Aktualności
05.04.2012
Arka - Legia: Sensacją pachniało 20 minut
Legia wygrała z Arką 2:1 w pierwszym meczu półfinałowym piłkarskiego pucharu Polski. Można tylko gdybać, co by było gdyby z boiska już w pierwszej połowie nie wyleciał Sławomir Mazurkiewicz. Arka prowadziła wtedy 1:0 po golu... Mazurkiewicza.
Kibice w Gdyni byli wściekli. Nie na swoich piłkarzy, ale na sędziego Pawła Pskita. Ten rzeczywiście był nerwowy, mylił się, w obie strony, nie powinien pokazać pierwszej żółtej kartki Sławomirowi Mazurkiewiczowi, ale wyniku meczu nie wypaczył. Legia czy to w przewadze czy nie miała inicjatywę i była drużyną lepszą, choć swoją grą, szczególnie po przerwie, na kolana nie powaliła. Dla niej najważniejsze było zwycięstwo i cel osiągnęła.
Cofnięta Arka
Gospodarze największe pretensje powinni mieć do siebie. Wyszli na boisko ze zdecydowanie zbyt dużym respektem dla występującego w eksperymentalnym składzie lidera ekstraklasy. Zapowiadali, że skoncentrują się na defensywie, a jak uda się zrobić coś z przodu, to będzie dobrze. Tyle, że kompletnie oddali inicjatywę przeciwnikowi i mieli furę szczęścia, że Legia była na bakier ze skutecznością. Na dodatek Mazurkiewiczowi po stałym fragmencie gry udało się pokonać Duąana Kuciaka, więc Arka mogła grać tak, jak najbardziej lubią polskie drużyny – kontrować.
Jednak to niespodziewane prowadzenie zgubiło zespół prowadzony przez Petra Nemca. Gospodarze popełnili duży błąd, zbytnio cofnęli się pod własne pole karne. Linia pomocy grała zaledwie kilka metrów od obrony, przez to goście mieli bardzo dużo miejsca i tworzyli kolejne okazje do strzelenia gola. Pudłowali Nacho Novo, Miroslav Radović, Michał Żyro, a jak już komuś z przyjezdnych udało się uderzyć celnie, to dobrze bronił Maciej Szlaga.
W Arce bardzo widoczny był brak pauzującego za żółte kartki Piotra Kuklisa. Zdecydowanie gorzej niż w poprzednich meczach wypadł inny rutyniarz Marcin Radzewicz, w końcu Nemec ściągnął go z boiska, co rzadko mu się zdarza. Grą gospodarzy starał się kierować Tomasz Jarzębowski. Widać było, że bardzo chciał się pokazać w meczu przeciwko drużynie, której jest wychowankiem. Przed przerwą to on był królem środka pola, wygrywał pojedynki z Januszem Golem i Jakubem Rzeźniczakiem. W drugiej części 33-latek trochę przygasł, ale to już wymusiły okoliczności.
Schematy pod Ruch
Bo Arka musiała bronić się w osłabieniu. Mazurkiewicz jeszcze przed przerwą zobaczył dwie żółte kartki. Pierwszą niesłusznie, bo nie faulował Żyro. Druga już była zasadna, powalił w polu karnym Ismaela Blanco, a sędzia podyktował jedenastkę i wyrzucił kapitana gospodarzy z boiska. Argentyńczyk wyrównał, ale emocje się nie skończyły.
Arka grała ambitnie. Oczywiście to legioniści byli przy piłce, ale nie prezentowali niczego szczególnego. Bili głową w mur, czasem byli kontrowani, choć przesadą byłoby stwierdzenie, że Kuciak miał jakieś problemy.
Mając przewagę jednego zawodnika, Legia mogła przećwiczyć pewne schematy już pod sobotni ligowy mecz z Ruchem Chorzów, w którym nie będzie mógł zagrać Gol, Rzeźniczak i Artur Jędrzejczyk. To dlatego Maciej Skorża wpuścił na prawą obronę Jakuba Wawrzyniaka, bo na tej pozycji reprezentant Polski wystąpi w hicie ekstraklasy. Cały mecz dostał Tomasz Kiełbowicz, aby wszedł w odpowiedni rytm.
Akcja rutyniarzy
I właśnie 36-latek w końcówce meczu bardzo dobrze dośrodkował z rzutu wolnego do Danijela Ljuboi, a Serb zdobył drugą, zwycięską bramkę dla gości ze stolicy.
Kiełbowicz tym samym zrehabilitował się za błąd przy golu Mazurkiewicza, bo to on nie zablokował uderzenia zawodnika Arki.
ADAM DAWIDZIUK, JACEK GŁÓWCZYŃSKI
Copyright Arka Gdynia |