Aktualności
30.12.2017
Wspaniały rok Arki cz. 3: Europo, witaj i... żegnaj.
Daty: 27 lipca i 3 sierpnia kończącego się roku na zawsze przejdą do historii Arki. Daty słodko-gorzkie, które miały być tylko przygodą na chwilę, a stały się przez moment otwartymi wrotami do kolejnego etapu w drodze po piłkarski raj. Tak, faza grupowa Ligi Europy byłaby dla gdyńskiego klubu czymś z innego świata. Ale skoro wygrywa się Puchar i Superpuchar Polski, to kolejne myśli muszą sięgać wyżej...
Przygodę czas zacząć!
W Arce zdawano sobie sprawę, że rywala w III rundzie eliminacji „w zasięgu” będzie ciężko znaleźć. Skupiono się zatem na świetnej przygodzie, dwóch fantastycznych meczach, które zapiszą się w annałach.
Wartość rynkowa FC Midtjylland była ponad trzykrotnie większa. W jej drużynie grali piłkarze przede wszystkim dużo bardziej doświadczeni na arenie międzynarodowej. Różnica w liczbie występów poszczególnych zawodników duńskiego klubu w stosunku do żółto-niebieskich wynosiła 421 meczów. W tej statystyce gdynianie dopiero raczkowali. Wylosowanie Arki przyjęto więc w duńskim miasteczku Herning z ogromnym entuzjazmem. Nikt w Jutlandii Środkowej nie wyobrażał sobie innego scenariusza niż spokojny awans.
– Nie mamy nic do stracenia – utarte, a jakże oddające tamtejszą rzeczywistość słowa trenera Leszka Ojrzyńskiego. Po raz pierwszy w Gdyni, tuż przed meczem, czuło się, że jest on w stu procentach nagrodą. Tutaj nic nie trzeba. Nikt nie wymagał wygranej, nawet remisu.
– Wyjdziemy i zostawimy serca – zapowiadali arkowcy. Jedyne, co mogli obiecać przed spotkaniem. Słowa dotrzymali.
– O to gramy. Żeby się cieszyć i... z nadzieją patrzeć na mecz rewanżowy. Chcemy mieć po pierwszym spotkaniu duże szanse i nie boimy się tego mówić – odważniej dodawał Ojrzyński.
Kibice chcieli stworzyć i stworzyli bajeczną atmosferę wraz z oprawą. Dopingowali całe spotkanie. Wynik był kwestią drugorzędną. Ale takiego nacisku z czterech stron gdyńskiego stadionu Skandynawowie się nie spodziewali. Nie słyszeli własnych myśli, a co dopiero wzajemnych podpowiedzi. Arka czuła się w tym wywarze jak ryba w wodzie.
Wygrali sercem
I choć na niespodziewane prowadzenie Arki Duńczycy odpowiedzieli dwoma golami i na chwilę przekłuli mydlaną bańkę marzeń, to nikt nie zwrócił na to specjalnie uwagi. Zabawa trwała nadal. Bowiem ten dzień miał przede wszystkim zapisać się w pamięci samą istotą. Nie wynikiem. Miał dać masę fantastycznych wspomnień, w którym każdy wślizg, napór na rywala, celne kopnięcie i strzał wyglądają na coś absolutnie majestatycznego. A gdy do tego piłkarze wypluwają na murawę resztki zdrowia, trzeba klaskać.
Takiej Arki, jak wtedy, nie było nawet w finale Pucharu Polski i Superpucharu. Zespół wszedł na kolejny etap z zakresu „niemożliwe nie istnieje”. Kiedyś po dwóch szybkich golach przeciwnika, pękniętego baloniku za nic nie udałoby się posklejać. Tamten mecz Arka wygrała sercem. I golem w doliczonym czasie gry Rafała Siemaszki. Czy można było wyobrazić sobie lepszy scenariusz po 38 latach rozłąki z wielką piłką?
Gdyński sen trwał, ale na ostatniej prostej do szczęśliwego zakończenia ktoś piłkarzy z niego wybudził...
Polska duma w Europie
W rewanżowym meczu w Danii Arka trzymała już pana Boga za nogi. Na boisku – ku zaskoczeniu wielu malkontentów – to ona bardziej wkomponowała się w europejskie ramy, a do tego miała za sobą potężne wsparcie „gdyńskiej ściany” na trybunach. Poziom – Europa. Napływ świeżości, który robił ogromne wrażenie. Kibice, a nad nimi tablica świetlna: FC Midtjylland – Arka Gdynia 0:1.
Piękny moment, ale na koniec krach. Wszystko się zawaliło, ktoś brutalnie obudził arkowców z tego pięknego snu. Trzeba było zderzyć się z rzeczywistością w chwili, gdy oczami wyobraźni szukano Arce kolejnego markowego rywala.
– Po meczu widziałem chyba najsmutniejszą szatnię w moim życiu. Chłopaki bardzo przeżyli to, co się stało. Już na boisku, tuż po ostatnim gwizdku, było widać łzy w ich oczach. Jednak na pewno swoją postawą zyskaliśmy ogromny szacunek, moim zawodnikom należą się wielkie gratulacje – podsumował bolesne chwile swojej drużyny w Danii Ojrzyński.
Po spotkaniu nawet gospodarze przyznawali, że to Arka była w dwumeczu lepszym zespołem i że to ona bardziej zasłużyła na awans do kolejnej rundy. Z pewnością po takim horrorze Arka mocno zapadła im w pamięć i w kolejnym roku nie chcieliby już jej wylosować.
Kibicowska wizytówka
To była prawdziwa inwazja na Herning. Tak zapowiadano wizytę kibiców Arki w duńskiej prasie. Autokary, busy, busiki, prywatne samochody – w dniu meczu fani z Gdyni natarli wszystkimi możliwymi środkami transportu. Prawdopodobnie tego dnia padł rekord w ilości polskich rejestracji w tym niespełna 45-tysięcznym miasteczku. W centrum oprócz jednolitych kolorów bijących z betonowo-ceglano-szklanej architektury skandynawskiej dostrzec więc można było dominację kolorów żółtego i niebieskiego.
Kibice byli dumni, że mogli tam być. Że mogli reprezentować Arkę za granicą. To było widać zwłaszcza po końcowym gwizdku. Piłkarze stracili gola w doliczonym czasie gry. Gola, który pogrzebał kontynuację marzeń. Przecież zrozumiała byłaby cisza w sektorze. Ale kibice nic sobie z tej „katastrofy” nie zrobili. Ba, wtedy wręcz doping sięgnął zenitu. Blisko godzinę po meczu sektor gości dalej był tak samo rozśpiewany. Ludzie, którzy przyjechali ponad tysiąc kilometrów, nic nie zrobili sobie z porażki w takich okolicznościach. Oni tego wieczora mieli się czym chwalić na tle Europy. Drużyną i własną postawą, która wzbudziła ogromny podziw wśród samych Duńczyków. Z tunelu wybiegł pracownik klubowych mediów FC Midtjylland i zaczął nagrywać fanów Arki.
A jej piłkarze płakali, zdając sobie sprawę, że taka historia tak szybko może się nie powtórzyć.
Dawid Kowalski
Copyright Arka Gdynia |