Aktualności
25.04.2016
Grzegorz Niciński: Działacze wykazali cierpliwość.
FUTBOLFEJS.PL: Dzwonią już albo wysyłają SMS-y z gratulacjami?
GRZEGORZ NICIŃSKI: Nie… Ja do tego tak nie podchodzę…
Pan nie, ale pytanie, jak znajomi do tego podchodzą? Jeszcze nie powinni gratulować?
Różne rzeczy od czasu do czasu słyszę, ale niezmiennie powtarzam, że na ewentualne gratulacje jest za wcześnie. Nasza ostatnia przeszkoda to Chrobry Głogów. W 34. kolejce. Po tym meczu będzie można dopiero wszystko podsumować. Na razie nie mam zamiaru od nikogo przyjmować żadnych gratulacji. Ja chcę w każdym spotkaniu wygrywać i tyle. A jak się już uda na sto procent osiągnąć taką przewagę, która zapewni nam awans przed ostatnią kolejką, to i tak nie będzie żadnej taryfy ulgowej. Nadal będziemy pracowali na sto procent.
Co prawda przykład Zagłębia Sosnowiec, które po znakomitym spotkaniu w Gdyni zremisowanym z wami 2:2, przegrało cztery kolejne mecze i zaprzepaściło szanse na awans, pokazuje, że w tej lidze wszystko jest możliwe, to jednak chyba w waszym przypadku tylko kataklizm mógłby sprawić, że z autostrady zmierzającej do ekstraklasy zjechalibyście w krzaki. Rozumiem, że takiego kataklizmu nikt w Arce nie przewiduje?
Po pierwsze, choć zabrzmi to jak banał, liga jest naprawdę bardzo wyrównana. Tu każdy może przegrać z każdym, o czym przekonało się nie tylko Zagłębie. Po drugie, tu nie ma zespołu, który nie miałby już o co walczyć. Ścisk na dole tabeli jest tak duży, że bój o utrzymanie trwać będzie do samego końca. Zresztą to, że wszystkie zespoły zagrożone spadkiem zaczęły regularnie punktować, też o czymś świadczy. Nas czekają jeszcze mecze z kilkoma takimi drużynami. O, na przykład w najbliższej kolejce. Wie pan, z kim zagramy?
Z Olimpią Grudziądz, która wiosną uzbierała tyle punktów, ile Wisła Płock, tylko dwa mniej niż Arka.
No właśnie. Olimpia gra ostatnio świetnie, jednak wciąż musi walczyć o utrzymanie. Tak więc nic łatwego nas nie czeka, dlatego gratulacje – jeśli zacznę przyjmować – to dopiero na początku czerwca po meczu z Chrobrym.
W ubiegłym sezonie, kiedy przejął pan zespół w trakcie rozgrywek po Dariuszu Dźwigale, nie ukrywał pan, że został wrzucony na głęboką wodę, bo to pierwsza tak poważna robota w samodzielnej trenerskiej pracy. Była obawa, że to może jednak za wcześnie? W dodatku w klubie, w którym się pan wychował i w barwach którego tyle lat grał.
Zastanawiałem się oczywiście nad tym wszystkim, ale nie miałem jakichś większych obaw. To taki zawód. Trzeba korzystać z okazji, jak się trafiają. Pracowałem wcześniej samodzielnie w Gryfie Wejherowo, gdzie udało mi się awansować do drugiej ligi i zagrać w 1/4 finału Pucharu Polski z Legią Warszawa. Kiedy podejmowałem tam pracę, wydawało się, że coś takiego będzie niemożliwe, a jednak jako trzecioligowiec ograliśmy Koronę Kielce i Górnika Zabrze, którego trenerem był Adam Nawałka. Dopiero w dwumeczu nie daliśmy rady Legii. Tam nauczyłem się patrzeć na zawód trenera przez pryzmat tego, że w piłce wszystko jest możliwe. Później Darek Dźwigała umożliwił mi przy swoim boku pracę w Arce, no a potem potoczyło się tak, że został zwolniony, a zespół powierzono mi. Byłem blisko drużyny, znałem ją i zaryzykowałem – przyjąłem ofertę. I, jak widać, opłaciło się, choć po drodze różnie bywało. A co do Darka, to świetny trener i jestem przekonany, że jeszcze będzie pracował na najwyższym poziomie, czego z całego serca mu życzę.
To powie pan, czym przekonał zarząd klubu, że po zakończeniu poprzedniego sezonu podpisano z panem umowę i pozwolono nadal prowadzić Arkę? Rozgrywki zakończyliście na 10. miejscu, które z pewnością nikogo w Gdyni nie zadowalało.
Wiadomo, że kibice, zresztą pewnie nie tylko oni, od razu chcieliby sukcesu, ale działacze na szczęście wykazali się cierpliwością. Przed poprzednim sezonem ogłoszono tzw. trzyletni plan. Zespół dostał trzy lata na awans. Jeśli udałoby się nam już w tym sezonie, znaczyłoby, że zrealizowaliśmy go po dwóch. I myślę, że ta cierpliwość działaczy okazała się kluczowa. Jesteśmy na dobrej drodze, by już w czerwcu oznajmić, że cel został osiągnięty szybciej, niż zakładano.
Wrócę na chwilę do Dariusza Dźwigały. Niedawno rozmawialiśmy i mówił mi tak: „Nie chciałbym Grześkowi Nicińskiemu podnosić ciśnienia, ale zespół ma bardzo dobry. Jeśli Arka nie wywalczy awansu, będzie to na pewno sensacja. To powinien być zespół poza zasięgiem”. Wciąż podnoszą panu to ciśnienie? Nie da się nie zauważyć, że w Gdyni parcie na ekstraklasę jest teraz ogromne. I pewnie im bliżej będzie końca sezonu, tym będzie ono rosnąć.
Do tego trzeba mieć dystans. Podchodzić z chłodną głową. Inaczej człowiek może sobie nie poradzić.
Szczególnie po zimowych transferach wszyscy gremialnie orzekli, że wiosną na Arkę nie będzie mocnych.
Akurat jeśli chodzi o transfery, to faktycznie udało nam się dopiąć to, co sobie zaplanowaliśmy, i jesteśmy z tego powodu bardzo zadowoleni. Zresztą ci piłkarze, których pozyskaliśmy, chcieli do nas przyjść, co już było naszym drobnym sukcesem. Nie zapominajmy jednak, że i bez nich jesienią drużyna bardzo dobrze funkcjonowała, usadowiła się przecież w czołówce. Natomiast zawodnicy, którzy dołączyli do nas w przerwie między rundami, mieli wzmocnić wyjściową jedenastkę i to się udało. Teraz śmiało mogę powiedzieć, że mamy bardzo wyrównaną kadrę i to jest faktycznie nasz duży atut. I, co najważniejsze, przynosi to efekt w postaci zwycięstw i prowadzenia w tabeli.
A co z Gastonem Sangoyem? Reklamowany był jako ten, którego gole zapewnią Arce awans, ale jak na razie gra niewiele i nic wielkiego nie pokazał. Coś z nim nie tak? Jakiś ukryty uraz? Problemy z aklimatyzacją?
Jeśli chodzi o umiejętności piłkarskie, zapewniam, że ma co pokazać. Proszę jednak pamiętać, że przyjechał do nas pod koniec okresu przygotowawczego, miał przerwę w grze, w klubie katarskim ostatni mecz rozegrał pod koniec października, potem przez pewien czas trenował tylko indywidualnie, więc potrzebował czasu, by odzyskać meczowy rytm. Teraz Gaston wciąż ostro pracuje nad sobą, w piątek zagrał już w pierwszym składzie w meczu z Sandecją. Do końca sezonu jeszcze trochę spotkań zostało, więc myślę, że zdążymy z niego skorzystać, a on się odpłaci bramkami. Po to został do nas sprowadzony.
Tym bardziej przyda się teraz, bo kłopoty zdrowotne dopadły Pawła Abbotta.
Paweł jest ważną częścią naszej drużyny, ale niestety dla niego sezon już się skończył. Przeszedł właśnie zabieg. Miał problem ze stawem skokowym i czeka go dwumiesięczna rehabilitacja. Liczę na to, że po tym czasie będzie mógł już trenować na pełnych obrotach. Pomógł nam bardzo, ale teraz musimy sobie radzić bez niego.
Nie dało się tego zabiegu odłożyć w czasie? Tak, by Paweł dotrwał do końca rozrywek?
Nie. Uraz był na tyle poważny, że całkowicie uniemożliwiał mu grę.
Organizacyjnie i sportowo Arka pozbierała się już po tych wszystkich zawirowaniach związanych z karną degradacją, inwestowaniem i wycofaniem się z inwestowania w klub przez Ryszarda Krauzego, z odwiecznym problemem z powrotem do ekstraklasy?
Nie da się ukryć, że przez ostatnie lata dużo się tu działo. Było po drodze kilka zakrętów, ale myślę, że teraz wszystko już wróciło do normy. Arka wychodzi na prostą, a awans do ekstraklasy byłby tego potwierdzeniem. No i pomógłby klubowi jeszcze bardziej się rozwinąć. Mam tu na myśli budżet.
A Grzegorz Niciński pozbierał się już po swoich zawirowaniach wiązanych z zatrzymaniem przez CBA i uczestnictwem w procederze korupcyjnym? Niedawno mówił pan, że podchodzi do tego wszystkiego odważnie i „nie ucieka od tamtych tematów”.
Nie uciekam, choć było to już 13 lat temu. Wszystkie możliwe kary odcierpiałem i od kilku lat ta sprawa jest już za mną. Teraz tylko i wyłącznie myślę o tym, by jak najlepiej przygotować do gry zespół, którego jestem trenerem. Dostałem drugą sportową szansę, udało mi się z powrotem wskoczyć na tę karuzelę, tym razem w roli szkoleniowca, i zamierzam swoją pracą zasłużyć na to, by jak najdłużej się na niej utrzymać. Chcę się jako trener wciąż uczyć i cały czas rozwijać, a tamte wydarzenia traktuję jako nauczkę. Nie da się oczywiście tego wymazać, ale nie można cały czas tym żyć.
Będzie pan prowadził Arkę w przyszłym sezonie w ekstraklasie? Trwają już rozmowy dotyczące przedłużenia kontraktu?
Na razie nie zaprzątam sobie tym głowy. Kontrakt obowiązuje mnie do 30 czerwca i do tego czasu mam tu robotę do wykonania. Jeszcze jej nie skończyłem. Chcę dokończyć sezon jak najlepiej, chcę, by Arka jak najwięcej meczów wygrała i oczywiście marzę, by awansowała do ekstraklasy. A po rozgrywkach siądziemy pewnie z prezesem i będziemy rozmawiać o przyszłości mojej i całej drużyny. Bo wszyscy jedziemy na tym samym wózku. Tak więc na gratulacje i nową umowę jeszcze przyjdzie czas. Teraz liczy się tylko siedem meczów, które pozostały nam do rozegrania.
Rozmawiał Krzysztof Budka
Copyright Arka Gdynia |