Aktualności
12.10.2020
Wielki hit na remis
Niestety głównym aktorem spotkania był sędzia Damian Sylwestrzak z Wrocławia. Arbiter nie kontrolował wydarzeń na boisku i zupełnie niepotrzebnie chciał być pierwszoplanową postacią sobotniego starcia na szczycie Fortuna I ligi.
Aż trzy miesiące
Jeszcze dwie kolejki temu starcie Arki Gdynia z ŁKS-em Łódź jawiło się jako mecz dwóch drużyn, które przystąpią do niego z kompletem punktów. I nie były to nieuzasadnione prognozy, bo obaj spadkowicze imponująco rozpoczęli sezon na zapleczu ekstraklasy. Ostatnio Arkę dopadła jednak zadyszka. Po czterech wygranych gdynianom przytrafiła się domowa porażka z GKS-em Tychy (0:2), a później bezbramkowy remis w Opolu z Odrą.
Z kolei piłkarze Wojciecha Stawowego się nie zatrzymują, w siedmiu ligowych kolejkach zdobyli komplet punktów i z wyraźną przewagą zajmują fotel lidera. Trzy miesiące temu obie drużyny spotkały się ze sobą jeszcze w ekstraklasie. Wówczas górą była Arka, która wygrała 3:2, ale wynik nie miał już większego znaczenia, bo oba zespoły spadły z ligi. Trener Stawowy przystępował do tamtego meczu po serii sześciu porażek z rzędu i ośmiu meczach bez wygranej. Pomimo kiepskich wyników zarząd ŁKS-u na czele z dyrektorem sportowym Krzysztofem Przytułą wytrzymał ciśnienie i jak widać, opłaciło się zaufać szkoleniowcowi.
- To już jest inny czas i inna drużyna. Nigdy nie ma takich samych spotkań. Nie chcę wracać do przeszłości, tylko patrzę przed siebie. Jedziemy do Gdyni z dużą pokorą, zdajemy sobie sprawę z tego, że Arka to bardzo mocny rywal – zapewniał trener łodzian. W pierwszej jedenastce ŁKS-u zagrało sześciu zawodników, którzy rozpoczęli także ostatnie spotkanie tych drużyn. W zespole Arki takich zawodników było czterech.
Zdecydowanie więcej zmian nastąpiło w Arce. – Konieczne było zrobienie operacji. Nie chcę nikomu wbijać szpilek, ale część zawodników pobierała wynagrodzenia nieadekwatne do jakości na boisku. ŁKS to zespół, który budował drużynę zakładając dwa warianty. Brali pod uwagę utrzymanie i spadek, co teraz procentuje. Arka była zmuszona do większych zmian i były one konieczne – mówił przed meczem Ireneusz Mamrot. Pozostając w klimacie medycyny pacjent był w kiepskim stanie. Obecnie Arka jest po przeszczepie i nowy organ (drużyna) działa bez większych zarzutów.
- Nasza postawa w dwóch ostatnich meczach nie jest powodem do zmartwień, tylko bardziej dodatkową motywacją do pracy. Nie jest to jeszcze moment, w którym powinniśmy wpadać w panikę, czy wątpić w pracę, którą wykonujemy. Porażki i remisy są wkalkulowane, inne zespoły też pogubią punkty. Nie da się przejść przez sezon samymi zwycięstwami. Widziałem w tym tygodniu duże zaangażowanie. Zawodnicy rezerwowi poczuli krew, a piłkarze z pierwszego składu też muszą mieć się na baczności. Liczę na to, że z ŁKS-em zobaczymy najlepszą wersję Arki Gdynia – zapowiadał kapitan Arki, Adam Marciniak, który urodził się w Łodzi i jest wychowankiem ŁKS-u.
Futbol na tak
Bilans spotkań tych drużyn w Gdyni zdecydowanie przemawiał za gospodarzami. Arka wygrała 12. razy, 6 – krotnie padał remis. Bilans bramek wynosił 29-5 na korzyść Żółto-Niebieskich. ŁKS nigdy w Gdyni nie wygrał.
- No to trzeba zmienić tą historię. Gdynię zawsze będę miło wspominał, tak samo, jak pracę w Arce. Bardzo ładne miasto i dobry klub. Mieliśmy lepsze i gorsze chwile, co jest naturalne, ale zawsze przyjeżdżam do Gdyni z dużym sentymentem – mówił Stawowy, trener Arki w latach 2006-2008.
Trener Mamrot spodziewał się atrakcyjnego meczu dla kibiców. I miał ku temu podstawy, bo zarówno on, jak i Stawowy preferują grę piłką. 49-latek zaznaczył jednak, że spotkanie z Bruk-Bet Termalicą Nieciecza (1:0), które także było hitem kolejki, rozczarowało. Ale nie dlatego, że oba zespoły skupiły się na defensywie, tylko chciały grać wysokim pressingiem.
Duch reprezentacji
Wczoraj po południu na stadionie Arki odbyła się sekcja treningowa naszej kadry narodowej. Widać to było także po stanie murawy, która chcąc nie chcąc ucierpiała. Niewątpliwie poziom widowiska nie spełnił oczekiwań na miarę hitu kolejki. Łodzianie efektownie rozgrywali piłkę, ale tylko do linii trzydziestego metra od bramki Daniela Kajzera. Od początku najefektywniejszym zawodnikiem gospodarzy był Kamil Mazek. Jednak bliski zdobycia bramki był Marciniak, który groźnie główkował po rzucie rożnym. W tej sytuacji na wysokości zadania stanął Arkadiusz Malarz. Kapitan łodzian popisał się też chwilę przed końcem pierwszej połowy, gdy Mazek dośrodkował prosto na głowę Mateusza Młyńskiego. Golkiper skutecznie sparował piłkę i do przerwy kibice nie zobaczyli bramek.
W drugiej części obraz gry zbytnio się nie zmienił. Nadal dominowała Arka, która w 60. minucie powinna prowadzić. Po strzale Młyńskiego piłka trafiła w słupek, dopadł do niej Juliusz Letniowski, który umieścił ją w siatce. Sędzia Sylwestrzak odgwizdał spalonego i jak pokazały powtórki telewizyjne, była to słuszna decyzja. Należy podkreślić, że jedna z niewielu prawidłowych. Arbiter pokazał w tym spotkaniu sześć żółtych kartek i wielokrotnie doprowadzał do bezpośrednich spięć i niepotrzebnych nerwów. Arka szukała zwycięskiej bramki, ale to ŁKS mógł zadać jedyny cios. Pirulo znalazł się w sytuacji sam na sam z Kajzerem, ale bramkarz gdynian znakomicie obronił.
Arka od trzech spotkań czeka na wygraną i na zdobycie bramki. Być może Żółto-Niebiescy przełamią się na wyjeździe ze Stomilem Olsztyn. Z kolei ŁKS stracił pierwsze punkty w sezonie, a już w następnej kolejce zmierzy się z drugim ze spadkowiczów, Koroną Kielce.
Arka Gdynia - ŁKS Łódź 0:0
Jakub Treć
Copyright Arka Gdynia |