Aktualności
18.05.2010
Arka musi zacząć grać na poważnie - z determinacją i mądrością (Dziennik Bałtycki)
Arce znowu się upiekło. Znowu w ostatniej chwili uciekła spod topora. Ten serial trwa już szósty rok. A jak to było?
Odcinek pierwszy, czyli sezon 2004/2005 - jest długo oczekiwany awans do ekstraklasy. Jak się później okazuje przy wydatnej pomocy tajemniczego portfela, z którego pieniądze trafiały do kieszeni sędziów i obserwatorów PZPN.
Odcinek drugi, czyli sezon 2005/2006 - ekstraklasa utrzymana, dzięki zwycięskim barażom z Jagiellonią Białystok, które też miały być finansowane z nieznanego bliżej źródła.
Odcinek trzeci, czyli sezon 2006/2007 - jest 11 miejsce, ale na jaw wychodzą korupcyjne przekręty i klub jest wyrzucony z ekstraklasy.
Odcinek czwarty, czyli sezon 2007/2008 - powrót do elity kuchennymi drzwiami, bo dopiero z czwartego miejsca. Dzieje się tak dzięki innym "korupcyjniakom", którzy zostali potraktowani podobnie jak Arka rok wcześniej, czyli z hukiem wylecieli do niższej ligi.
Odcinek piąty, czyli sezon 2008/2009 - utrzymanie wywalczone w ostatniej kolejce po zwycięstwie nad Odrą Wodzisław.
Odcinek szósty, czyli sezon 2009/2010 - utrzymanie wywalczone w ostatniej kolejce, dzięki temu, że rywale do spadku tylko remisują. Dodatkową kasę obiecał też główny sponsor i właściciel w jednej osobie.
Ten serial trzeba jednak koniecznie zakończyć. Bo więcej w nim było nieuczciwości (pierwsze dwa odcinki) i nieprzewidywalnego szczęścia (trzy ostatnie), niż rzeczywistej siły, wypracowanej w pocie czoła na treningach i potwierdzonej w boiskowej rywalizacji.
Arce w minionym już sezonie brakowało przede wszystkim determinacji i mądrości. Tak było już w pierwszym wiosennym spotkaniu z Ruchem, przegranym sromotnie w Gdyni 0:3. Piłkarsko zawodnicy Dariusza Pasieki wcale nie odstawali od chorzowian, ale kompletnie nie radzili sobie, gdy tracili gole. Tak było w większości kolejnych meczów. I wcale nie chodzi o błędy, bo te w piłce nożnej się zdarzają i zdarzać będą. Nie one były najistotniejsze, tylko brak wiary w trudnych boiskowych momentach w możliwość odniesienia sukcesu. Piłkarze najzwyczajniej w świecie przestawali grać, zamiast gryźć trawę do ostatniej minuty.
Kto najbardziej stracił na utrzymaniu się Arki w ekstraklasie? Ryszard Krauze, który kilka tygodni temu zapowiedział, że w przypadku tegoż utrzymania wypłaci dodatkowy milion złotych do podziału. A teraz będzie jeszcze musiał zadbać o dodatkowe miliony, by gdyński zespół w końcu zaczął grać tak, jak się od niego oczekuje.
Trzy lata temu gdyński biznesmen widział żółto-niebieskich na tronie mistrza Polski i w Lidze Mistrzów. Czy taki serial jest jeszcze w Gdyni możliwy? Mało prawdopodobne, ale jeśli Krauze rzeczywiście zainwestuje kolejne miliony, a dyrektor sportowy klubu Andrzej Czyżniewski te finanse dobrze ulokuje (znajdzie wartościowych zawodników i podpisze racjonalne kontrakty), to Arka w nowym sezonie wcale nie musi stać na straconej pozycji.
Objawieniem, nie tylko gdyńskiej drużyny, ale całej polskiej ekstraklasy był Joel Tshibamba. Co prawda ten piłkarz, mający za sobą grę w lidze holenderskiej, wielu sytuacji strzeleckich nie wykorzystał, ale potrafił w tych sytuacjach się przynajmniej znaleźć.
A dla większości zawodników naszej ligi to ciągle zadanie ponad miarę. Zagrał w 12 spotkaniach, zdobył w nich 5 goli i średnio był niemal tak samo skuteczny jak wicelider najlepszych strzelców Ilijan Micanski z Zagłębia Lubin (28 meczów, 14 goli).
Bez żalu żegnam Bartosza Ławę, który przez sześć lat, które spędził w Gdyni, niczego wielkiego nie zrobił. Był tyle zdolnym, co mało efektywnym piłkarzem. Kilka zdobytych bramek, kilka asyst, to zdecydowanie za mało jak na lidera. Wyniki Arki w ciągu tych lat, czyli balansowanie na granicy ekstraklasy i pierwszej ligi, są tego najlepszym przykładem. Od takiego Janusza Kupcewicza dzielą Ławę lata świetlne.
Chciałbym natomiast, by Filip Burkhardt grał zawsze tak, jak w ostatnich trzech meczach.
Waldemar Gabis - Dziennik Bałtycki
Odcinek pierwszy, czyli sezon 2004/2005 - jest długo oczekiwany awans do ekstraklasy. Jak się później okazuje przy wydatnej pomocy tajemniczego portfela, z którego pieniądze trafiały do kieszeni sędziów i obserwatorów PZPN.
Odcinek drugi, czyli sezon 2005/2006 - ekstraklasa utrzymana, dzięki zwycięskim barażom z Jagiellonią Białystok, które też miały być finansowane z nieznanego bliżej źródła.
Odcinek trzeci, czyli sezon 2006/2007 - jest 11 miejsce, ale na jaw wychodzą korupcyjne przekręty i klub jest wyrzucony z ekstraklasy.
Odcinek czwarty, czyli sezon 2007/2008 - powrót do elity kuchennymi drzwiami, bo dopiero z czwartego miejsca. Dzieje się tak dzięki innym "korupcyjniakom", którzy zostali potraktowani podobnie jak Arka rok wcześniej, czyli z hukiem wylecieli do niższej ligi.
Odcinek piąty, czyli sezon 2008/2009 - utrzymanie wywalczone w ostatniej kolejce po zwycięstwie nad Odrą Wodzisław.
Odcinek szósty, czyli sezon 2009/2010 - utrzymanie wywalczone w ostatniej kolejce, dzięki temu, że rywale do spadku tylko remisują. Dodatkową kasę obiecał też główny sponsor i właściciel w jednej osobie.
Ten serial trzeba jednak koniecznie zakończyć. Bo więcej w nim było nieuczciwości (pierwsze dwa odcinki) i nieprzewidywalnego szczęścia (trzy ostatnie), niż rzeczywistej siły, wypracowanej w pocie czoła na treningach i potwierdzonej w boiskowej rywalizacji.
Arce w minionym już sezonie brakowało przede wszystkim determinacji i mądrości. Tak było już w pierwszym wiosennym spotkaniu z Ruchem, przegranym sromotnie w Gdyni 0:3. Piłkarsko zawodnicy Dariusza Pasieki wcale nie odstawali od chorzowian, ale kompletnie nie radzili sobie, gdy tracili gole. Tak było w większości kolejnych meczów. I wcale nie chodzi o błędy, bo te w piłce nożnej się zdarzają i zdarzać będą. Nie one były najistotniejsze, tylko brak wiary w trudnych boiskowych momentach w możliwość odniesienia sukcesu. Piłkarze najzwyczajniej w świecie przestawali grać, zamiast gryźć trawę do ostatniej minuty.
Kto najbardziej stracił na utrzymaniu się Arki w ekstraklasie? Ryszard Krauze, który kilka tygodni temu zapowiedział, że w przypadku tegoż utrzymania wypłaci dodatkowy milion złotych do podziału. A teraz będzie jeszcze musiał zadbać o dodatkowe miliony, by gdyński zespół w końcu zaczął grać tak, jak się od niego oczekuje.
Trzy lata temu gdyński biznesmen widział żółto-niebieskich na tronie mistrza Polski i w Lidze Mistrzów. Czy taki serial jest jeszcze w Gdyni możliwy? Mało prawdopodobne, ale jeśli Krauze rzeczywiście zainwestuje kolejne miliony, a dyrektor sportowy klubu Andrzej Czyżniewski te finanse dobrze ulokuje (znajdzie wartościowych zawodników i podpisze racjonalne kontrakty), to Arka w nowym sezonie wcale nie musi stać na straconej pozycji.
Objawieniem, nie tylko gdyńskiej drużyny, ale całej polskiej ekstraklasy był Joel Tshibamba. Co prawda ten piłkarz, mający za sobą grę w lidze holenderskiej, wielu sytuacji strzeleckich nie wykorzystał, ale potrafił w tych sytuacjach się przynajmniej znaleźć.
A dla większości zawodników naszej ligi to ciągle zadanie ponad miarę. Zagrał w 12 spotkaniach, zdobył w nich 5 goli i średnio był niemal tak samo skuteczny jak wicelider najlepszych strzelców Ilijan Micanski z Zagłębia Lubin (28 meczów, 14 goli).
Bez żalu żegnam Bartosza Ławę, który przez sześć lat, które spędził w Gdyni, niczego wielkiego nie zrobił. Był tyle zdolnym, co mało efektywnym piłkarzem. Kilka zdobytych bramek, kilka asyst, to zdecydowanie za mało jak na lidera. Wyniki Arki w ciągu tych lat, czyli balansowanie na granicy ekstraklasy i pierwszej ligi, są tego najlepszym przykładem. Od takiego Janusza Kupcewicza dzielą Ławę lata świetlne.
Chciałbym natomiast, by Filip Burkhardt grał zawsze tak, jak w ostatnich trzech meczach.
Waldemar Gabis - Dziennik Bałtycki
Copyright Arka Gdynia |