Aktualności
01.03.2017
Arka brutalnie przerwała Wigrom sen o Warszawie.
Jeszcze po pierwszej połowie można było liczyć na to, że nie wszystko w tej rywalizacji rozstrzygnięte. Ale w drugiej połowie Arka odjechała Wigrom jak TGV. Dwa ciosy, błąd Podleśnego i jest już w zasadzie po sprawie. Dla gdynian rewanż to będzie tylko sparing przed finałem na Narodowym.
Szkoda Wigier, bo z gry na porażkę aż 0:3 nie zasługiwały. Ale w piłce jak na rybach – liczy się to, co w sieci.
– Z tym zespołem śmiało można myśleć o ekstraklasie i finale Pucharu Polski – mówił nam po ostatnim zimowym sparingu Wigier (wygranym 4:0) trener Dominik Nowak. Śmiała teza, ale przynajmniej szczera. Nie ma kluczenia, gdybania ani kunktatorstwa. Jest kawa na ławę – i za to brawa. Nowak jest zdania, że choćby nie wiadomo co, trzeba sobie stawiać ambitne cele i on te cele przed swoim zespołem stawia.
Zresztą Wigry w tej edycji Pucharu Polski tymi śmiałymi i ambitnymi celami doszły aż do półfinału, w którym wcale nie stały na straconej pozycji. Jasne, trudno było je uznać za faworyta, ale nikt nie odważył się już na starcie skazać ten zespół na porażkę.
A jak wyglądała rzeczywistość? Na pierwszy rzut oka, przynajmniej w początkowych fragmentach Wigry piłkarsko nie ustępowały Arce. Ale diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach. A te bezwzględnie były po stronie gości. Nawet biorąc pod uwagę to, że Grzegorz Niciński w połowie wystawił drugi garnitur (pięć zmian w porównaniu do ostatniego wygranego 4:1 meczu z Koroną w lidze). Taki na przykład Marcin Warcholak już w pierwszej połowie pokazał, czemu nie gra w ekstraklasie. Bo się do tego nie nadaje.
W ogóle Arka zaczęła tak, jakby była pewna, że awans należy jej się z urzędu. Co prawda wiele się nie pomyliła, ale gdzieś w okolicach 10. minuty Niciński w złości zrzucił z siebie kurtkę i sprawiał wrażenie takiego, który za chwilę wbiegnie na boisko, ale nie po to, by grać, ale by w kierunku swoich piłkarzy rzucić niecenzuralną wiąchą.
W tym czasie Wigry dokazywały sobie na połowie Arki, ale wszystkie ataki kończyły się przed polem karnym. Brakowało konkretów. Dwoił się i troił Damian Kądzior, kilka razy nawinął wspomnianego Warcholaka, ale trudno było nie odnieść wrażenia, że nie za bardzo ma z kim grać.
Arka nawet na moment nie miała zamiaru przejąć inicjatywy, choć po takim kwartecie w ofensywie: Marcus da Silva, Formella, Szwoch, Barisić należało się tego spodziewać. Ale wystarczyła jedna szczęśliwa akcja, ręka w polu karnym Cverny, który próbował zablokować strzał Formelli, i było już po zawodach.
Wigry jeszcze wtedy nie spasowały, jeszcze próbowały odwrócić losy tego spotkania, ale gong nadszedł w drugiej połowie. Pusty przelot zaliczył Damian Podleśny, piłka trafiła w głowę Siemaszkę i druga bramka w zasadzie rozstrzygnęła sprawę.
Kilka zdań o Podleśnym, bo trzeba. To był transfer, na który w Suwałkach ostrzyli sobie zęby już od grudnia. Młody, zdolny chłopak, dla którego w Lechii zrobiło się za ciasno – szczególnie po transferze Dušana Kuciaka – a który bardzo chce regularnie grać w tej rundzie, bo ma olbrzymią szansę występować latem w finałach MME.
Nowak twierdzi, że Podleśny w niczym nie ustępuje dotychczasowej jedynce w kadrze Marcina Dorny, czyli Jakubowi Wrąblowi, wypożyczonemu ze Śląska do Olimpii Grudziądz. Tak więc Podleśny miał wymarzony mecz, by udowodnić, że to prawda. Półfinał Pucharu Polski, w dodatku z Arką, co dla chłopaka wypożyczonego z Lechii powinno być dodatkowym bodźcem. No, ale przywitał się z Suwałkami tak, że lepiej o tym przywitaniu jak najszybciej zapomnieć.
Jesienią broniący na zmianę Hieronim Zoch i Kamil Salik (już pożegnał się z Wigrami) trzy gole wpuścili w… pięciu meczach. Podleśny tyle samo w jednym. Faktem jest, że zabrakło w defensywie też innego – obok Salika – dobrego ducha pucharowej drogi Wigier: Tomasza Jarzębowskiego, który skończył karierę.
Wigry na pewno nie mają składu na finał Pucharu Polski. Mecz z Arką udowodnił to w stu procentach. Nie ma się co za tę tezę gniewać, bo i tak w tym sezonie robiły w tych rozgrywkach wiele, wiele dobrego. Teraz czas na to, by zamieszać trochę w lidze. Bo rewanż, z całym szacunkiem dla drużyny Nowaka, wydaje się być tylko formalnością.
Krzysztof Budka
Copyright Arka Gdynia |