Aktualności
12.06.2020
Liga taka jak nigdy
Pierwsze i ostatnie miejsce w tabeli też niby są już zarezerwowane. Bardzo blisko odzyskania mistrzostwa Polski jest Legia (na osiem kolejek przed końcem rozgrywek ma o dziesięć punktów więcej od Piasta), jeszcze bliżej powrotu do I ligi jest beniaminek z Łodzi (ŁKS-owi brakuje trzynastu punktów do bezpiecznego miejsca).
Dominatorzy z Warszawy
Gdyby jednak zapytać trenera Aleksandara Vukovicia, czy w Warszawie już mrożą szampana, to – w najlepszym razie – tylko by się uśmiechnął. W przypadku złego humoru – zrugał. Były selekcjoner reprezentacji Polski, Leo Beenhakker, powtarzał, że zwycięstwa z reprezentacją Niemiec można być pewnym dopiero, gdy autokar z ich drużyną odjedzie spod stadionu. Przykładając podobną miarę do szkoleniowca Legii, to uwierzy on w mistrzostwo swojej drużyny pewnie dopiero wtedy, gdy podczas fety na Starówce na kolumnie Zygmunta zawiśnie szalik w klubowych barwach. A przecież Legia może zapewnić sobie tytuł już po 33 kolejce. Pierwszy raz od końcówki 2015 roku lider ma o dziesięć punktów więcej od wicelidera – wtedy, po 17 kolejce Piast miał 40 pkt., a Legia 30. Dziś to zespół z Warszawy ucieka gliwiczanom.
Takiego dominatora, jakim teraz jest Legia, dawno w lidze nie było. W trzech ostatnich sezonach losy tytułu ważyły się do ostatniej kolejki. Teraz warszawianie dobili do 60 punktów i 63 goli jeszcze przed końcem rundy zasadniczej. Odkąd istnieje ESA37 tylko raz się zdarzyło, by zwycięzca miał więcej niż 80 punktów (Legia w 2014 roku). Architektem obecnego sukcesu jest trener Vuković. – Przez cztery lata, jak tu jestem, nigdy nie było tak zwartego i zżytego zespołu. Tworzymy silny kolektyw, może wcześniej – żebym nikogo nie obraził – mieliśmy w Legii większe indywidualności, ale takiego zgranego zespołu jak teraz, nie – opisuje sytuację bramkarz Radosław Cierzniak.
Bez zmian po powrocie
Tak, jak Legii nic nie odbierze pierwszego miejsca po 30 kolejkach, tak wiadomo, że wiceliderem z bezpiecznym dystansem nad resztą stawki będzie Piast. Zespół z Gliwic wyrasta na drugą siłę ekstraklasy. Znowu ma niesamowitą passę – w pięciu ostatnich spotkaniach ligowych zdobył trzynaście punktów, pokonał Legię na jej stadionie, ale tym razem może nie być powtórki sprzed roku. Bo rywal ze stolicy wygląda na zdecydowanie silniejszego i stabilniejszego. Trener Waldemar Fornalik wykonuje w Gliwicach doskonałą pracę i po tym, jak w 2018 roku uratował ekstraklasę dla Piasta, drugi raz z rzędu może wprowadzić zespół do europejskich pucharów.
Walka o podium będzie zacięta. Przewaga Legii nad Piastem jest większa niż Piasta nad zespołem z ósmego miejsca. Lechia ma o osiem punktów mniej od wicelidera. W ostatniej kolejce może się zmienić układ tabeli w grupie mistrzowskiej, co będzie miało wpływ na terminarz. Na razie do podium doskoczył Śląsk Wrocław, który po trzech latach znowu zagra w górnej części tabeli. Zespół Vitzeslava Lavicki jest jednym z największych wygranych rozgrywek.
Trzy kolejki po przerwie spowodowanej pandemią nie zmieniły układu sił w tabeli. Żadna z drużyn, które po 26 serii spotkań były nad kreską, nie wypuściła szansy i nie stoczyła się do walki o ligowy byt. W grupie mistrzowskiej są te same kluby, które zajmowały osiem czołowych lokat przed przerwą spowodowaną pandemią. Tylko Legia i Lech po raz siódmy znalazły się w grupie mistrzowskiej.
ŁKS nie odbił się od dna
O ile w klubach z góry tabeli widać względną stabilizację na ławce trenerskiej (w trakcie rozgrywek zmiana nastąpiła tylko w Jagiellonii – w grudniu Ireneusza Mamrota zastąpił Bułgar Iwajło Petew), to już w dole tabeli ciśnienie jest ogromne. Wytrzymują je w Zabrzu oraz Częstochowie, ale w sześciu pozostałych klubach doszło do przynajmniej jednej zmiany.
ŁKS i Arka były najbardziej zdesperowane – dokonały roszady w trakcie marcowej przerwy w rozgrywkach. Sytuację w Gdyni można zrozumieć. Przyszedł nowy właściciel, więc – co naturalne – chciał swoich ludzi. Arka traci do bezpiecznego miejsca osiem punktów, w niedzielę gra z Wisłą Kraków – każdy inny wynik niż zwycięstwo gdynian może być ostatnim gwoździem do ich trumny z napisem „spadek”.
W możliwość utrzymania uwierzyli w Kielcach. Maciej Bartoszek pracuje z zespołem od szóstego marca i odmienił zespół. Gdyby nie fatalna pomyłka sędziego w Lubinie ( przy stanie 1:0 dla Korony arbiter Łukasz Dobrynin nie wyrzucił z boiska Lubomira Guldana), nie wiadomo, czy spotkanie z Zagłębiem zakończyłoby się remisem. Ale kielczanie w czterech meczach pod wodzą Bartoszka strzelili siedem goli, a we wcześniejszych 25 – tylko czternaście. W Płocku i Lubinie wbili rywalom pięć bramek – tyle, ile w trzynastu wcześniejszych spotkaniach wyjazdowych w tym sezonie.
W Gdyni i Kielcach marcowa zmiana trenera miała sens. Arka i Korona będą się biły o utrzymanie do ostatniej kolejki i, patrząc na aktualną formę choćby Wisły Płock, nie będą bez szans. Trudno mieć podobne wrażenie, oglądając wyczyny ŁKS. Wojciech Stawowy podjął się niemożliwego, zastępując Kazimierza Moskala, ale z pustego i Salomon nie naleje. Łodzianie mają już tylko matematyczne szanse na utrzymanie, ale cud raczej się nie wydarzy.
Ševela zostaje
W porównaniu z ubiegłym sezonem największe niezadowolenie i rozczarowanie musi panować w Lubinie – miejsce Zagłębia w czołowej ósemce zajął Śląsk Wrocław. Miedziowych ostatni raz nie było tam za czasów trenera Piotra Stokowca. Kolejni szkoleniowcy – Mariusz Lewandowski i Ben van Dael – wypełniali narzucony przez władze klubu plan minimum. Nie udało się to Martinowi Ševeli. Warunek awansu do górnej ósemki jest zapisany w jego kontrakcie, ale prezes Zagłębia już deklarował, że i tak jest zainteresowany przedłużeniem z nim umowy.
Ostatnim beniaminkiem, który szturmem wziął ekstraklasę był Górnik Zabrze, który w 2018 roku zakończył rozgrywki na czwartym miejscu i wystąpił w kwalifikacjach do Ligi Europy. W ogóle odkąd istnieje system ESA 37, do grupy mistrzowskiej udało się awansować tylko dwóm beniaminkom (wspomnianemu Górnikowi oraz Zagłębiu Lubin w 2016 roku).
współpraca Antoni Bugajski
Copyright Arka Gdynia |