Aktualności
04.03.2011
Z obozu rywala: Lech Poznań
W Gdyni zakończy się maraton poznańskiego Lecha. Tutaj piłkarze Jose Maria Bakero rozegrają swój szósty mecz w ciągu zaledwie siedemnastu dni. Mimo sukcesów w dwóch ostatnich występach, w Poznaniu kryją obaw przed spotkaniem z żółto-niebieskimi. My mamy nadzieję, że te obawy nie okażą się bezpodstawne.
Zawodnicy Kolejorza poważne granie w tym roku rozpoczęli od rywalizacji w europejskich pucharach. Gdy z meczu z portugalską Bragą schodzili z boiska jako zwycięzcy, pojawiły się głosy, że hiszpańskiemu trenerowi udała się sztuka nieosiągalna dla wielu innych szkoleniowców w historii futbolu nad Wisłą, czyli potrafił w sposób właściwy przygotować swoich podopiecznych już do pierwszego meczu po zimowej przerwie. Jakże odmienne opinie dało się słyszeć ledwie tydzień później, gdy Lech w rewanżu Portugalczykom nie sprostał i w słabym stylu odpadł z dalszej europejskiej rywalizacji. Nagle zaczęto dostrzegać u poznaniaków brak motoryki, słabe przygotowanie fizyczne, a to wszystko podparte błędnymi decyzjami taktycznymi Bakero. Gdy kilka dni później na Bułgarską przyjechała Polonia Warszawa, aby rozegrać pierwszy mecz ćwierćfinałowy Pucharu Polski, który dla aktualnego Mistrza Polski zdaje się być ostatnią furtką do europejskich pucharów w tym sezonie, frustracja w Poznaniu sięgnęła niemal zenitu. Lech przegrał 0:1, prezentując formę niegodną nawet naszej Ekstraklasy. Manuel Arboleda i spółka poruszali się jak w zwolnionym tempie, spóźniali większość swoich interwencji, a ponieważ rywal miał problemy, że słabość Lecha wykorzystać, sami skierowali piłkę do własnej siatki.
Potem jednak przyszły dwa mecze, które spowodowały, że teorię o „słabości” naszego sobotniego rywala należy przemyśleć nieco dokładniej. Na inaugurację ligi Kolejorz wygrał z łódzkim Widzewem, ale goście opuszczając Wielkopolskę, mieli czego żałować. W przekroju całego meczu wydawali się być zespołem groźniejszym, bo stworzyli więcej sytuacji bramkowych, częściej oddawali strzały na bramkę i tylko własnej nieskuteczności mogą „zawdzięczać” porażkę z obrońcą tytułu Mistrza Polski. Efekt pozostał jednak taki, że komplet punktów wpadł na konto lechitów, a zwycięzców przecież się nie sądzi.
W minioną środę zespół Bakero kontynuował swój meczowy maraton i udał się do Stolicy, aby stoczyć rewanżowy bój o półfinał krajowego pucharu. Niewiele brakowało, a krytyce Bakero mieliby używanie już po trzech minutach, bo dwóch fatalnych błędów defensywy nie zdołali wykorzystać gospodarze. Chwilę później błysnął jednak pomijany ostatnio przez Hiszpana Bartosz Ślusarski, który najpierw zapracował na „jedenastkę”, a później sam pokonał bramkarza Czarnych Koszul. Dwie bramki wystarczyły, aby przedłużyć swoje szansę na powrót do europejskich gier jeszcze w tym roku, choć dalsze wydarzenia boiskowe toczyły się głównie pod bramką Kotorowskiego. Po meczu nie brakowało komentarzy, że zmierzyły się dwa zespoły będące aktualnie zupełnie „pod formą”, więc z komplementami dla Lecha należy się powstrzymać przynajmniej do meczu z Arką.
No właśnie, czy opinie o nienajlepszym przygotowaniu Lecha do wiosennych spotkań powinny podziałać na gdynian uspokajająco? Bynajmniej. Nawet jeśli są one prawdziwe, to poznaniacy udowodnili, że potrafią wygrywać. Tacy piłkarze jak Rudnevs, czy Ślusarski, doskonale wykorzystują najmniejszy błąd rywala i przechylają szalę zwycięstwa na stronę swojego zespołu i na dalszy plan schodzi ogólny odbiór postawy lechitów. Cóż nam pozostanie po komentarzach, że Lech jest nienajlepiej przygotowany do rundy, jeśli wywiezie z naszego terenu punkty? Arka musi po prostu wyjść na boisko i wygrać, nie przejmując się tym, co na boisku wyprawiają ich przeciwnicy.
Niełatwe zadanie czeka także na Dariusza Pasiekę, bo odgadnąć w jakim ustawieniu pojawi się na Olimpijskiej drużyna Lecha wydaje się być wręcz niemożliwe. Bakero we wszystkich dotychczasowych meczach bardzo rotował składem i tak naprawdę, trudno było dostrzec w tym jakąkolwiek prawidłowość. Logicznym by było, aby skład i ustawienie Kolejorza przypominało to, które pojawiło się na meczu w Warszawie. Wystarczy jednak przypomnieć, jak duże zmiany trener Lecha przeprowadził w swoim zespole mimo wygranej w pierwszym meczu z Bragą, gdy na rewanż do Portugalii miejsca w kadrze zabrakło dla Bartosza Ślusarskiego, a na bokach Lecha pojawili się zupełnie nowi zawodnicy. W rolę skrzydłowych wcielili się wtedy nieoczekiwanie Rudnevs i Kikut. W tej sytuacji spekulowanie, jak Lech zagra w Gdyni, zaczyna przypominać wróżenie z fusów.
Wiemy natomiast jedno – z Arką nie zobaczymy wyróżniającego się gracza Kolejorza, Dmitrje Injaca oraz trzech piłkarzy kontuzjowanych: Wojtkowiaka, Bandrowskiego i Djurdevica. Wątpliwy jest także występ Semira Stilica, jednej z największych gwiazd z Poznania, ponieważ jego stosunki z Bakero nie należą obecnie do najlepszych – tak przynajmniej głoszą prasowe spekulacje.
W Gdyni pojawić się mogą natomiast piłkarze, którzy po mniej lub bardziej udanych wojażach po innych klubach postanowili tej zimy powrócić do Lecha. Tak jest chociażby z Bartoszem Ślusarskim, czy doskonale znanym kibicom Arki Rafałem Murawskim, a ponadto z wypożyczenia wrócił także Tomasz Mikołajczak. Szansę ligowego debiutu być może otrzyma Serb Vojo Ubiparip, który w meczach pucharowych nic wielkiego nie pokazał, a do Lecha przychodził jako wielki talent i nadzieja na seryjnie zdobywane bramki. Na Olimpijskiej można także spodziewać się występu Huberta Wołąkiewicza, znanego w Trójmieście z gry w Lechii Gdańsk.
Arkadiusz Skubek
Copyright Arka Gdynia |