Aktualności
29.09.2020
Ireneusz Mamrot o budowie nowej Arki
– Halo – wita nas zaspany głos Ireneusza Mamrota.
– Dzień dobry panie trenerze, na wywiad chciałem się umówić.
– Oj nie teraz. Możemy zdzwonić się przed wieczorem.
– O której wróciliście z Niecieczy?
– Pod klub zajechaliśmy o piątej, trochę potrwało wyładowanie sprzętu. W domu byłem przed szóstą, szybko zasnąłem.
– Rozumiem, do usłyszenia.
Sobota, godzina 17:08
Łukasz Olkowicz: Panie trenerze, po głosie słyszę, że podróż odespana.
Ireneusz Mamrot: W miarę, w niedzielę będzie w porządku. Dziś już jesteśmy po treningu.
Ile trwają takie wyjazdy?
Ireneusz Mamrot: Na Śląsk osiem-dziewięć godzin. Z Niecieczy wracaliśmy dłużej, prawie dziesięć.
W pierwszą stronę polecieliście samolotem.
Ireneusz Mamrot: To był dla nas bardzo ważny mecz i właściciel zgodził się, żebyśmy mieli komfortową podróż. Wracaliśmy już autokarem.
Czym trener może zająć się w takiej długiej podróży?
Ireneusz Mamrot: We wtorek gramy z GKS Tychy, więc szkoda tracić czasu. Zgraliśmy mecz z Termalicą na laptopa i oglądaliśmy w autokarze. Jeżeli następny byłby za tydzień, to analizę można zrobić później, obejrzeć w spokoju. Teraz nie ma czasu.
Kiedyś z Piotrkiem Wołosikiem przygotowywaliśmy temat o podróżach naszych ligowców. Dowiedzieliśmy się, że miejsca vipovskie są w autokarowym przejściu.
Ireneusz Mamrot: W Arce zawodnicy mają nakazane, by tam się położyć. Zabieramy pompowane materace, przygotowane są karimaty i tam się układają. Ale ilu ich tam się zmieści? Czterech, góra pięciu.
W Jagiellonii mieli swoją miarę. Mieściło się dwóch Marków Wasiluków albo czterech Jacków Góralskich.
Ireneusz Mamrot: Pięciu położy się tam, ktoś na tylnym siedzeniu. Trzeba sobie jakoś radzić. Sam czuję w nogach podróż, która trwa dziewięć godzin. U nas każdy obowiązkowo musi mieć odzież termoaktywną. W Białymstoku wydawało mi się, że wszędzie jest daleko. Zmieniłem zdanie, kiedy dowiedziałem się, ile będziemy jeździć w tym sezonie z Gdyni.
Wie pan, ile kilometrów pokonacie?
Ireneusz Mamrot: Ktoś wspominał o 15 tysiącach.
18 tysięcy.
Ireneusz Mamrot: Na północy jesteśmy tylko my i Stomil, a reszta na dole. Tam zespoły mają do siebie w miarę blisko. Raz przyjadą do Gdyni, raz do Olsztyna i dalekie podróże już z głowy. Ale żeby było jasne, to w szatni w ogóle o tym nie rozmawiamy.
Mateusz Klich opowiadał, jak wyglądają ich wyjazdy w Leeds United: „Po meczach na tyłach naszego autokaru uwija się kucharz. Do dyspozycji ma piekarniki, mikrofale. Wybieramy z pięciu opcji dietetycznego jedzenia, żeby nie objadać się pizzą. Zaraz po meczu ruszają przygotowania do kolejnego”.
Ireneusz Mamrot: To podstawa. Najważniejsze to do godziny po meczu zjeść posiłek bogaty w węglowodany, żeby uzupełnić braki. Słyszę też opowieści o autokarach z oryginalnymi siedzeniami, na których piłkarze mogą wygodnie się rozłożyć. W topowych ligach podstawowym środkiem transportu jest samolot. Pamiętam swój wyjazd na staż do Chievo Verona. Piłkarze jedli obiad, a później autokar zawoził ich na lotnisko.
Pracował pan w Białymstoku, gdzie jak wiadomo, lotniska nie ma. W Gdyni przynajmniej macie blisko, jeżeli już możecie lecieć.
Ireneusz Mamrot: Nie trzeba jechać 180 kilometrów, tylko parę minut. Wsiadasz w samolot i po godzinie jesteś na miejscu. Słyszę dyskusje, że polskie drużyny nie mogą grać co trzy dni. Od kilku lat powtarzam, że gra nie jest żadnym problemem. Nim są długotrwałe podróże.
I brak regeneracji?
Ireneusz Mamrot: A później wynikające z tego kontuzje. W Jagiellonii z pucharowego meczu z Rio Ave wróciliśmy o dziewiątej rano. To był piątek, w sobotę rano jechaliśmy już na ligowy mecz do Gdyni. Zrobiłem siedem zmian w składzie.
Edward Kowalczuk, polski trener przygotowania fizycznego Hannover 96, opowiadał przed laty w „Przeglądzie Sportowym”, jak na mecze podróżował ich zespół: „Zgodnie z sugestią profesora Jürgen Freiweld, specjalista od ruchu motorycznego z Uniwersytetu w Wuppertalu, klub poprosił, żeby drużyna podróżując na mecz mogła latać na niższych wysokościach. Zwyczajowo samoloty osiągają wysokość 10 tysięcy metrów, u nas jest to 5-6 tysięcy. I to nawet w czasie godzinnych lotów. Freiweld argumentuje, że dzięki temu zawodnicy będą mniej znużeni podróżną niż zazwyczaj”.
Ireneusz Mamrot: No to zobaczmy, gdzie my jesteśmy. I tak trzeba się cieszyć, że w Polsce poprawił się stan dróg. Pamiętam pierwszy rok pracy w Białymstoku, gdy budowano drogę do Warszawy. Zwężenia, a obok tiry kursujące na przejście graniczne. Trasę wybudowali w półtora roku, na czym dużo zyskaliśmy. Autokar jechał do Warszawy poniżej dwóch godzin. W Arce akurat mamy pecha, bo teraz w Piotrkowie Trybunalskim trwają remonty i traci się sporo czasu.
Remontują w Piotrkowie Trybunalskim, a czy w remoncie pozostaje pańska Arka?
Ireneusz Mamrot: Chcemy jeszcze jednego młodzieżowca.
Niedawno wypożyczyliście Bartosza Bonieckiego z Pogoni.
Ireneusz Mamrot: Nie przepracował z nami okresu przygotowawczego, musi wrócić do formy. Młodzieżowiec wzmocniłby rywalizację, mamy też swoich chłopaków. Na pewno nikogo nie weźmiemy na siłę, musimy być do niego przekonani. Łatwo nie jest. Czekamy do końca okna transferowego, obserwujemy kluby ekstraklasy, kto z młodzieżowców gra mniej albo w ogóle. I tam będziemy próbowali kogoś przekonać.
Z kolei waszym młodzieżowcem Mateuszem Młyńskim najpoważniej interesowały się Zagłębie Lubin i Wisła Kraków. Zostanie u was?
Ireneusz Mamrot: Chcemy, żeby został. Zainteresowanie nim było, ale teraz sytuacja się unormowała i od dwóch tygodni panuje kompletna cisza. Mówiłem też, jaka jest sytuacja w Arce z młodzieżowcami.
Kontrakt Młyńskiego wygasa w czerwcu przyszłego roku, na razie nie zanosi się na jego przedłużenie. Zakładacie, że zostanie, nawet jeśli po sezonie mielibyście na nim nie zarobić?
Ireneusz Mamrot: Ale my też nie chcemy odpuszczać tego tematu.
Jest szansa, że przedłuży umowę?
Ireneusz Mamrot: Zależy nam na tym. Myślę, że on widzi, że idzie w dobrym kierunku i nie chodzi tylko o wyniki. Jeśli nadal będzie się rozwijał, to może spojrzy inaczej. Dużo może zależeć od tego, czy awansujemy.
W bilansie transferowym na razie remis. Szesnastu piłkarzy do Arki przyszło, szesnastu odeszło.
Ireneusz Mamrot: Już się w tym pogubiłem. Trzeba powiedzieć uczciwe: tu nie było innej możliwości. Musieliśmy przebudować zespół.
Powiedziałbym, że nawet zbudować. W Niecieczy wystawił pan siedmiu nowych zawodników w podstawowym składzie.
Ireneusz Mamrot: Z ławki weszli Wolsztyński, Mazek i Siemaszko, czyli kolejni nowi. Po zakończonym sezonie niektórzy piłkarze dostali od nas oferty. Gdyby zostali, to tych zmian nie byłoby tyle. Ale skorzystali z ekstraklasowych czy zagranicznych propozycji.
Chcieliście zatrzymać P?velsa Šteinborsa, Michała Nalepę czy Damiana Zbozienia.
Ireneusz Mamrot: Były rozmowy z nimi, ale nie mieliśmy szans ich przekonać. Wiedzieliśmy, że kilku odejdzie. P?vels przez tyle lat bardzo pomógł Arce.
Mocno namawiał go pan na pozostanie w Arce.
Ireneusz Mamrot: Bo to bardzo dobry bramkarz i człowiek, dałem mu opaskę kapitana. Mogę mówić o nim tylko dobrze i myślę, że w Jagiellonii też są z niego zadowoleni. W Arce zostali piłkarze z ważnymi kontraktami, jak Marciniak czy Jankowski. Plus był taki, że szybko pracowaliśmy nad transferami. Tak naprawdę to właściciel klubu rozmawiał z zawodnikami dwutorowo.
Przygotowywaliście się na dwa warianty: Arka w ekstraklasie i Arka w I lidze.
Ireneusz Mamrot: A gdy spadek stał się faktem, to przyspieszyliśmy rozmowy skierowane na nową ligę. Dzięki temu na zgrupowaniu w okresie przygotowawczym, gdzie najwięcej uwagi poświęciliśmy taktyce, miałem 90 procent kadry. Marcjanik przez kwarantannę dołączył później, Deja i Kwiecień pracowali indywidualnie, ale byli na treningach taktycznych. Dwa treningi dziennie, dużo analiz, żeby szybko wkomponować zawodników i każdy wiedział, co ma grać.
Musiał pan kiedyś budować zespół, jak teraz Arkę?
Ireneusz Mamrot: W takiej skali to nie. Może podobnie, z wyjątkiem jednego sezonu, było w Chrobrym.
Czyli kask budowniczego gdzieś leżał w szafie.
Ireneusz Mamrot: W Głogowie pod tym względem było najtrudniej. Dziś Chrobry funkcjonuje na innym pułapie, ma dużo wyższy budżet. Gdy w nim pracowałem, to transfery spoczywały głównie na moich barkach i dużo trudniej było pozyskać zawodnika. Musiałem sporo jeździć, obserwować. Ale przyjemnie to wspominam. Fakt, że wakacji nie miałem, ale traktowałem to jako wyzwanie. Takie są realia. Raz pracujesz w klubie z wyższymi celami i wtedy jest trochę łatwiej o nowych piłkarzy.
Jak w Arce?
Ireneusz Mamrot: Tutaj dostałem dużą pomoc od właściciela klubu. Pomógł przy transferach, wielu zawodników znał. Przygotowaliśmy racjonalną listę transferową, nie udało się z niej pozyskać w zasadzie tylko jednego zawodnika.
W Głogowie też była taka lista?
Ireneusz Mamrot: Tak.
Tylko pewnie tam jednego piłkarza z niej udało się pozyskać.
Ireneusz Mamrot: Chciałem trochę inaczej powiedzieć. Układaliśmy hierarchię, pozycjonowaliśmy zawodników. Ktoś był na liście numerem jeden, dwa, trzy. I wie pan co?
No nie.
Ireneusz Mamrot: Jedynki i dwójki nigdy nie udało się pozyskać. Tylko jeden sezon w Chrobrym mieliśmy taki, że tych zmian latem było mało. Zajęliśmy wtedy szóste miejsce w I lidze. Choć i tak zimą odeszło dwóch podstawowych stoperów – Łukasz Bogusławski do Górnika Łęczna, a Damian Byrtek do Wisły Płock.
Gdyby teraz szukać klucza do doboru zawodników, którzy latem trafiali do Arki to widać pewną prawidłowość. Ekstraklasy już dotknęli, ale znają też I ligę.
Ireneusz Mamrot: To było celowe działanie. Nie szukaliśmy takich, którzy w ekstraklasie grają od lat i mają w niej dużo meczów. Oczywiście patrzyliśmy na umiejętności, ale chcieliśmy takich, którzy doświadczyli już tego, że w I lidze nie zawsze jest fajna gra. Że czasem zwycięstwo trzeba wyszarpać zaangażowaniem, wybieganiem. Specyficzna jest I liga.
A co dla pana znaczy specyficzna liga?
Ireneusz Mamrot: Na boisku zostawia się mniej miejsca do grania niż w ekstraklasie. W I lidze bardziej wyeksponowane są cechy wolicjonalne, motoryka. Niektóre zespoły personalnie nie mają mocnego składu, a potrafią być w czołówce i odbierać punkty teoretycznie lepszym.
Jak ma wyglądać pańska Arka? Jeszcze w ekstraklasie, gdy trzeba było ratować, co się da, mówił pan, że styl za bardzo pana nie interesuje.
Ireneusz Mamrot: Chcę, aby zespół grał po ziemi. I tak jest. Nie mówię o utrzymaniu się przy piłce, nie zależy mi na 60-procentowym jej posiadaniu. Nie zamierzamy opierać się tylko na ataku pozycyjnym. Ważny jest też atak szybki, jak w meczu z Miedzią. Na tyle dobrze dla nas się ułożyło, że przeciwnik się odkrył i trochę inaczej zagrał.
Zapewne im dłużej będzie trwał sezon, a wy umocujecie się w czołówce, tym więcej drużyn będzie przyjeżdżało do Gdyni głównie się bronić.
Ireneusz Mamrot: Z tym trzeba się liczyć i przykładać wagę do wielu elementów. Musimy dobrze wykonywać stałe fragmenty gry, bo czasami i tak trzeba strzelić gola. Nie chciałbym, żeby to był klucz do naszych zwycięstw, aczkolwiek są one bardzo ważnym elementem. Mogą pomóc, gdy zespół natrafi na problem ze skruszeniem muru postawionego przez rywala. Na razie jesteśmy skuteczni.
Nawet bardzo. W sześciu meczach strzeliliście siedemnaście goli.
Ireneusz Mamrot: Nie marnujemy aż tak dużo okazji, ale powtarzam, że wciąż są rezerwy. Powinniśmy stwarzać więcej sytuacji.
Tak jak w meczu z Termalicą. Obie drużyny zagrały z respektem, bardziej bojąc się popełnić błąd niż się odkryć.
Ireneusz Mamrot: Taki wniosek wychodzi po liczbie stworzonych sytuacji. Na pewno dla kibica nie był to przyjemny mecz do oglądania. Nie ma zespołu, który za każdym razem gra dobrze. My mamy za sobą też takie spotkania, gdy strzelaliśmy dużo – dwa razy po cztery gole, raz trzy.
Z Termalicą nie pozwalaliście sobie nawzajem rozgrywać z tyłu, ustawiając się wysoko.
Ireneusz Mamrot: Obie drużyny dobrze się do tego meczu przygotowały. Mam nadzieję, że w rewanżu będzie to lepiej wyglądało dla kibiców. Dla nas najważniejsze, że wygraliśmy.
To pierwszy mecz w tym sezonie Juliusza Letniowskiego bez gola. Bo początek ma imponujący – pięć spotkań, sześć goli i jedna asysta.
Ireneusz Mamrot: Julek ma predyspozycje do strzelania, w niższych ligach zdobywał sporo bramek. Znam go dość dobrze, obserwowałem pod kątem gry w Jagiellonii. Już wtedy byłem do niego przekonany.
Nawet pan się z nim spotkał.
Ireneusz Mamrot: Rozmawialiśmy, ale Julek wybrał ofertę Lecha. Teraz pracujemy razem. On potrafi uderzyć z dystansu, wykorzystuje ten atut, ale wciąż widzę w nim spore rezerwy. Gdyby spojrzeć na ofensywnych pomocników, to nie mają u mnie źle. Mateusz Machaj za mojej kadencji w Chrobrym był królem strzelców III ligi z 16 golami, a w Jagielloni przez rok Jesús Imaz zdobył 20 bramek. Mam nadzieję, że Julek też będzie kontynuował strzelanie i nie skończy na sześciu golach.
W umowie o wypożyczeniu Lech zagwarantował sobie, że zimą może go sprowadzić do Poznania. Dla was mało komfortowa sytuacja.
Ireneusz Mamrot: Nie myślę o tym, na co nie mam wpływu. Gdyby tak się stało, to musielibyśmy rozglądać się za nowym zawodnikiem. Mielibyśmy na to więcej czasu, bo przerwa zimowa jest trochę dłuższa. Uważam, że Julek przede wszystkim musi grać. Trzeba przeanalizować, co jest lepsze do jego rozwoju. Wiemy, z jakiego klubu do nas przyszedł i jak wygląda środek pola w Lechu.
Tiba, Dani Ramirez i Jakub Moder.
Ireneusz Mamrot: Jeżeli żaden z nich nie odejdzie, to łatwo przebić się nie będzie.
Po efektownym zwycięstwie Arki z Miedzią 4:0 pojawiły się pierwsze peany na pana część. Miałem wrażenie, że najchłodniejszą głowę zachował sam zainteresowany.
Ireneusz Mamrot: Nawet nie o lód chodzi, a o racjonalne podejście. W tym roku sparingów za dużo nie było. Potrzeba trochę czasu, zanim pozna się zespół w ligowych warunkach. Dla nas bardzo ważne było spotkanie z Puszczą i cieszy, że je wygraliśmy. Po Puszczy było widać, jak duże znaczenie ma stabilizacja w składzie. Nam jeszcze tego potrzeba, mecz z nimi pokazał, że to zgranie musi być.
Wspominał pan o czasie. Ile go pan potrzebuje, by nowy zespół grał tak, że dyrygent będzie mógł chwilę odetchnąć?
Ireneusz Mamrot: Czasowo tego nie określę. Ileś tych meczów ta drużyna musi zagrać, by zawodnicy lepiej się rozumieli. Dlatego unikam pięciu-sześciu zmian w składzie, w tym momencie by nie pomogły.
A co mogło pomóc Arce, gdy przyszedł pan do niej w maju? Nadzieja na utrzymanie jeszcze się tliła, ale zaraz zgasła. To dlatego, że drużyna była w stanie rozkładu?
Ireneusz Mamrot: To złe określenie. Był podział.
Kto się dzielił?
Ireneusz Mamrot: Najbardziej szkodziło to... Jak to wytłumaczyć... Żebyśmy mieli jasność: zawodnicy nie byli skonfliktowani. Chodziło o to, że kilku miało wysokie kontrakty, więc i oczekiwania wobec nich były większe. Pozostali nie widzieli jednak ani jakości, ani zaangażowania z ich strony.
Pan też?
Ireneusz Mamrot: Zauważyłem to. Cieszę się, że za dużo z tego nie przedostawało się do mediów. W ostatnich meczach wielu z tych piłkarzy już nie grało. Po niektórych chłopakach z zagranicy było widać, że mentalnie są gdzie indziej. Tylko też nie można przeginać w drugą stronę. Za łatwo winę za spadek zrzuca się na jedną grupę. To uproszczenie, na spadek wpłynęło wiele czynników.
Jaki powinien być pierwszy ruch trenera, gdy wchodzi do źle zbalansowanej drużyny?
Ireneusz Mamrot: Przeprowadziliśmy dużo rozmów indywidualnych z tymi chłopakami. Udało się zintegrować wszystkich przy jednym celu. Na początku, dopóki mieliśmy szanse na utrzymanie, im też zależało.
To co się stało, że się nie udało?
Ireneusz Mamrot: Miałem nadzieję tego nie mówić, ale powiem. Tu po prostu zawiodła jakość tych zawodników. W Arce powinno być dwóch-trzech z nich.
A pozostali?
Ireneusz Mamrot: Nie byli na poziomie ekstraklasy. To nie tak, że oni nie chcieli. Po prostu nie mieli umiejętności.
To dlatego teraz tak mocno przełożyliście wajchę? Dziś z obcokrajowców w Arce jest tylko pochodzący z Brazylii Marcus da Silva, choć w zasadzie to on już z polskim obywatelstwem.
Ireneusz Mamrot: Gdy masz w zespole trzech obcokrajowców, to pozostali wpłyną na nich. Gdy jest pół na pół, to zaraz powstają dwie grupy i jest kłopot. Kiedy przychodziłem do Arki to obcokrajowców było bardzo dużo. Nasza koncepcja od początku zakładała, że w przypadku spadku budujemy zespół w oparciu tylko o polskich piłkarzy. Na pewno dziś pod tym względem szatnia funkcjonuje lepiej.
Obcokrajowców w Arce nie będzie?
Ireneusz Mamrot: Żeby mnie tylko nikt źle nie zrozumiał. Oni są potrzebni. Tylko widać po ekstraklasie, że kluby poszły w kierunku jakości. Ci, co przyjeżdżają z innych krajów są coraz lepsi, rzadziej narzeka się na ich poziom. W Arce założyliśmy, że może trafić do nas jeden.
Na razie nie trafił.
Ireneusz Mamrot: Okno transferowe jest otwarte, może będzie okazja. Weźmiemy tego, do którego jestem przekonany, że zrobi różnicę. Na razie nikogo takiego nie ma. Ewentualnie zostaje zimowa przerwa.
W Jagiellonii prezes Cezary Kulesza bywał porywczy, głównie po porażkach. W Gdyni znalazł pan więcej spokoju?
Ireneusz Mamrot: Na razie nie mogę narzekać.
W sumie wygrywacie, to co tu narzekać.
Ireneusz Mamrot: Ale wrócę do sytuacji sprzed kilku miesięcy w ekstraklasie. Wtedy były przecież trudne momenty i duży spokój właściciela klubu. Aczkolwiek ten sezon jest ważny, chcemy powalczyć o coś więcej.
O awans.
Ireneusz Mamrot: Jeżeli nie udałoby się teraz, to jest założenie, że w drugim roku na pewno trzeba.
Daliście sobie dwa sezony na awans?
Ireneusz Mamrot: No tak. Ale wiadomo, jak to jest. Dobrze wystartowaliśmy, wygrywamy. Nie wywieramy jednak presji, bo wiemy, że to nowy zespół. Inaczej podejdzie kibic, a inaczej my. To nie jest żadne tłumaczenie, asekuracja, tylko racjonalizm.
Dla wielu byliście faworytem przed startem I ligi.
Ireneusz Mamrot: Przed sezonem powstało o tym dużo artykułów. Kurczę, czytałem ze zdziwieniem, bo przecież tylu zawodników odeszło, drużyna w budowie. Cieszy i to widać, że atmosfera wokół tej drużyny jest inna niż wobec tej z poprzedniego sezonu. Kibice zaczęli z nią się utożsamiać.
Bo piłkarze nie sprawiają wrażenia, że wpadli do Gdyni na chwilę.
Ireneusz Mamrot: Kibice widzą, że możemy zagrać słabiej, ale jednak zespół jest mocno zaangażowany w grę.
Czy pan wciąż uczy się swojej drużyny?
Ireneusz Mamrot: Z jednej strony tak, ale z drugiej część tych zawodników znaliśmy. Przy obcokrajowcu, nawet dobrym pilkarsko, niewiele wiadomo o jego charakterze. A chłopaków z Polski znamy. Widać, że nie boją się grać. W tej rundzie przyjdą jeszcze trudne momenty, wtedy lepiej ich poznam.
Jak mecz w Niecieczy. 89 minut szachowania i wasz gol.
Ireneusz Mamrot: Od dawna powtarzam, że wtedy najlepiej poznajesz zespół. Kiedy przegrywasz 0:1 albo remisujesz 0:0. Nie wtedy, kiedy prowadzisz 4:0.
To z kolei wasze mecze z GKS Jastrzębie i Miedzią.
Ireneusz Mamrot: Przy niekorzystnym wyniku albo takim na styku pojawia się presja. I w jej towarzystwie zawodnik musi decydować, wychodzić do grania, nie chować się za plecami innych. W takich momentach poznaje się chłopaków. Nieocenione doświadczenie.
Albo jak z Puszczą. Czerwona kartka dla Letniowskiego, dwie minuty później stracony gol na 2:2
Ireneusz Mamrot: I fajnie zespół zareagował.
Grając w dziesiątkę wymieniliście piętnaście podań. Szesnasty był strzał, który zapewnił wam zwycięstwo 3:2.
Ireneusz Mamrot: Zaczęliśmy od środka i zaraz strzeliliśmy.
Statystyki I ligi po czterech kolejkach w Instacie pokazują, że strzelacie gole po wymianie największej liczby podań. Wy macie ich średnio 21, Miedź – 14, a trzeci ŁKS – 12,8.
Ireneusz Mamrot: Nie przykładam szczególnej uwagi do statystyk. Po prostu lubię, gdy piłka jest na ziemi. I tak trenujemy. Dla trenera nie ma piękniejszego widoku niż jego zespół strzelający gola w sposób, w jaki trenuje. Jako młodszy trener byłem bardziej radykalny, piłka miała być tylko na ziemi. Teraz wiem, że czasem zawodnik musi użyć prostszych środków i ją wybić.
Za wami mecze z Miedzią i Termalicą, które kręcą się w pobliżu czołówki lub w niej są. Na początku października szykują się kolejne podobne sprawdziany – wyjazd do Opola i spotkanie u siebie z ŁKS. Po nich będzie pan wiedział coś więcej o drużynie?
Ireneusz Mamrot: Ostatni mecz z Termalicą pokazał, ile czeka nas pracy. Trzeba im oddać, że to zespół, który grał w barażach o ekstraklasę, a po drugie ma stabilny skład, o czym mówiłem. Trener Lewandowski pracuje już dłużej i widać, że jego filozofia została wdrożona.
Lidze przewodzi ŁKS z kompletem punktów, za nimi jesteście wy też z maksymalną liczbą punktów, tylko z jednym rozegranym meczem mniej. W sobotę, 10 października o godzinie 12:40 chyba już wiem, co będę robił.
Ireneusz Mamrot: Ostatni mecz z ŁKS jeszcze w ekstraklasie był ciekawy dla kibiców. Obie drużyny już spadły, padło pięć goli (Arka wygrała 3:2), było sporo sytuacji z jednej i drugiej strony. Chciałbym, żeby najbliższe spotkanie było tak samo atrakcyjne, choć stawka już zdecydowanie inna.
Przełożony mecz z Górnikiem Łęczną z powodu zarażenia koronawirusem jednego z piłkarzy Arki mógł was wytrącić z rytmu?
Ireneusz Mamrot: Uważam, że to była dobra decyzja z każdej strony. Mogło to dużo gorzej się skończyć. A tak zagrożenie udało się zlikwidować w zarodku i reszta zespołu jest zdrowa.
Teraz czeka was do Łęcznej tak kochany przez pana wyjazd. Na dodatek w środku tygodnia. Jedyne 1284 kilometry w obie strony.
Ireneusz Mamrot: Wiadomo, że w tygodniu lepiej grać u siebie, ale nie mamy wyjścia. Musimy liczyć siedem-osiem godzin jazdy w jedną stronę. Tylko na razie nie wiemy, kiedy będziemy mogli zagrać.
W I lidze nie było pana trzy lata, kiedy odszedł pan z Chrobrego do Jagiellonii. Co się w niej zmieniło?
Ireneusz Mamrot: Poprawiła się organizacja klubów, zwiększyły budżety. W moim pierwszym sezonie z Chrobrym w I lidze wynosił 2,5 miliona złotych. Nie wiem, czy dziś na tym szczeblu jest klub z takimi pieniędzmi, nie chce mi się wierzyć. To najlepiej pokazuje różnicę. Gdy odchodziłem z Głogowa, to w ostatnim sezonie budżet wynosił około trzech milionów złotych.
Kluby mają teraz odrobinę większe możliwości finansowe.
Ireneusz Mamrot: Co pozwala im iść do góry pod względem sportowym i nie tylko. Widać to po zawodnikach grających w I lidze. Kiedy poprzednio w niej pracowałem, nie było tylu piłkarzy z taką liczbą meczów w ekstraklasie. Albo Marcina Robaka, dwukrotnego króla strzelców ekstraklasy.
Widzi pan dużą różnicę pomiędzy I ligą i ekstraklasą? Pytanie na czasie, bo ta dyskusja wraca, gdy patrzy się na Podbeskidzie, Wartę czy Stal Mielec. Pan akurat przebył drogę w drugą stronę.
Ireneusz Mamrot: Różnica jest duża, choćby w umiejętnościach indywidualnych. W ekstraklasie panuje większa kultura gry, to jasne. W I lidze widzimy dziś kłopot z młodzieżowcami. Wcześniej kluby ekstraklasy chętniej ich wypożyczały, teraz zostawiają u siebie.
Poszerzenie ekstraklasy podniesie jej poziom?
Ireneusz Mamrot: Nie będę teraz obiektywny. Pech Arki polegał na tym, że w tamtym sezonie regulamin mówił o trzech spadkowiczach, a teraz o jednym. Zajęliśmy trzecie miejsce od końca i pożegnaliśmy się z ekstraklasą. Jeśli chodzi o nią to zawsze byłem zwolennikiem 18 zespołów. Wiem, jak to teraz zabrzmi, gdy pracuję w I lidze.
Choć z perspektywy I-ligowca niewiele się zmienia: nadal bezpośrednio awansują dwa zespoły, a trzeci po barażu. Już wcześniej mówiłem, że 34 kolejki w ekstraklasie są optymalne.
Piłkarsko to się obroni? Na razie tegoroczni beniaminkowie w czternastu meczach zdobyli osiem punktów.
Ireneusz Mamrot: W I lidze pracuje wielu trenerów bardzo dobrze przygotowanych taktycznie, co widać po organizacji gry ich zespołów. W ekstraklasie z trzech beniaminków przynajmniej dwóch się utrzyma, a nie można wykluczyć, że wszyscy. W następnym sezonie mogą już być innymi drużynami – poznają ligę, będą wiedzieć, gdzie potrzebują wzmocnień. Warta dopiero co wygrała w Płocku, z Lechem straciła gola w 90. minucie. Wstrzymałbym się z ocenami, choć wiadomo, że w ostatnich sezonach ktoś z beniaminków spadał.
Rozmawiał: Łukasz Olkowicz
Copyright Arka Gdynia |