TA STRONA UŻYWA COOKIE.
Dowiedz się więcej o celu ich używania. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na korzystanie z cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
statystyki
chignahuapan

Aktualności

img

28.10.2016

Derby, czyli mecz, który nie musi dzielić.

Mecze derbowe to fajna zabawa dla prawdziwych facetów na boisku i dla normalnych ludzi na trybunach. Twarda walka plus szczególne emocje.

Na święto czekamy w Trójmieście, bo Arka zagra z Lechią, a derbowych starć w ekstraklasie jak na lekarstwo. Skoro stają się rzadką atrakcją, trzeba je traktować jak rarytas. Spadł z ligi Górnik Zabrze, zatem chwilowo nie wojuje z Ruchem Chorzów. W Łodzi ostatnio była lokalna święta wojna, ale tylko w trzeciej lidze. W stolicy Legia cierpliwie czeka, aż kiedyś do dawnej świetności wróci Polonia Warszawa. Na najwyższym szczeblu regularnie rywalizują drużyny z Krakowa, a derbowy posmak mają też potyczki Śląska Wrocław z KGHM Zagłębiem Lubin. I tyle.

Drużyna może sobie nie radzić w lidze, zmagać z kryzysem, obniżką formy i kontuzjami, ale przychodzą derby i wszystko przestaje boleć choćby na ten jeden jedyny mecz. Przecież kto wygra, rządzi w mieście albo i w regionie. Patrzą przyjaciele i wrogowie, jedni dopingują, drudzy pomstują. Nie ma lepszej motywacji. To takie mecze, przed którymi trener wchodzi do szatni i... w zasadzie nic nie musi mówić, a problemem staje się przemotywowanie. Piłkarzy trzeba raczej powstrzymywać niż nakręcać.

Derby najbardziej przeżywają ludzie mocno związani z klubem i miastem. Z najemnikami jest trochę inaczej, zwłaszcza cudzoziemcami, którzy przyjechali zarobić i pograć w piłkę, właśnie w takiej kolejności. Ale i im można specyfikę derbów wytłumaczyć. Zaraz każdemu w głowie przypomną się jakieś derby z jego kraju czy miasta i taki mecz w polskiej ekstraklasie też będzie dla niego świętem. A gdyby nawet jakimś cudem nie poczuł klimatu, to szybko natchną go kibice, bo atmosfera trybun na derbowym meczu też jest niezwykła.

Od wielu lat, jako kibic, przeżywał ją Tomasz Korynt, kiedyś dobry piłkarz. Jego ojciec, Roman, był kapitanem reprezentacji Polski w latach 50. Przez 14 lat grał w Lechii Gdańsk, gdzie skończył karierę. Nic dziwnego, że w tym samym klubie zaczynał grać jego syn, ale po kilku latach przeniósł się do... Arki Gdynia. Ojciec się nie sprzeciwiał, choć pewnie nie był zachwycony. Kiedyś pan Tomasz opowiadał mi, dlaczego zdecydował się na tak niezwykły krok, który musiał mieć konsekwencje. Chciał się rozwijać, a Lechia grała w drugiej lidze, zaś wyjazdem z Trójmiasta wywróciłby do góry nogami całe życie rodzinne, a tego też nie chciał.

Jako piłkarz Arki nigdy nie zagrał przeciwko Lechii, lecz swoje i tak przeżył. Musiał zmienić codzienne przyzwyczajenia. Reprezentacyjna ulica Długa w Gdańsku była dla niego w zasadzie zamknięta. Wolał się nie zapuszczać nawet w jej okolice. Musiał też przywyknąć do napisów w stylu „Korynt zdrajca”, które pojawiały się na ścianach gdańskich kamienic.

Przez kolejne lata tak mocno wrósł w Arkę, że teraz bardziej jest kojarzony z nią niż z Lechią. Nikogo to nie dziwi i nie bulwersuje łącznie z jego ojcem, który już do końca życia będzie wierny Lechii. Ojcu i synowi nie przeszkadza to jednak wspólnie oglądać z trybun meczów i w Gdańsku, i w Gdyni.

Kibice obu klubów mogliby się od nich uczyć tej zgody, ale wszyscy wiemy, że akurat to nigdy się nie stanie. Tyle że między zgodą a nienawiścią jest potężna przestrzeń, w której warto poszukać miejsca dla siebie.

Antoni Bugajski 








Poprzedni Następny

 

 

 

 

 

 

SPONSORZY MŁODEJ ARKI

 

 

     

 

 

 

 

 

 

PARTNERZY MEDIALNI

 

 

Arka Gdynia Copyright Arka Gdynia