Aktualności
30.08.2010
Arka zawiodła w Lubinie (Gazeta Wyborcza)
Nie tak to miało wyglądać. Piłkarze Arki Gdynia jechali do Lubina podtrzymać dobrą passę, ale słabą grą i nieporadnością w ofensywie mocno rozczarowali.
Chyba nikt z uczestników ani widzów meczu Zagłębia Lubin z Arką Gdynia nigdy wcześniej nie brał udziału w tak przedziwnym widowisku. W czasie przerwy na wybudowanej za około 130 mln złotych i otwartej niedawno Dialog Arenie nagle zgasło światło. I w żaden sposób tej niespodziewanej awarii nie można było usunąć.
- Zapalają się lampy nad trzema trybunami, a gdy organizatorzy próbują włączyć światło nad czwartą, wówczas system oświetleniowy "wybija" i wszystko gaśnie - tłumaczył Jerzy Lula, obserwator PZPN.
Piłkarze obydwu zespół w szatniach czekali na rozstrzygnięcie, ale większość z nich była przekonana, że mecz zostanie przełożony na niedzielę. Jednak stanowczo na taki scenariusz nie chcieli się zgodzić przedstawiciele telewizji Orange Sport oraz Canal Plus.
Organizatorzy byli bezradni, a kibice lekko zniecierpliwieni i na trybunach pojawiły się gwizdy. Po pewnym czasie widzowie w ciemnościach zaczęli się zabawiać i rozświetlili obiekt punktowym światłem z telefonów komórkowych. Na szczęście po wielu próbach system zadziałał i lampy rozświetliły lubińskie ciemności. Drugą połowę wznowiono po 55 minutach przerwy.
Sam mecz przyniósł pierwsze w tym sezonie zwycięstwo Zagłębia, które miało jednak sporo szczęścia, że pokonało Arkę. W zasadzie jedna z pierwszych akcji tego meczu zadecydowała o jego ostatecznym wyniku. Po zagraniu Kolumbijczyka Sergio Reiny napastnik lubinian Duszan Djokić wygrał w powietrzu walkę ze stoperem rywali Michałem Płotką i zgrał piłkę klatką piersiową w pole karne. Tam fatalny błąd popełnił drugi stoper Maciej Szmatiuk, który przepuścił prostą piłkę, a nadbiegający wychowanek Zagłębia Arkadiusz Woźniak trafił do siatki. Kilka chwil później mógł podwyższyć na 2:0, ale strzelając efektownym "szczupakiem" trafił prosto w ręce bramkarza Arki.
Do przerwy mecz był słaby. Arka nie stwarzała żadnego zagrożenia i prezentowała się wyjątkowo mizernie. Zagłębie, mimo że nie grało lepiej, mogło zdobyć co najmniej jeszcze jedną bramkę - w sytuacji sam na sam Amer Osmanagić trafił w nogi Witkowskiego. W drugiej połowie - po aż godzinnej przerwie - Arka rzuciła się do ataku i osiągnęła zdecydowaną przewagę. Goście atakowali głównie skrzydłami, gdzie niezłe zawody rozgrywali Miroslav Bożok oraz Denis Glavina. Dużo agresji w ofensywę Arki wniósł "szarpiący" Tadas Labukas. Ale z tej przewagi gdynian niewiele wynikało. Goście posiadali piłkę, jednak nie dochodzili do pozycji strzeleckich. Mieli z tym ogromne problemy, gdyż lubinianie bronili się praktycznie całym zespołem. Arka atakowała, ale gola w tym fragmencie gry powinni zdobyć miejscowi. Po jednej z kontr Grzegorz Bartczak doskonałym prostopadłym podaniem wyłożył piłkę strzelcowi bramki Woźniakowi, który w sytuacji sam na sam strzelił lekko i Witkowski zdołał wybić piłkę.
Nieprawdopodobnie dramatyczne były ostatnie minuty spotkania. Po jednym z rajdów Glaviny piłkę sprzed pustej bramki wybił Bartczak, a już w doliczonym czasie gry Arka miała trzy okazje bramkowe, które powinny dać im remis. Najpierw w zamieszaniu Marcin Budziński strzelił z siedmiu metrów obok słupka. Po kolejnym dośrodkowaniu w pole karne piłkę głową przedłużył Szmatiuk, a próbujący ją wybijać stoper Zagłębia Csaba Horvath uderzył tak niefortunnie, że piłka trafiła w poprzeczkę. Po paru sekundach znów główkował Szmatiuk - ale i tym razem bramkarz gospodarzy Bojan Isailović "pofrunął" w powietrze i wybił piłkę spod poprzeczki.
Sędzia doliczył cztery minuty, ale piłkarze, nie wiadomo dlaczego, grali prawie sześć - jeszcze po ostatnim rzucie rożnym w polu karnym Zagłębia doszło do kolejnego ogromnego zamieszania, ale gol nie padł.
- W tym meczu nie był dla nas ważny ani styl, ani widowisko, tylko wynik i zwycięstwo. To nam się udało, bo punktów mieliśmy bardzo mało - krótko ocenił mecz pomocnik Zagłębia Mateusz Bartczak.
Dariusz Pasieka, trener Arki
Nie wiem, jak ten mecz podsumować, bo było to bardzo dziwne spotkanie. W pierwszej połówce nie za bardzo widziałem swoją drużynę, bo prezentowała się słabo. Przerwa nigdy tak długo nie trwała, a po zmianie stron w końcu zespół zaczął grać tak, jak chciałem, ale przez cały mecz. Przez początkowe 45 minut nie mogliśmy złapać rytmu, po przerwie stworzyliśmy sobie kilka sytuacji, ale zabrakło czasu, żeby przynajmniej wyrównać.
Marek Bajor, trener Zagłębia
Ja mogę się cieszyć z wyniku, bo w poprzednich meczach gra nie była wprawdzie najgorsza, ale nie mogliśmy zdobyć punktów. Dzisiaj nie zagraliśmy wielkiego spotkania, ale byliśmy konsekwentni i udało się zdobyć bramkę, która dała nam trzy punkty. Powinniśmy wykorzystać stworzone przez siebie sytuacje i wtedy końcówka byłaby mniej nerwowa, a tak straciłem sporo zdrowia.
Maciej Szmatiuk, obrońca Arki
Przy sytuacji, po której straciliśmy gola, doszło do nieporozumienia. Michał Płotka nie krzyknął mi, że ktoś za mną stoi, dlatego spokojnie puściłem lecącą piłkę. Niestety, tam biegł już zawodnik Zagłębia i nic nie mogłem zrobić. Po przerwie mieliśmy przewagę, kilka sytuacji, jednak nie udało się nic strzelić. Szkoda, ale tak czasami bywa. Pierwszy raz w życiu zdarzył się nam taki przypadek ze światłem na stadionie. Przez pierwsze dziesięć minut ciemności rozgrzewaliśmy się i czekaliśmy, ale później większość kolegów było przekonanych, że awarii nie da się usunąć i rozegranie drugiej połowy zostanie przełożone na niedzielę.
Andrzej Czyżniewski, dyrektor Arki
Jestem mocno zawiedziony postawą niektórych zawodników, których gra i popełnione błędy na poziomie ekstraklasy nie mają prawa się zdarzać. Po meczu długo siedziałem na trybunach i szukałem przyczyny tak słabej postawy naszego zespołu, szczególnie w pierwszej połowie. Po przerwie nie schodziliśmy praktycznie z połowy przeciwnika, ale tak powinniśmy grać przez 90 minut, a nie tylko połowę meczu. Teraz mamy dwa tygodnie spokojnej pracy i dużo czasu na znalezienie przyczyny tego słabego występu. Wierzę, że z Widzewem będzie zdecydowanie lepiej.
Oceny Arki
Norbert Witkowski. Przy bramce nie miał szans, ale podobnie jak w poprzednich spotkaniach w innych sytuacjach popisywał się świetnymi interwencjami. Brawa przede wszystkim za wygrane pojedynki sam na sam z Osmanagiciem i Woźniakiem.
Marciano Bruma. Z podstawowego obowiązku, a więc zabezpieczenia prawej strony boiska, wywiązał się solidnie, ale nie zapominał też o grze do przodu. Udanie wspierał w ofensywie równie aktywnego Bożoka.
Maciej Szmatiuk. Ostoja defensywy tym razem zawiodła. Ewidentnie zawalił bramkę, a po jednym z bezmyślnych wślizgów, za który został ukarany żółtą kartką, mógł wylecieć z boiska. W końcówce mógł odpokutować winy z 5. minuty i zostać bohaterem, ale najpierw po jego zagraniu stoper lubinian trafił w poprzeczkę, a chwilę potem świetny strzał głową doskonale obronił Isailović.
Michał Płotka. To on przegrał główkowy pojedynek, po którym Djokić zagrał piłkę do zdobywcy gola Woźniaka. Poza tym nie miał zbyt wiele pracy, bo w ofensywie Zagłębie zagrało mizernie.
Emil Noll. Przed meczem, ze względu na kontuzję, jego występ stał pod znakiem zapytania, ale nie zawiódł. W ofensywie praktycznie niewidoczny. W defensywie czasami miał problemy.
Miroslav Bożok. Szarpał przez cały mecz, dobrze współpracował z Brumą. W końcu agresywny i przebojowy. Szkoda, że zabrakło efektu końcowego.
Marcin Budziński. W pierwszej połowie łatwo dał sobie odebrać piłkę, po czym Osmanagić był sam na sam z Witkowskim. W końcówce powinien doprowadzić do remisu, ale zabrakło szczęścia.
Paweł Zawistowski. Mało widoczny, niewiele wynikło z jego gry. Jeden z najsłabszych piłkarzy na boisku. Rola wiodącego piłkarza na newralgicznej pozycji wyraźnie zaczyna mu ciążyć.
Filip Burkhardt. Występ nieporozumienie. Już tydzień wcześniej w meczu z Górnikiem zgłosił akces na ławkę rezerwowych, a po tym, co pokazał w Lubinie, jego szanse na grę za dwa tygodnie z Widzewem zmalały jeszcze bardziej. Problem w tym, że na ławce Arki szału nie ma i Pasieka nie ma kim go zastąpić.
Denis Glavina. Cztery mecze kazał czekać kibicom Arki na swój pierwszy dobry występ. W Lubinie w końcu się przebudził, będąc jednym z najlepszych piłkarzy na boisku. Szkoda, że kiedy w końcówce wyłożył Mawaye piłkę do pustej bramki, w ostatniej chwili akcję zablokował Bartczak.
Joseph Mawaye. Dość nieoczekiwanie wyszedł w pierwszym składzie i znów zaliczył przeciętny występ. Z defensorami Zagłębia walczył jak mógł, ale od kolegów z pomocy otrzymywał zbyt mało podań, by zagrozić bramce Isailovicia. Sam nie był w stanie wypracować sobie żadnej dobrej sytuacji strzeleckiej.
Tadas Labukas. Ponownie wszedł z ławki i zdecydowanie ożywił ataki Arki. Po raz kolejny pokazał, że o wiele więcej daje drużynie, gdy wchodzi na podmęczonego rywala. Jak zwykle zaimponował agresją i walecznością.
Mirko Ivanovski i Wojciech Wilczyński grali zbyt krótko, by ich ocenić.
Artur Brzozowski, Wrocław, mkor - Gazeta Wyborcza
Chyba nikt z uczestników ani widzów meczu Zagłębia Lubin z Arką Gdynia nigdy wcześniej nie brał udziału w tak przedziwnym widowisku. W czasie przerwy na wybudowanej za około 130 mln złotych i otwartej niedawno Dialog Arenie nagle zgasło światło. I w żaden sposób tej niespodziewanej awarii nie można było usunąć.
- Zapalają się lampy nad trzema trybunami, a gdy organizatorzy próbują włączyć światło nad czwartą, wówczas system oświetleniowy "wybija" i wszystko gaśnie - tłumaczył Jerzy Lula, obserwator PZPN.
Piłkarze obydwu zespół w szatniach czekali na rozstrzygnięcie, ale większość z nich była przekonana, że mecz zostanie przełożony na niedzielę. Jednak stanowczo na taki scenariusz nie chcieli się zgodzić przedstawiciele telewizji Orange Sport oraz Canal Plus.
Organizatorzy byli bezradni, a kibice lekko zniecierpliwieni i na trybunach pojawiły się gwizdy. Po pewnym czasie widzowie w ciemnościach zaczęli się zabawiać i rozświetlili obiekt punktowym światłem z telefonów komórkowych. Na szczęście po wielu próbach system zadziałał i lampy rozświetliły lubińskie ciemności. Drugą połowę wznowiono po 55 minutach przerwy.
Sam mecz przyniósł pierwsze w tym sezonie zwycięstwo Zagłębia, które miało jednak sporo szczęścia, że pokonało Arkę. W zasadzie jedna z pierwszych akcji tego meczu zadecydowała o jego ostatecznym wyniku. Po zagraniu Kolumbijczyka Sergio Reiny napastnik lubinian Duszan Djokić wygrał w powietrzu walkę ze stoperem rywali Michałem Płotką i zgrał piłkę klatką piersiową w pole karne. Tam fatalny błąd popełnił drugi stoper Maciej Szmatiuk, który przepuścił prostą piłkę, a nadbiegający wychowanek Zagłębia Arkadiusz Woźniak trafił do siatki. Kilka chwil później mógł podwyższyć na 2:0, ale strzelając efektownym "szczupakiem" trafił prosto w ręce bramkarza Arki.
Do przerwy mecz był słaby. Arka nie stwarzała żadnego zagrożenia i prezentowała się wyjątkowo mizernie. Zagłębie, mimo że nie grało lepiej, mogło zdobyć co najmniej jeszcze jedną bramkę - w sytuacji sam na sam Amer Osmanagić trafił w nogi Witkowskiego. W drugiej połowie - po aż godzinnej przerwie - Arka rzuciła się do ataku i osiągnęła zdecydowaną przewagę. Goście atakowali głównie skrzydłami, gdzie niezłe zawody rozgrywali Miroslav Bożok oraz Denis Glavina. Dużo agresji w ofensywę Arki wniósł "szarpiący" Tadas Labukas. Ale z tej przewagi gdynian niewiele wynikało. Goście posiadali piłkę, jednak nie dochodzili do pozycji strzeleckich. Mieli z tym ogromne problemy, gdyż lubinianie bronili się praktycznie całym zespołem. Arka atakowała, ale gola w tym fragmencie gry powinni zdobyć miejscowi. Po jednej z kontr Grzegorz Bartczak doskonałym prostopadłym podaniem wyłożył piłkę strzelcowi bramki Woźniakowi, który w sytuacji sam na sam strzelił lekko i Witkowski zdołał wybić piłkę.
Nieprawdopodobnie dramatyczne były ostatnie minuty spotkania. Po jednym z rajdów Glaviny piłkę sprzed pustej bramki wybił Bartczak, a już w doliczonym czasie gry Arka miała trzy okazje bramkowe, które powinny dać im remis. Najpierw w zamieszaniu Marcin Budziński strzelił z siedmiu metrów obok słupka. Po kolejnym dośrodkowaniu w pole karne piłkę głową przedłużył Szmatiuk, a próbujący ją wybijać stoper Zagłębia Csaba Horvath uderzył tak niefortunnie, że piłka trafiła w poprzeczkę. Po paru sekundach znów główkował Szmatiuk - ale i tym razem bramkarz gospodarzy Bojan Isailović "pofrunął" w powietrze i wybił piłkę spod poprzeczki.
Sędzia doliczył cztery minuty, ale piłkarze, nie wiadomo dlaczego, grali prawie sześć - jeszcze po ostatnim rzucie rożnym w polu karnym Zagłębia doszło do kolejnego ogromnego zamieszania, ale gol nie padł.
- W tym meczu nie był dla nas ważny ani styl, ani widowisko, tylko wynik i zwycięstwo. To nam się udało, bo punktów mieliśmy bardzo mało - krótko ocenił mecz pomocnik Zagłębia Mateusz Bartczak.
Dariusz Pasieka, trener Arki
Nie wiem, jak ten mecz podsumować, bo było to bardzo dziwne spotkanie. W pierwszej połówce nie za bardzo widziałem swoją drużynę, bo prezentowała się słabo. Przerwa nigdy tak długo nie trwała, a po zmianie stron w końcu zespół zaczął grać tak, jak chciałem, ale przez cały mecz. Przez początkowe 45 minut nie mogliśmy złapać rytmu, po przerwie stworzyliśmy sobie kilka sytuacji, ale zabrakło czasu, żeby przynajmniej wyrównać.
Marek Bajor, trener Zagłębia
Ja mogę się cieszyć z wyniku, bo w poprzednich meczach gra nie była wprawdzie najgorsza, ale nie mogliśmy zdobyć punktów. Dzisiaj nie zagraliśmy wielkiego spotkania, ale byliśmy konsekwentni i udało się zdobyć bramkę, która dała nam trzy punkty. Powinniśmy wykorzystać stworzone przez siebie sytuacje i wtedy końcówka byłaby mniej nerwowa, a tak straciłem sporo zdrowia.
Maciej Szmatiuk, obrońca Arki
Przy sytuacji, po której straciliśmy gola, doszło do nieporozumienia. Michał Płotka nie krzyknął mi, że ktoś za mną stoi, dlatego spokojnie puściłem lecącą piłkę. Niestety, tam biegł już zawodnik Zagłębia i nic nie mogłem zrobić. Po przerwie mieliśmy przewagę, kilka sytuacji, jednak nie udało się nic strzelić. Szkoda, ale tak czasami bywa. Pierwszy raz w życiu zdarzył się nam taki przypadek ze światłem na stadionie. Przez pierwsze dziesięć minut ciemności rozgrzewaliśmy się i czekaliśmy, ale później większość kolegów było przekonanych, że awarii nie da się usunąć i rozegranie drugiej połowy zostanie przełożone na niedzielę.
Andrzej Czyżniewski, dyrektor Arki
Jestem mocno zawiedziony postawą niektórych zawodników, których gra i popełnione błędy na poziomie ekstraklasy nie mają prawa się zdarzać. Po meczu długo siedziałem na trybunach i szukałem przyczyny tak słabej postawy naszego zespołu, szczególnie w pierwszej połowie. Po przerwie nie schodziliśmy praktycznie z połowy przeciwnika, ale tak powinniśmy grać przez 90 minut, a nie tylko połowę meczu. Teraz mamy dwa tygodnie spokojnej pracy i dużo czasu na znalezienie przyczyny tego słabego występu. Wierzę, że z Widzewem będzie zdecydowanie lepiej.
Oceny Arki
Norbert Witkowski. Przy bramce nie miał szans, ale podobnie jak w poprzednich spotkaniach w innych sytuacjach popisywał się świetnymi interwencjami. Brawa przede wszystkim za wygrane pojedynki sam na sam z Osmanagiciem i Woźniakiem.
Marciano Bruma. Z podstawowego obowiązku, a więc zabezpieczenia prawej strony boiska, wywiązał się solidnie, ale nie zapominał też o grze do przodu. Udanie wspierał w ofensywie równie aktywnego Bożoka.
Maciej Szmatiuk. Ostoja defensywy tym razem zawiodła. Ewidentnie zawalił bramkę, a po jednym z bezmyślnych wślizgów, za który został ukarany żółtą kartką, mógł wylecieć z boiska. W końcówce mógł odpokutować winy z 5. minuty i zostać bohaterem, ale najpierw po jego zagraniu stoper lubinian trafił w poprzeczkę, a chwilę potem świetny strzał głową doskonale obronił Isailović.
Michał Płotka. To on przegrał główkowy pojedynek, po którym Djokić zagrał piłkę do zdobywcy gola Woźniaka. Poza tym nie miał zbyt wiele pracy, bo w ofensywie Zagłębie zagrało mizernie.
Emil Noll. Przed meczem, ze względu na kontuzję, jego występ stał pod znakiem zapytania, ale nie zawiódł. W ofensywie praktycznie niewidoczny. W defensywie czasami miał problemy.
Miroslav Bożok. Szarpał przez cały mecz, dobrze współpracował z Brumą. W końcu agresywny i przebojowy. Szkoda, że zabrakło efektu końcowego.
Marcin Budziński. W pierwszej połowie łatwo dał sobie odebrać piłkę, po czym Osmanagić był sam na sam z Witkowskim. W końcówce powinien doprowadzić do remisu, ale zabrakło szczęścia.
Paweł Zawistowski. Mało widoczny, niewiele wynikło z jego gry. Jeden z najsłabszych piłkarzy na boisku. Rola wiodącego piłkarza na newralgicznej pozycji wyraźnie zaczyna mu ciążyć.
Filip Burkhardt. Występ nieporozumienie. Już tydzień wcześniej w meczu z Górnikiem zgłosił akces na ławkę rezerwowych, a po tym, co pokazał w Lubinie, jego szanse na grę za dwa tygodnie z Widzewem zmalały jeszcze bardziej. Problem w tym, że na ławce Arki szału nie ma i Pasieka nie ma kim go zastąpić.
Denis Glavina. Cztery mecze kazał czekać kibicom Arki na swój pierwszy dobry występ. W Lubinie w końcu się przebudził, będąc jednym z najlepszych piłkarzy na boisku. Szkoda, że kiedy w końcówce wyłożył Mawaye piłkę do pustej bramki, w ostatniej chwili akcję zablokował Bartczak.
Joseph Mawaye. Dość nieoczekiwanie wyszedł w pierwszym składzie i znów zaliczył przeciętny występ. Z defensorami Zagłębia walczył jak mógł, ale od kolegów z pomocy otrzymywał zbyt mało podań, by zagrozić bramce Isailovicia. Sam nie był w stanie wypracować sobie żadnej dobrej sytuacji strzeleckiej.
Tadas Labukas. Ponownie wszedł z ławki i zdecydowanie ożywił ataki Arki. Po raz kolejny pokazał, że o wiele więcej daje drużynie, gdy wchodzi na podmęczonego rywala. Jak zwykle zaimponował agresją i walecznością.
Mirko Ivanovski i Wojciech Wilczyński grali zbyt krótko, by ich ocenić.
Artur Brzozowski, Wrocław, mkor - Gazeta Wyborcza
Copyright Arka Gdynia |