Aktualności
17.09.2016
Adam Marciniak: Sentymenty zostają w szatni.
Rafał Sumowski: Po porażce w Kielcach powiedział pan "nie róbmy stypy" i chyba rzeczywiście ta przegrana nie podkopała waszego optymizmu przed kolejnymi spotkaniami?
Adam Marciniak: Tak jak nie popadaliśmy w hurraoptymizm po jednym czy drugim zwycięstwie, tak teraz nie będziemy robili jakiejś tragedii po porażce. Każdy wie, że ten mecz w Kielcach nam nie wyszedł, ale za nami cały tydzień dobrej pracy i w poniedziałek wyjdziemy na boisko w Gdyni przeciw Cracovii z jak najbardziej pozytywnym nastawieniem. Myślę, że uda nam się to spotkanie wygrać.
W Gdyni jesteście niepokonani od października. Ta świadomość stworzenia "twierdzy" motywuje was czy może ciąży, bo denerwujecie się czy ona nie padnie?
To, że nasz stadion pozostaje niezdobyty tak długo to bardzo przyjemne uczucie. Nie usypia to jednak mojej czujności. Nie myślę sobie "gramy u siebie, na pewno nie przegramy". Oczywiście chcemy, by seria bez porażki trwała jak najdłużej, ale nie jest to czynnik, który mnie by dodatkowo mobilizował lub deprymował.
Ma pan jakąś teorię dlaczego notujecie tak dobre wyniki na własnym stadionie? Standardowa odpowiedź to "wsparcie naszych kibiców", ale czy są jeszcze jakieś inne okoliczności?
Wiadomo, że doping kibiców świetnie motywuje. Może dla kogoś motywacją jest też rodzina siedząca na trybunach. To nie jest jednak nic nowego. Chyba wszystkie drużyny na świecie mają lepsze statystki u siebie niż na wyjeździe.
W Cracovii rozegrał pan trzy sezony i sto ligowych spotkań. Jak wspomina pan okres spędzony w tym klubie? W poniedziałek będzie sentymentalnie?
To był bardzo pozytywny okres. Nie brakowało przyjemnych chwil jak awans do ekstraklasy i powołanie do reprezentacji. Życie pozasportowe również było fajne, nawiązałem kilka ważnych przyjaźni. Na boisku sentymentów jednak nie będzie, bo to nie miejsce na to. Najlepszy kontakt z Cracovii mam z Damianem Dąbrowskim. To mój serdeczny przyjaciel, z którym byliśmy razem nawet na wspólnych wakacjach. Rozmawiamy często przez telefon. Przed meczem nie będzie jednak czasu by wypić wspólną kawę. Po spotkaniu pewnie chwilę pogadamy, gdy opadną już emocje. Mam nadzieję, że to ja będę miał okazję do triumfalnych żartów.
Wiemy, że kibice Arki sympatyzują z Cracovią. Co więcej, w niedzielę w Gdańsku zagra Lech Poznań, czyli kolejny zaprzyjaźniony kibicowsko klub. Poniedziałkowe spotkanie zapowiada się zatem jako mecz przyjaźni pełną gębą. Takie okoliczności mają dla pana znaczenie na boisku?
Kibice Arki i Cracovii się kolegują, a tak się złożyło, że ja koleguję się z częścią piłkarzy Cracovii. Tak się po prostu złożyło. Powtórzę jeszcze raz, na boisku nie ma miejsca na przyjaźń i sentymenty. Mecze przyjaźni mogą być na trybunach, w internecie, na piwie, wśród dziennikarzy. Na boisku choćby grał brat przeciwko bratu, jest pełna wojna. Ja tak do tego podchodzę. Wydaje mi się, że chyba nawet lepiej gra mi się w meczach nienawiści, a nie przyjaźni. Wtedy ta adrenalina idzie na jeszcze wyższy poziom. Oczywiście w meczu z Cracovią tej adrenaliny nie zabraknie, ale jak miałbym wybierać czy mam zagrać 37 meczów przyjaźni czy 37 meczów na noże, chyba wolałbym te drugie, na przykład derbowe.
Czego spodziewa się pan po Cracovii na boisku?
Ich styl jest w miarę powtarzalny, więc mamy na nich powoli jakiś plan. Widać już w tej drużynie rękę trenera Jacka Zielińskiego. Mają zespół kreatywny, mają dobrych zmienników. To drużyna z polskiego topu. Nie odkryję Ameryki jeśli powiem, że potrafią utrzymać się przy piłce i dobrze czują się w ataku pozycyjnym, co nie jest prostą sprawą w naszej lidze. Dysponują też niesamowicie mocnym środkiem, bo piłkarze tacy jak Miroslav Covilo, Damian Dąbrowski i Marcin Budziński czy Mateusz Cetnarski to zawodnicy, którzy mieliby miejsce w większości, jeśli nie we wszystkich polskich klubach. Trzeba będzie powalczyć o dominację w środku boiska, bo to może być klucz do zwycięstwa.
Od powrotu do Polski z Cypru i pamiętnego występu w studiu Canal Plus, robi pan furorę w mediach społecznościowych. Podejście sportowców np. do Twittera jest różne. Nie przeszkadza panu, że ktoś może mówić "marnuje czas na pierdoły, wziąłby się za grę"?
Nie widzę w ogóle jak korzystanie z Twittera mogłoby wpłynąć na moje przygotowanie do gry. Przecież nie zerkam w telefon podczas meczów. Jeden chodzi do kina czy do opery, a ja udzielam się w mediach społecznościowych. To taka moja rozrywka. Przychodzę do domu, jem obiadek, kładę się i odpoczywam. Biorę butelkę wody w jedną dłoń, telefon w drugą i sprawdzam sobie informacje, sport, pogodę i tweety. Nawet jeśli strzelę dziesięć goli samobójczych z rzędu to podejrzewam, że będę sobie pisał na Twitterze co będę chciał. W ogóle nie widzę związku pomiędzy jednym a drugim i nie rozumiem takich zarzutów.
Zerkacie w tabelę przed kolejnymi meczami? Bardziej interesuje pana na ile ucieka czołówka czy ile macie przewagi nad dziewiątym miejscem?
Nie ma sensu analizować takich rzeczy, ja nie patrzę w tabelę. Różnice są takie, że po dwóch czy trzech spotkaniach można być liderem albo być w strefie spadkowej. Uważam, że takie zerkanie jest bezcelowe. W sporcie się tak nie da. Chyba nikt oprócz szachistów czy snookerzystów nie wybiega kilka ruchów do przodu. Adam Małysz skacząc w inauguracyjnym konkursie Pucharu Świata też nie zastanawiał się czy w konkursie styczniowym skoczy 130 czy 150 metrów. Trzeba patrzeć na najbliższy mecz. To mi nic nie da jeśli spojrzę i zobaczę, że nad dziewiątym miejscem mamy na przykład 3 punkty przewagi. Co z tego skoro przede mną kolejny mecz? Wygramy go to podskoczymy w tabeli, jeśli przegramy to spadniemy.
Stać was na coś więcej niż gra w pierwszej ósemce ekstraklasy po 30. kolejce?
Jasne, że nas stać. Nie wiem jak w przypadku moich kolegów, ale dla mnie w tej chwili gramy przede wszystkim o utrzymanie. Fajnie, jeśli zapewnimy je sobie już po 30. kolejce. Mając ten komfort, że najniżej zakończymy sezon na ósmym miejscu, możemy się bawić w ustalanie wyższych celów. Nie będę mówił o nich teraz, bo zaraz wywalicie jakiś tytuł, że chcę grać o mistrzostwo. Spójrzmy na Piasta z zeszłego sezonu. Grali swoje, hop, hop, hop i nagle byli kandydatem do mistrzostwa Polski. Czy myśleli o tym w październiku? Nie, myśleli o kolejnym meczu.
autor: Rafał Sumowski
Copyright Arka Gdynia |