TA STRONA UŻYWA COOKIE.
Dowiedz się więcej o celu ich używania. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na korzystanie z cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

statystyki
chignahuapan

Aktualności

img

06.10.2008

Po derbach Trójmiasta - analiza meczu (Dziennik Bałtycki)

Dlaczego Arka przegrała?

Przed pierwszymi derbami w ekstraklasie Arka - Lechia wydawało się, z logicznego punktu widzenia, że praktycznie wszystkie atuty są po stronie gospodarzy. Atut własnego boiska, na którym do piątkowego wieczoru żółto-niebiescy jeszcze w tym sezonie nie przegrali, gorąco dopingująca publiczność, ilość zdobytych punktów, wyższe miejsce w tabeli i wygrany już z Lechią mecz w Pucharze Ekstraklasy. A do tego jeszcze brak wyjazdowego zwycięstwa gdańszczan.

Nie wiem, czy gdyńscy piłkarze za bardzo nie uwierzyli w to prawo serii, a przecież na naszych łamach trener Czesław Michniewicz ostrzegał, że kto liczy punkty przed meczem, po meczu może się ich nie doliczyć, a Dariusz Ulanowski przytomnie zauważył, iż każdy mecz jest inny i w każdym liczy się to, co tu i teraz, czyli w tym przypadku 90 minut derbowej potyczki w piątek 3 października 2008 roku.

Można rzec - prorocze słowa, bo faworyt przegrał 0:1. Dlaczego?
Oczywiście najłatwiej przyczyn szukać po meczu, ale porażki - chociaż bolesne, a ta w derbach pewnie szczególnie - też mogą mieć swoją wartość, jeżeli wyciągnie się z nich odpowiednie wnioski. Trener Michniewicz, w porównaniu do przegranego 0:4 meczu z Wisłą Kraków dokonał jednej zmiany w wyjściowym składzie. Na środku obrony dał szansę debiutu Brazylijczykowi Andersonowi, Michała Łabędzkiego, który dotychczas grał na stoperze, przesunął na środek pomocy, a stracił na tych manewrach miejsce w składzie Bartosz Ława.

Drugim środkowym pomocnikiem był Dariusz Ulanowski. Łabędzki i Ulanowski to piłkarze, którzy lepiej czują się w działaniach destrukcyjnych niż w kreowaniu gry do przodu. Akurat odwrotnie niż Ława. Ale, jak można przypuszczać, trener zakładał, że siła ofensywna Arki oparta na Zbigniewie Zakrzewskim i Marcinie Wachowiczu - wspieranych na skrzydłach przez Bartosza Karwana i Marcina Pietronia - jest na tyle wystarczająca, że skruszy mur obronny Lechii.

Tak mogło się wydawać przez pierwsze 20 minut meczu w Gdynii, kiedy Lechia ściągała w swoje pole karne, szczególnie przy stałych fragmentach gry, nawet 11 piłkarzy. Kiedy jednak goście przetrwali pierwszy napór i odważniej zaatakowali okazało się, że z tyłu sobie radzą, a ich kontry są coraz groźniejsze. Do tego błędy zaczął popełniać nie debiutujący Anderson, bo on zagrał więcej niż poprawnie, a Dariusz Żuraw. Dwa pierwsze dobrymi interwencjami zdołał naprawić bramkarz Norbert Witkowski, ale przy trzecim i on był już bezradny. Żuraw nie trafił w piłkę we własnym polu karnym, a Paweł Buzała, strzelając z kilku metrów dokonał egzekucji marzeń piłkarzy i kibiców Arki o korzystnym wyniku w derbowym meczu.

W grze Arki od pewnego czasu - może ma to związek z kontuzją Krzysztowa Przytuły, może trzeba się modlić, aby do gry wrócił wreszcie Olgierd Moskalewicz - brakuje równomiernego rozłożenia akcentów na poczynania defensywne i ofensywne. Kiedy jeszcze w piątek słabszy występ zaliczyli Karwan i Pietroń, a mało aktywny był Zakrzewski, okazało się że Arka nie ma kim straszyć w ataku.

Wachowicz był w trzech przypadkach bliski zdobycia bramki, ale za każdym razem był też pod presją obrońców Lechii, którzy skutecznie, wyręczając własnego bramkarza, blokowali piłkę po jego kąśliwych uderzeniach. Wiadomo, że napastnicy żyją z podań pomocników, ale takich podań, które otwierają drogę do bramki, gubiąc jednocześnie obrońców rywali, niestety nie miał.

Najważniejszym elementem pomeczowej statystyki jest ilość strzelonych goli, a zaraz później oddanych celnych strzałów na bramkę przeciwników. Bo, jak mówi trafnie piłkarskie porzekadło, najpierw trzeba trafić w bramkę, aby bramkarzowi rywali dać szansę na... popełnienie błędu. W piątek Lechia oddała trzy celne strzały i zdobyła jedną bramkę, a Arka nie oddała żadnego celnego strzału! Trudno więc było myśleć o zwycięstwie. W ogóle ostatnio żółto-niebiescy bardzo rzadko trafiają w bramkę, bo w Krakowie trafili tylko raz i uczynił to niezbyt groźnym strzałem z dystansu Łabędzki.

Na szczęście teraz jest kilkanaście dni przerwy w rozgrywkach ekstraklasy i sądzę, że trener Michniewicz znajdzie receptę na to, aby żółto-niebiescy znowu zaczęli grać z taką determinacją, pasją, radością oraz skutecznością , jak w wygranym meczu z Lechem Poznań. Taka Arka może jeszcze w lidze namieszać.

Dlaczego Lechia wygrała?

Lechia odczarowała Gdynię. Aż jedenaście lat musieli czekać kibice biało-zielonych na gola i zwycięstwo w derbowym meczu z Arką. W piątek się doczekali i to w najważniejszym momencie. Było to bowiem historyczne, pierwsze, derbowe spotkanie na szczeblu ekstraklasy. To także pierwsze w tym sezonie wyjazdowe zwycięstwo podopiecznych Jacka Zielińskiego.

Lechia wygrała w Gdyni, bo potrafi wyciągać wnioski i szybko uczy się gry w krajowej elicie. Jeszcze nie tak dawno największym problemem biało-zielonych była gra defensywna. Lechia traciła dużo goli, a co za tym idzie także punkty w meczach wyjazdowych. W ostatnich trzech spotkaniach biało-zieloni po stronie strat mają tylko jedną bramkę, w spotkaniu z GKS Bełchatów. Cały gdański zespół prezentuje się już bardziej dojrzale jeśli chodzi o grę defensywną.
- Za grę defensywną nie odpowiadają tylko obrońcy. Broni cały zespół. I to poprawiliśmy. Wyciągnęliśmy też wnioski z meczu Pucharu Ekstraklasy, który przegraliśmy z Arką - powiedział Jacek Manuszewski, który w piątek był zaporą nie do przejścia dla piłkarzy gospodarzy.
Grę Manuszewskiego docenił także Czesław Michniewicz, szkoleniowiec żółto-niebieskich.
- Gratuluję "Manek". Dobry mecz zagrałeś - rzucił Michniewicz w kierunku gdańskiego obrońcy.
Nie tylko Manuszewski zagrał w Gdyni dobrze. Równie znakomicie prezentował się Rafał Kosznik. Do tego bardzo pewny w swoich poczynaniach był Hubert Wołąkiewicz i poprawny Ben Starosta.
A do tego dostępu do bramki Lechii broni Mateusz Bąk, który wygląda bardziej pewnie niż Paweł Kapsa.
Lechia w Gdyni wygrała, bo miała w swoim składzie Pawła Buzałę. Gdańskich obrońców mieli straszyć Marcin Wachowicz i Zbigniew Zakrzewski, a tymczasem na boisku nie mieli zbyt wielu udanych zagrań. A Buzała potrafił swoją szansę zamienić na wspaniałego gola.
- Bardzo się cieszę z tej bramki i z naszego zwycięstwa. Zasłużonego zwycięstwa, bo mieliśmy więcej sytuacji w tym meczu. Cieszy wygrana w pierwszych derbach w historii w ekstraklasie - powiedział "Buzi".
Piłkarz już jest ulubieńcem kibiców Lechii, którzy podczas meczu Młodej Ekstraklasy Lechii z Arką skandowali jego nazwisko. Po zwycięskim golu derbowym z pewnością na długo pozostanie w sercach fanów biało-zielonych.
- Chyba zapisałem się na kartach historii Lechii - cieszył się Buzała.
Już przed meczem w Gdyni zwycięstwo Lechii zapowiadał kapitan biało-zielonych, Karol Piątek.
- Mogę się tylko cieszyć, że nie rzucam słów na wiatr - śmiał się Piątek. - Wiedzieliśmy, w którym momencie odnieść pierwsze zwycięstwo wyjazdowe w tym sezonie.
Lechia nie była tym razem wspierana przez swoich kibiców. Gdańscy fani mieli otrzymać 600 biletów, dostali 300 i zbojkotowali ten mecz. Ze swoimi kibicami byli piłkarze, którzy przed meczem wyszli na boisku w koszulkach z napisem "trzystu". Dodatkowo sympatycy Arki wyzwiskami pod adresem gdańskich piłkarzy właściwie zadbali o ich motywację.
- Nasi kibice pokazali charakter i jedność decyzji. Wiele zespołów w Polsce przyjęłoby pewnie te 300 biletów. Strony powinny dotrzymywać słowa i przekazać tyle biletów na ile się umawiały. Słowa uznania dla kibiców Lechii. W Gdyni bardzo chcieliśmy wygrać. Zresztą już dzieciaki podający piłkę zachowywali się nieodpowiednio. Żenujące było jak 11-letnie dziecko kiwało się z Andrzejem Rybskim i nie chciało mu oddać piłki. Jeśli od młodego wieku uczy się takich rzeczy dzieci na stadionie Bałtyku w Gdyni to łatwo dojść do wniosków, co z nimi będzie dalej. A to nie koniec. Andrzej Rybski dostał jabłkiem w głowę, a obok rozgrzewających się zawodników wybuchła petarda. Do tego te wyzwiska, które nas zmobilizowały. Bardzo chcieliśmy dać im pstryczka w nos. Po końcowym gwizdku puściły nam nerwy, górę wzięły emocje, odwróciliśmy się do kibiców Arki i pokazaliśmy im herb Lechii na sercu. Niech wiedzą kto rządzi w Trójmieście - powiedział Mateusz Bąk.
Radość piłkarzy w szatani była olbrzymia i zawodnicy Lechii mogli głośno zaśpiewać: "Trójmiasto jest nasze, Trójmiasto do nas należy." A później udali się autokarem na stadion przy ul. Traugutta w Gdańsku, gdzie o 23 na piłkarzy czekało bliska tysiąc wiwatujących fanów biało-zielonych.

Janusz Woźniak, Paweł Stankiewicz







Poprzedni Następny

 

 

 

 

 

 

SPONSORZY MŁODEJ ARKI

 

 

     

 

 

 

 

 

 

PARTNERZY MEDIALNI

 

 

Arka Gdynia Copyright Arka Gdynia