Aktualności
20.09.2010
Arka lepsza od lidera z Białegostoku (Dziennik Bałtycki)
Ten mecz wzbudził w Gdyni zrozumiałe emocje. Jagiellonia po raz pierwszy w historii klubu zajmowała pierwsze miejsce w ekstraklasie i zapowiadała grę o zwycięstwo. Arka ma deficyt punktowy, więc każdy mecz musi traktować jako szansę na podreperowanie skromnego ciągle punktowego dorobku.
Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego sporo mówiło się o smaczkach towarzyszących tej potyczce. Trenerzy nic sobie nie robili z medialnych zapowiedzi o bratobójczym boju Filipa (Arka) i Marcina (Jagiellonia) Burkhardtów. Na boisku pojawił się od początku tylko Marcin, ale w 33 minucie doznał, po faulu Ante Rozicia, urazu i musiał opuścić boisko. Na ławce rezerwowych oprócz Filipa pozostali także Przymysław Trytko i Paweł Zawistowski, którzy latem zamienili się klubami.
Gdynianie, w ciągu tygodnia, zapewniali, że nie boją się Jagiellonii. Trener Dariusz Pasieka potwierdził te zapowiedzi, ustawiając swój zespół ofensywnie, z dwoma napastnikami. Do tego żółto-niebiescy rozpoczęli bardzo skoncentrowani, dobrze zmotywowani i po kwadransie gry osiągnęli nad rywalami sporą przewagę.
Pierwszy naprawdę groźny strzał na bramkę gości oddał w 18 minucie Wojciech Wilczyński. Uderzoną z 22 metrów piłkę pewnie złapał jednak Grzegorz Sandomierski. W 25 minucie Mirko Ivanovski nie opanował piłki w polu karnym i Sandomierski mógł odetchnąć z ulgą. Na krótko, bo minutę później celnie strzelał Denis Glavina, ale białostocki bramkarz był na posterunku.
Goście nie zamierzali się tylko bronić i w 27 minucie wysłali sygnał ostrzegawczy. Sam na sam z Norbertem Witkowskim znalazł się Tomasz Frankowski. Gdyński bramkarz obronił jego strzał, ale też sędzia odgwizdał dość wątpliwą pozycję spaloną napastnika Jagi. Gdynianie nie zamierzali jednak oddawać inicjatywy i pod koniec pierwszej połowy znowu groźnie zaatakowali. Najbliższy szczęścia był w 41 minucie Maciej Szmatiuk, ale jego strzał z bliskiej odległości desperacką interwencją zablokował Andrius Skerla. Do przerwy Arka oddała aż 10 strzałów, a ich rywale cztery. W celnych strzałach było 2:0 dla gospodarzy. Ale na przerwę zawodnicy schodzili przy stanie 0:0. A to bramkowy bilans jest przecież najważniejszy.
- Wyszliśmy do tego meczu bojowo nastawieni. Jak podobnie zagramy w drugich 45 minutach, to powinno być dobrze - mówił w przerwie Szmatiuk.
- Jesteśmy bez straty bramki do przerwy, ale nas najbardziej interesuje w Gdyni ich zdobywanie - to z kolei wypowiedź Jarosława Laty z Jagiellonii.
Drugą część meczu groźniej rozpoczęli goście. W 49 minucie Frankowski dobrym podaniem znalazł w gdyńskim polu karnym Kamila Grosickiego, ale ten strzelając z 10-12 metrów nie trafił w bramkę. Nie trafił w nią też, chociaż w znacznie trudniejszej sytuacji, strzelający w 58 minucie na bramkę Jagi Ivanovski.
Wreszcie w 68 minucie gdyńscy kibice mieli okazję do radości. Po wrzucie piłki z autu przez Wilczyńskiego, Tadas Labukas nie przestraszył się dwóch kolejno atakujących go rywali, ułożył sobie piłkę do strzału i posłał futbolówkę precyzyjnie w róg bramki, Sandomierski był bez szans, a Labukas w przysłowiowym "siódmym niebie". To był jego drugi gol w tym sezonie. Podopieczni Michała Probierza mieli nieco ponad 20 minut, aby odwrócić losy tego spotkania. Ale te plany mógł pokrzyżować w 72 minucie Joseph Mawaye, gdyby zamiast w słupek, trafił piłką do bramki.
Od 77 minuty gościom z Białegostoku nie tylko teoretycznie powinno być łatwiej, bo arbiter pokazał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę, Roziciowi. Arka grała więc w "10", ale nie zapominała o groźnych kontratakach. W 88 minucie po raz drugi piłka odbiła się od słupka białostockiej bramki, po strzale Miroslava Bożoka. Wreszcie dosłownie w ostatniej sekundzie doliczonego już czasu gry, po rzucie rożnym, na bramkę Arki strzelał Skerla i pomylił się dosłownie o centymetry.
Trzy punkty, zupełnie zasłużenie, zostały w Gdyni. To było drugie w tym sezonie zwycięstwo Arki i zarazem pierwsza porażka Jagiellonii. Piłkarzom Probierza może o tyle łatwiej będzie przełknąć jej gorycz, że nadal pozostają na pierwszym miejscu w tabeli. A gospodarze przesunęli się w kierunku jej środka.
Po meczu, czemu trudno się dziwić, najszczęśliwszym człowiekiem na Narodowym Stadionie Rugby, był Tadas Labukas.
- Na to zwycięstwo pracowała cała drużyna, a mnie udało się po prostu strzelić bramkę, z czego oczywiście bardzo się cieszę. Chcieliśmy wygrać z liderem i z takim nastawieniem wyszliśmy na boisko. Nabiegaliśmy się, ale warto było, bo trzy punkty zostały w Gdyni - mówił skromnie Labukas.
Rzeczywiście gdynianie wybiegali to zwycięstwo, ale ważne jest i to, że pokazali dobrą grę, potwierdzając opinię trenera Pasieki, że w naszej lidze każdy może wygrać z każdym. Teraz na dobre wieści czekamy z Krakowa, bo właśnie tam żółto-niebiescy grają w sobotę z Cracovią.
Janusz Woźniak
Jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego sporo mówiło się o smaczkach towarzyszących tej potyczce. Trenerzy nic sobie nie robili z medialnych zapowiedzi o bratobójczym boju Filipa (Arka) i Marcina (Jagiellonia) Burkhardtów. Na boisku pojawił się od początku tylko Marcin, ale w 33 minucie doznał, po faulu Ante Rozicia, urazu i musiał opuścić boisko. Na ławce rezerwowych oprócz Filipa pozostali także Przymysław Trytko i Paweł Zawistowski, którzy latem zamienili się klubami.
Gdynianie, w ciągu tygodnia, zapewniali, że nie boją się Jagiellonii. Trener Dariusz Pasieka potwierdził te zapowiedzi, ustawiając swój zespół ofensywnie, z dwoma napastnikami. Do tego żółto-niebiescy rozpoczęli bardzo skoncentrowani, dobrze zmotywowani i po kwadransie gry osiągnęli nad rywalami sporą przewagę.
Pierwszy naprawdę groźny strzał na bramkę gości oddał w 18 minucie Wojciech Wilczyński. Uderzoną z 22 metrów piłkę pewnie złapał jednak Grzegorz Sandomierski. W 25 minucie Mirko Ivanovski nie opanował piłki w polu karnym i Sandomierski mógł odetchnąć z ulgą. Na krótko, bo minutę później celnie strzelał Denis Glavina, ale białostocki bramkarz był na posterunku.
Goście nie zamierzali się tylko bronić i w 27 minucie wysłali sygnał ostrzegawczy. Sam na sam z Norbertem Witkowskim znalazł się Tomasz Frankowski. Gdyński bramkarz obronił jego strzał, ale też sędzia odgwizdał dość wątpliwą pozycję spaloną napastnika Jagi. Gdynianie nie zamierzali jednak oddawać inicjatywy i pod koniec pierwszej połowy znowu groźnie zaatakowali. Najbliższy szczęścia był w 41 minucie Maciej Szmatiuk, ale jego strzał z bliskiej odległości desperacką interwencją zablokował Andrius Skerla. Do przerwy Arka oddała aż 10 strzałów, a ich rywale cztery. W celnych strzałach było 2:0 dla gospodarzy. Ale na przerwę zawodnicy schodzili przy stanie 0:0. A to bramkowy bilans jest przecież najważniejszy.
- Wyszliśmy do tego meczu bojowo nastawieni. Jak podobnie zagramy w drugich 45 minutach, to powinno być dobrze - mówił w przerwie Szmatiuk.
- Jesteśmy bez straty bramki do przerwy, ale nas najbardziej interesuje w Gdyni ich zdobywanie - to z kolei wypowiedź Jarosława Laty z Jagiellonii.
Drugą część meczu groźniej rozpoczęli goście. W 49 minucie Frankowski dobrym podaniem znalazł w gdyńskim polu karnym Kamila Grosickiego, ale ten strzelając z 10-12 metrów nie trafił w bramkę. Nie trafił w nią też, chociaż w znacznie trudniejszej sytuacji, strzelający w 58 minucie na bramkę Jagi Ivanovski.
Wreszcie w 68 minucie gdyńscy kibice mieli okazję do radości. Po wrzucie piłki z autu przez Wilczyńskiego, Tadas Labukas nie przestraszył się dwóch kolejno atakujących go rywali, ułożył sobie piłkę do strzału i posłał futbolówkę precyzyjnie w róg bramki, Sandomierski był bez szans, a Labukas w przysłowiowym "siódmym niebie". To był jego drugi gol w tym sezonie. Podopieczni Michała Probierza mieli nieco ponad 20 minut, aby odwrócić losy tego spotkania. Ale te plany mógł pokrzyżować w 72 minucie Joseph Mawaye, gdyby zamiast w słupek, trafił piłką do bramki.
Od 77 minuty gościom z Białegostoku nie tylko teoretycznie powinno być łatwiej, bo arbiter pokazał drugą żółtą, a w konsekwencji czerwoną kartkę, Roziciowi. Arka grała więc w "10", ale nie zapominała o groźnych kontratakach. W 88 minucie po raz drugi piłka odbiła się od słupka białostockiej bramki, po strzale Miroslava Bożoka. Wreszcie dosłownie w ostatniej sekundzie doliczonego już czasu gry, po rzucie rożnym, na bramkę Arki strzelał Skerla i pomylił się dosłownie o centymetry.
Trzy punkty, zupełnie zasłużenie, zostały w Gdyni. To było drugie w tym sezonie zwycięstwo Arki i zarazem pierwsza porażka Jagiellonii. Piłkarzom Probierza może o tyle łatwiej będzie przełknąć jej gorycz, że nadal pozostają na pierwszym miejscu w tabeli. A gospodarze przesunęli się w kierunku jej środka.
Po meczu, czemu trudno się dziwić, najszczęśliwszym człowiekiem na Narodowym Stadionie Rugby, był Tadas Labukas.
- Na to zwycięstwo pracowała cała drużyna, a mnie udało się po prostu strzelić bramkę, z czego oczywiście bardzo się cieszę. Chcieliśmy wygrać z liderem i z takim nastawieniem wyszliśmy na boisko. Nabiegaliśmy się, ale warto było, bo trzy punkty zostały w Gdyni - mówił skromnie Labukas.
Rzeczywiście gdynianie wybiegali to zwycięstwo, ale ważne jest i to, że pokazali dobrą grę, potwierdzając opinię trenera Pasieki, że w naszej lidze każdy może wygrać z każdym. Teraz na dobre wieści czekamy z Krakowa, bo właśnie tam żółto-niebiescy grają w sobotę z Cracovią.
Janusz Woźniak
Copyright Arka Gdynia |