TA STRONA UŻYWA COOKIE.
Dowiedz się więcej o celu ich używania. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na korzystanie z cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

chignahuapan
Arka-Facebook Arka-Instagram Arka-Twitter Arka-YouTube Arka-TikTok Arka LinkedIn NO10 Nocny Bieg Świętojański Stowarzyszenie Inicjatywa Arka Betclic


Aktualności

img

31.07.2018

Zbigniew Smółka: Piłkarzowi nie wolno stworzyć alibi

Ten, który nie gra, będzie ciągnął wózek w drugą stronę, licząc, że przyjedzie nowy trener i postawi na niego. A tak nie jest, bo każdy szkoleniowiec stawia na najlepszych i trzeba udowodnić swoją wartość na boisku ? przyznaje Zbigniew Smółka.

Co jest ważniejsze w życiu trenera – szczęście czy umiejętności?

Trener powinien robić wszystko, żeby ograniczyć szczęście do minimum. Ciężko pracować, starać się rozwijać swoich piłkarzy. Szczęście jest bardzo ważnym elementem w piłce nożnej, nierzadko decyduje o końcowych rozstrzygnięciach, ale trzeba starać się, by miało jak najmniejszy wpływ na naszą pracę i wydarzenia boiskowe. Jeżeli oceniam je w danym spotkaniu między pięć a pięćdziesiąt procent, to staram się zmierzać do tego, żeby wartość zespołu była tak wysoka, by poziom szczęścia obracał się wokół tych pięciu procent. Tak samo jest z wpływem trenera na zespół. Z tego, co kojarzę, zostało kiedyś obliczone, że trener ma mały wpływ na zespół – między pięć a dwadzieścia pięć procent. W tym przypadku powinniśmy zmierzać do tego, by było blisko dwudziestu pięciu. W przypadku szczęścia musimy minimalizować, jeżeli chodzi o wpływ trenera – maksymalizować.

 

Pytam, bo przyznawał pan, że wielu trenerów marnuje się w niższych ligach. Mają umiejętności, ale brakuje im szczęścia, do tego w Ekstraklasie jest bardzo mało miejsc pracy.

Ludzie powinni skupiać się na ciężkiej pracy i zbytnio o tym nie myśleć. Oczywiście, szczęście jest potrzebne po to, by pracowici trenerzy zostali zauważeni, ale wierzę, że dobrze wykonywana praca się obroni. A w niższych ligach pracuje naprawdę wielu dobrych, oddanych swojej pracy szkoleniowców.

 

Która z tych dwóch rzeczy była ważniejsza w pana przypadku?

Nie mnie to oceniać. Ponad dziesięć lat ciężko pracowałem, wspinając się szczebel po szczebelku i w pewnym momencie ktoś zauważył, że piłkarze robią progres, że prowadzonym przeze mnie drużynom idzie coraz lepiej. Miałem to szczęście, że co jakiś czas dostawałem oferty z wyższych lig, aż w końcu wylądowałem w Ekstraklasie. Podparłem umiejętności szczęściem.

 

Pracował pan w wielu klubach w niższych ligach. Zdarzało się, że pana ambicje nijak miały się do zastanej rzeczywistości?

Tak, wiele lat tak było. Dopiero w Stali Mielec trafiłem na klub, który zapewniał piłkarzom wszystko, czego potrzebowali. Podchodził do sprawy profesjonalnie. Zwracał uwagę, czego potrzebuję w codziennej pracy. W poprzednich zespołach było z tym bardzo różnie i bardzo biednie. Ale jeżeli trafiałem na działaczy, którzy – pomimo trudnych warunków – ciężko pracowali, zawsze mieli u mnie szacunek. A byli ludzie, którzy zdawali sobie sprawę, że danego klubu nie stać na dużo więcej, jednak dawali mu wszystko, co mieli. To bardzo ważne, bo widać wzajemny szacunek, czyli rzecz kluczową w codziennej pracy i relacjach międzyludzkich.

 

Miał pan chwile zwątpienia? Rozmawiałem ostatnio z młodym, ambitnym trenerem. Prowadził klub w B-klasie. Tak pochłonęła go piłka, że zostawił dziewczynę. Odpuszczał lekarza i jechał na trening, na który przychodziło pięć osób. Zaliczył brutalne zderzenie z rzeczywistością.

Nie pracowałem aż tak nisko, ale nawet jak przychodzi pięć osób, trzeba się na nich skoncentrować, by zrobili postęp. Kiedyś słyszałem odwrotną rzecz. Trener, który prowadził rezerwy, zobaczył, że na treningu zjawiło się pięć osób i odwołał zajęcia. Moim zdaniem popełnił wielki błąd. Trener jest od trenowania, niezależnie od okoliczności. Tak wygląda nasza praca, trzeba się do wszystkiego dostosowywać.

 

U mnie chwil zwątpienia brakowało przede wszystkim dlatego, że bardzo kocham futbol. Zawsze chciałem być przy piłce. Uprawiałem ją, kiedy tylko miałem możliwość. Robiłem wszystko, by moje dzieci nie były głodne. Bardziej miałem wątpliwości, czy nadaję się, by zostać trenerem i pracować w wyższych ligach. W takich momentach bardzo istotne jest wsparcie rodziny. Ja je miałem. Wiara najbliższych wyzwalała u mnie motywację, zachęcała do konsekwentnego działania i rozwoju osobistego, dzięki czemu wątpliwości szybko zostawały rozwiane.

 

Przejście do Arki to nagroda za to, jak bardzo poświęca się pan piłce? Jeszcze pracując w Stali przyznawał pan, że wchodzi do klubu o 8, a wychodzi około 20.

Tak mówię i robię, ponieważ tak wygląda nasz system pracy. Ale nikt nie mówi i nie pisze o tym, że po meczu jadę do domu i dwa dni mnie nie ma. Pięć dni pracuję od rana do wieczora, dwa dni się resetuję i spędzam czas z rodziną. Nie ukrywam tego.

 

Nie wiem czy to nagroda. Wielu trenerów tak pracuje, nie ma co robić z tego wielkiej sprawy. Przynajmniej na początku, żeby poznać zespół, sposób funkcjonowania klubu, przeanalizować wszystkie spotkania przeciwnika, trzeba pracować praktycznie bez przerwy. Każdego trzeba obejrzeć indywidualnie, drużynowo, w danej formacji. To zabiera bardzo dużo czasu. A przecież chciałoby się jeszcze – na spokojnie – obejrzeć jakiś mecz następnych przeciwników. Jeżeli chce się pracować, trzeba poświęcić dużo czasu. Takie czasy. Trzeba tak pracować, by nie zostać w tyle.

 

Trener musi być całą dobę pod prądem?

To pokłosie tego, że pierwszy trener jest tak wysoko opłacany. Od piłki nie da się oderwać. Trzeba się tego nauczyć. Nigdy nie liczyłem, ale jako pierwszy trener mam około 350 spotkań, to bardzo dużo. Najbliżsi współpracownicy mówią mi, że już dwa dni przed meczem rozgrywam spotkanie w głowie. To widać. Wtedy nie można załatwić ze mną innych, prywatnych tematów.

 

Życie trenera nie jest trochę destrukcyjne?

W każdym zawodzie trzeba poświęcić coś za coś. Zawsze trzeba pracować tak, żeby móc sobie spojrzeć w lustro.

 

Pracując w niższych ligach, był pan tak pochłonięty piłką, że nawet nie zważał na poważne choroby.

Wiadomo, jak człowiek podchodzi do tego, gdy jest młody. Wydaje mu się, że drobna angina czy mała temperatura nie ma wpływu na jego funkcjonowanie. Że to nic groźnego. Miałem jedno, drugie przeziębienie, zlekceważyłem anginę i wdał mi się paciorkowiec w gardle. To była bardzo skomplikowana choroba, którą – wraz z rodziną – bardzo ciężko zniosłem. Mimo tego, że człowiek wpada w wir pracy, powinien się regularnie leczyć. Powtarzam to moim piłkarzom. Zawodowy gracz nie może mieć nawet jednego chorego zęba. Musi być zawsze ubrany, profesjonalny, wypoczęty.

 

Arsene Wenger w głośnym wywiadzie żałuje, że aż tak bardzo poświęcił się piłce. „Zaniedbywałem bliskich, skrzywdziłem wiele osób” – mówił.

Tak, to prawda, pojawiają się takie myśli. Naprawdę, niektóre wieczory są trudne. Człowiek tęskni za żoną, za dziećmi. Staramy się to rozwiązywać. Tyle, ile się da. Żona jest na każdym moim spotkaniu, dzieci starają się przyjeżdżać. Poświęcam im jak najwięcej czasu, gdy mam wolne. Ale nie róbmy ze mnie męczennika. W naszym kraju wiele osób pracuje bardzo ciężko. Wyjeżdżają za granicę, przyjeżdżają raz w miesiącu. Ja staram się łączyć pracę z życiem rodzinnym. Myślę, że mi się udaje. Taki zawód, taki wybór, taka pasja. Moi najwięksi kibice, czyli najbliższa rodzina, są bardzo wyrozumiali.

 

Potrafi pan oddzielić życie prywatne od zawodowego.

Oczywiście. Kładąc się spać, nigdy nie biorę telefonu do sypialni. Wtedy rozmawiam z żoną, wypoczywam. No i te moje rodzinne niedziele. Kiedy siedzimy sobie w ogrodzie, jestem bardzo zły, gdy ktoś próbuje się do mnie dobić w sprawach zawodowych.

 

W „Przeglądzie Sportowym” przyznawał pan, że w domu jest „małym dzieckiem”.

Lubię być takim nieudacznikiem, małym dzieckiem. Typowym facetem w kapciach. To sposób na reset. W moim domu szefem jest żona. Dla mnie to odskocznia od codzienności.

 

W pracy wygląda to zupełnie inaczej. Dba pan o najmniejsze detale, uczciwość.

Detale i uczciwość również są w domu, ale w pracy zawsze jestem szefem. W domu nie chcę nim być.

 

Szczerość w kontaktach z zawodnikami jest dla pana kluczowa?

Uważam, że między ludźmi to podstawa. Szczególnie w przypadku zawodników. To bardzo wrażliwi ludzie, ciężko pracujący, z trudnym zawodem. Zawodnik lubi czasami coś w grupie krzyknąć, powiedzieć, schować się za plecami. Ja definiuję szczerość w taki sposób, że jeżeli piłkarz ma problem, to powinien przyjść, usiąść, porozmawiać. Zawszę znajdę dla niego czas. A piłkarz przychodzi zazwyczaj wtedy, kiedy coś chce od trenera. Wolne, wyjazd. Powinno to być częstsze, powinniśmy rozmawiać o wszystkich rzeczach. Chciałbym trafić na grupę piłkarzy, która – gdy coś im się nie podobało, nie zgadzają się z analizą – przychodzi do mnie i rozmawiamy, by dojść do kompromisu. Takich zawodników spotkałem w Mielcu. Nie lubię ludzi, którzy mówią za plecami, czują się wtedy silni, a nie są szczerzy i nie mówią w oczy. To są słabi ludzie.

 

Nie wszyscy jednak godzą się na pana zasady.

Nie muszą pracować u mnie, ja nie muszę zarządzać nimi.

 

Wspominał pan, że pewne problemy z dostosowaniem się miał na początku Luka Zarandia.

Luka idzie w bardzo dobrym kierunku, jest świetnym piłkarzem. Tak jak kiedyś powiedziałem – wykonuję swoją pracę, chciałbym, żebyśmy mogli kiedyś sprzedać go na przykład do Bundesligi. Uważam, że na to go stać. Jestem od tego, żeby mu pomóc. Jeżeli oczekuje ode mnie silnej motywacji, to ją otrzyma.

Widać po nim pewność siebie. Spójrzmy na gola, którego strzelił Legii. Na boisku biega dwudziestu dwóch piłkarzy, a nagle błysk jednego z nim – tego, który ma większy talent – decyduje o zwycięstwie. Luka jest piłkarzem, który przy wyrównanym meczu może zdecydować o wygranej.

 

Mam wrażenie, że wchodzi pan do Ekstraklasy w podobnej sytuacji do Ireneusza Mamrota. Też przejął pan klub po trenerze, który – było czy nie było – osiągnął sukces.

Możliwe, że tak jest. Nie chciałbym być do nikogo porównywany. Każdy trener jest osobą indywidualną. Prowadząc zespoły w niższych ligach, pracuje się na to, żeby dostać się na najwyższy szczebel. Uczy się na swoich błędach, doświadczeniach. Jeżeli po takiej szkole życia trener dostaje szansę w Ekstraklasie, uważam, że sobie poradzi. Że obroni się warsztatem. Najtrudniej jest, gdy szansę w Ekstraklasie dostaje ktoś, kto nie pracował z seniorami, nie trenował zawodników w niższych ligach, nie miał przetarcia. Z Irkiem znam się od młodych lat. Miał bardzo dużo szczęścia do ludzi, trafił na stabilny klub. Wylądował w zespole, w którym pracował kilka lat.

 

Wziął go w trzeciej lidze i rozwijał, aż w końcu zakotwiczył na zapleczu Ekstraklasy. Rozwijał się jednocześnie z klubem. Myślę, że w pewnym momencie uznał, że doszedł z Chrobrym do szczytu. Wydaje mi się – powiem to odważnie, nie obrażając nikogo – że ten klub osiągnął maksimum swoich możliwości. Stabilne granie w pierwszej lidze to wszystko, na co mogą liczyć w Głogowie. Wszystko co wyżej, byłoby dla mnie sensacją. Jagiellonia to z kolei klub, który walczy o najwyższe cele. Irek dostał szansę i bardzo się z tego cieszę. To przykład dla trenerów bardzo ciężko pracujących na niższych szczeblach. Widzą, że Mamrot sobie poradził, Jurek Brzęczek sobie poradził. Będę bronił tych trenerów. Wiem, jak trudno pracuje się niżej.

 

Ireneusz Mamrot powiedział kiedyś, że jest przekonany, iż trener, który wyrobił sobie markę na trudnym pierwszoligowym terenie, w Ekstraklasie zawsze jest obdarzony dużo mniejszym zaufaniem niż ktokolwiek, kto przyjdzie z innego kraju.

No tak. Myślę, że bardzo często bierzemy trenerów z innych krajów, nie do końca sprawdzając ich CV. Pamiętajmy też o barierze językowej, mentalnościowej, klimatycznej. Nie mówiąc już o przywiązaniu do danego miasta, kraju, czy przyjaźni z ludźmi, z którymi się pracuje. Kontakt z kibicami i pracownikami jest bardzo ważny, wręcz kluczowy. Irek pokazał dobrą jakość pracy, w tym sezonie oglądamy następnych debiutantów. Czyli można dostać tę szansę. Do tego wielu piłkarzy z pierwszej ligi przeszło do Ekstraklasy. Bardzo się cieszę z tego powodu.

 

Pan chyba otrzymał odpowiednie zaufanie. Mógł ściągnąć „swoich” zawodników – Danielaka, Janotę.

Nigdy nie jest tak, że ściągam sobie zawodnika. Na to pracuje duży sztab ludzi. Ja podałem kilka nazwisk, które pasowałyby do mojego systemu, ale jest prezes, dyrektor sportowy, menedżer klubu, cały sztab. To wspólna decyzja. Arka przeszła w tym okienku transferowym przebudowę. Jeżeli piętnastu zawodników odchodzi, a dziesięciu przychodzi, to gdy pięciu nowych wystrzeli, będzie dobrze. My naprawdę nie możemy pozwolić sobie na błąd. Przy tylu zmianach uważam, że powinienem dostać jeszcze jednego-dwóch piłkarzy do walki w tej trudnej rundzie. Na to liczę w tym okienku.

 

Rozmawiał Norbert Skórzewski

 

więcej: weszlo.com

 

 http://arka.gdynia.pl/images/galeria_zdjecie/big/weszlo_strona_58f5b48f2279383da4f10b98347b05af.jpg

 

 








Poprzedni Następny

 

 

 

 

 

 

SPONSORZY MŁODEJ ARKI

 

 

     

 

 

 

 

 

 

PARTNERZY MEDIALNI

 

 

Arka Gdynia Copyright Arka Gdynia