Aktualności
27.05.2020
Ireneusz Mamrot: Strach nam nie zagląda w oczy
Mówił, że nie spodziewa się powrotu do pracy w sezonie 2019-20, ale jego słowa szybko zostały zweryfikowane. Po zmianie właścicielskiej w Arce Gdynia Ireneusz Mamrot wrócił do Ekstraklasy.
Ireneusz Mamrot w ostatnich dniach był najbardziej eksploatowanym rozmówcą w polskiej piłce - prawda czy fałsz?
Codziennie odbieram kilka telefonów z prośbami o udzielenie wywiadu, staram się nie odmawiać, ale czasu jest naprawdę mało - odpowiada nowy trener Arki. - W ciągu dnia telefon wyciszam i odkładam, aby nie przeszkadzał. Dopiero wieczorem sprawdzam, kto próbował się ze mną kontaktować i w jakiej sprawie. Mój powrót do pracy odbił się chyba tak szerokim echem, ponieważ nie ma meczów i każdy z utęsknieniem wygląda na powrót rozgrywek.
Nie mógł pan już wytrzymać dłużej w domu?
Od pięciu miesięcy nie miałem pracy - najdłuższe wakacje w życiu. Trudno było odnaleźć się w tej sytuacji, dlatego teraz mam w sobie niezliczone pokłady energii. Jeśli jednak miałbym szukać szczęścia w tym nieszczęściu, to tak się złożyło, że przeprowadziłem się za Trzebnicę, do domu jednorodzinnego, więc trochę pracy trzeba było włożyć, aby to wszystko ogarnąć. Dom mam teraz 150 metrów od lasu, mogłem bez problemu wyjść pobiegać na świeżym powietrzu. Do tego dochodziło czytanie książek, rozwój osobisty - czas udawało się wypełnić.
Dzisiaj czasu panu brakuje.
Do pierwszego meczu pozostało go mało, a pracy jest bardzo dużo. Każda godzina jest cenna, aby coś sprawdzić, przeanalizować czy przedyskutować. Co drugi dzień zawodnicy mają dwie jednostki treningowe. Każde zajęcia nagrywamy, oglądamy wspólnie ze sztabem, wyciągamy wnioski.
Wszyscy trenują razem?
Nie. Piłkarze, którzy zostali przez nas wyselekcjonowani, biorą udział w zajęciach zespołowych. Jest mniejsza grupa, pięciu zawodników, która pracuje oddzielnie.
Oglądał pan polską ligę po odejściu z Jagiellonii?
Ominąłem tylko osiem kolejek w roli trenera, ale oglądałem wszystkie mecze. Nie wiedziałem, gdzie będę pracował, dlatego na bieżąco śledziłem wszystkie drużyny. Od lig europejskich zrobiłem sobie niecały miesiąc przerwy.
Trzy tygodnie temu mówił pan na łamach „PN", że nie nastawia się na powrót do pracy w tym sezonie.
Nie spodziewałem się, że tak się potoczą ostatnie dni. Gdyby nie zmiana właścicielska, zapewne nie byłoby tematu mojego zatrudnienia w Gdyni. Nowy inwestor zazwyczaj chce zaznaczyć swoje rządy i często zmienia trenera, tym bardziej jeśli sytuacja tego wymaga. Dostałem ofertę, chwilę się zastanawiałem, bo decyzja nie była łatwa, ale po kilku dniach mogę powiedzieć, że jestem zadowolony z takiego obrotu sprawy. Nie wiem oczywiście jak to się skończy, bo mamy przed sobą wielkie wyzwanie, ale podoba mi się podejście i zaangażowanie piłkarzy. Wszyscy wiedzą, o co gramy.
Na ile procent ocenia pan szanse na utrzymanie?
Nie bawię się w takie dywagacje.
To zapytam inaczej: widzi pan światełko w tunelu?
Gdybym nie widział, nie postąpiłbym tak, jak postąpiłem. Ktoś powie, że mam spokojną głowę, bo podpisałem długi kontrakt i bez ciśnienia będę mógł pracować nawet w pierwszej lidze. Utrzymanie jest absolutnym priorytetem. Wszystkim na tym zależy: miastu, kibicom, nowym właścicielom, pracownikom, trenerom i zawodnikom. Dobrze wiemy, że w przypadku spadku nie spotkamy się w nowym sezonie w takim samym gronie. Będą mniejsze wynagrodzenia, gdyż skończą się pieniądze z praw telewizyjnych. Mój kontrakt również będzie niższy. Wiem, że wszyscy wskazują Arkę w gronie trzech zespołów, które spadną, ale my nie możemy się oglądać na takie głosy. Nie jestem zwolennikiem systemu ESA37, ale rywalizacja w dolnej ósemce pozwala nam zachować większe szanse na utrzymanie. Będziemy się mierzyć z bezpośrednimi rywalami do zajęcia wyższego miejsca niż czternaste. Jeśli byśmy grali normalnym systemem mecz-rewanż, takiego układu mogłoby nie być. Łatwo oczywiście nie będzie, ale dużo zależy od nas.
Jeśli wygracie wszystkie mecze...
Nie musimy wygrywać wszystkich jedenastu spotkań. Po podziale tabeli sześć punktów to wcale nie jest różnica z gatunku tych nie do odrobienia. System ESA37 jest korzystniejszy dla drużyn goniących.
Żeby utrzymać taki dystans, najpierw trzeba zapunktować jeszcze w rundzie zasadniczej, a akurat terminarz nie jest dla Arki zbyt kolorowy - wyjazdowe derby z Lechią, później Śląsk u siebie, mecz na Legii i z Wisłą Kraków w Gdyni.
Strach nam nie zagląda w oczy. Zwycięstwo w derbach mogłoby dać nam pozytywnego kopa na dalszą część sezonu. Gdybyśmy mieli patrzeć tylko na papier, powinniśmy nie wychodzić na boisko i sobie odpuścić, ale nie na tym to polega. Podchodzimy do projektu utrzymanie w kontekście jedenastu kolejek, a nie czterech.
Cztery punkty w tych czterech meczach będą wynikiem ponad stan?
Widzę, że daje nam pan duże szanse...
Czyta pan prasę?
Od kilku dni odciąłem się od wszystkiego. Zanim objąłem Arkę, starałem się być ze wszystkim na bieżąco.
Czyli widział pan wypowiedzi swoich piłkarzy, którzy nie ukrywali, że mają duże problemy z grą ofensywną?
Jest to element, który musimy poprawić. Arka nie stwarzała wielu sytuacji, piłkarze mówili prawdę. Moja w tym rola, aby to zmienić. Podczas pierwszych treningów sygnalizowałem zawodnikom, czego będę od nich wymagał w grze ofensywnej, ale skupiliśmy się bardziej na innych aspektach. W kolejnych dniach będziemy pracowali mocniej nad ofensywą, mamy z tym problem, ale nie winiłbym za to tylko napastników. Chcę wprowadzić swoje rozwiązania i wierzę, że przyniosą skutek.
Widzi pan w lidze trzy zespoły gorsze od Arki?
W ostatnich tygodniach praktycznie wszystkie media jasno wskazywały spadkowiczów i w tym gronie była zazwyczaj Arka. Nie mam pretensji, że tak przewidujecie tabelę końcową. Piłka jednak uczy pokory. Nie z takich opresji drużyny wychodziły.
W jakim stanie fizycznym są piłkarze?
Wszystko jest w porządku, zawodnicy realizowali rozpiski. Wiadomo, że pierwsze dwa-trzy treningi były dla nich trudniejsze, bo na boisku jest mimo wszystko inny wysiłek niż w domach, ale od środy widać było, że wszystko wraca do normy.
A mentalnie widać nowe życie w Gdyni?
Nie wiem jak było wcześniej, bo nie byłem przy drużynie, ale na dzisiaj jestem bardzo zadowolony z zaangażowania. Kiedy patrzę na zawodników nie widzę, aby gnębiły ich jakieś poważniejsze problemy. Da się wyczuć pozytywną aurę. Klub wciąż ma zaległości wobec piłkarzy, ale każdy jest już po rozmowach z nowymi właścicielami - będą regularnie spłacane.
Jeszcze kilka tygodni temu klubowi w oczy zaglądało widmo upadku i reaktywacji od czwartej ligi...
Nie wracamy do tego co było, skupiamy się na tym co będzie. Dzisiaj tematu upadku klubu nie ma.
Jest pan w Ekstraklasie od trzech lat: w pierwszym sezonie wicemistrzostwo Polski, w drugim finał Totolotek Pucharu Polski - po trzecim będzie mógł pan wpisać spadek z ligi?
Wiadomo, że każdy by chciał grać co roku o mistrzostwo Polski, ale trener pracuje tam, gdzie go chcą, a mnie chcieli w Arce. Bardzo istotnym argumentem w negocjacjach było przedstawienie wizji i funkcjonowania nie tylko pierwszego zespołu, ale całego klubu. Jest to jednak zupełnie inna sytuacja niż trzy lata temu, kiedy obejmowałem Jagiellonię. W Gdyni walczymy o utrzymanie, czyli o przyszłość wielu ludzi w klubie. Oczywiście, mógłbym odrzucić tę ofertę i czekać na drużynę, która jest wyżej w tabeli, ale jestem zadowolony z dokonanego wyboru.
Arka Ireneusza Mamrota będzie stawiała na grę techniczną?
Potrzeba czasu, aby w pełni wprowadzić swój pomysł na zespół, a my teraz tego czasu nie mamy. Jesteśmy w takiej sytuacji, że musimy grać skutecznie, a nie pięknie. Musimy punktować, ale nie możemy też zapominać o tym, że elementy piłkarskie są także ważne w kontekście budowania drużyny. Arka za kadencji poprzednich trenerów chciała grać w piłkę, ale nie zawsze to wychodziło. Nie przypominam sobie, aby ktoś stawiał na grę z pominięciem drugiej linii. Swoje pomysły będę wdrażał powoli. Na efektowną grę trzeba będzie poczekać.
Chciałby się pan spotkać z Jagą po podziale tabeli?
Nie. Jagiellonia powinna wywalczyć miejsce w górnej ósemce.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
Copyright Arka Gdynia |