Aktualności
23.12.2018
Remisowa goleada w meczu z Wisłą Płock
– Jedziemy już na oparach. Ja też jestem bardzo zmęczony – bez kurtuazji, acz zaskakująco, że publicznie, powiedział przed meczem trener Arki Zbigniew Smółka. Natomiast pierwszy kwadrans spotkania pokazał, że albo szkoleniowiec zastosował zasłonę dymną i z jego zawodnikami nie jest fizycznie tak źle, jak mogłoby się wydawać, albo nakazał im wszystko, co mają w zbiornikach, zainwestować w początkowe fragmenty meczu. Bo wtedy przecież ma się tych sił najwięcej.
Arka w tym czasie zdominowała Wisłę. Zamknęła ją w hokejowym zamku, a gdy tylko ta wybijała piłki przed pole karne, gdynianie je zbierali. W tym czasie płocczanie praktycznie „nie powąchali” futbolówki.
Stałe fragmenty wciąż zmorą
Szybko okazało się, że wypowiedzi o zmęczeniu nie były medialnym planem taktycznym, a prawdą. Goście przetrzymali napór i stopniowo przenieśli ciężar pod pole karne Arki, która... musiała złapać głębszy oddech po intensywnym kwadransie. Podczas niego mogła, a nawet powinna prowadzić dwoma golami. Tymczasem taką przewagę wypracowali sobie płocczanie, którzy dwa pierwsze celne strzały zamienili na bramki: najpierw perfekcyjnie z rzutu wolnego przymierzył Dominik Furman, a sześć minut później po strzale głową z dośrodkowania po kolejnym stałym fragmencie do siatki trafił Oskar Zawada.
Potwierdziły się tym samym prorocze słowa trenera Smółki. Mając jeden z niższych zespołów w ekstraklasie, Arka traci najwięcej goli po stałych fragmentach gry – do meczu z Wisłą aż 12, co było najgorszym wynikiem w lidze. Po starciu z Nafciarzami dołożyli do niechlubnej statystyki kolejne.
Hitchcock zawitał do Gdyni
Arka po przerwie jeszcze raz ruszyła do przodu, choć po knock-downach Wisły wcale się na to nie zapowiadało. Tym razem efekty ofensywnych prób przyszły błyskawicznie, bo gola kontaktowego głową po centrze z rzutu rożnego zdobył zmiennik Adam Danch. Nic lepszego dla emocji spotkania nie mogło się zdarzyć.
Gospodarze poszli za ciosem i szybko pozbawili Wisłę marzeń o pięknym prezencie pod choinkę znad morza. Uruchomił się Zarandia, z którego rywale w pierwszej połowie czytali, jak z otwartej księgi. Bez pardonu zameldował się w polu karnym i został ewidentnie sfaulowany. Wykorzystanie „jedenastki” dla Michała Janoty było z kolei formalnością i ósmym trafieniem w tym sezonie.
Praktycznie do końca mecz należał już do Arki. Remis jej w żadnym wypadku nie zadowalał. Zza pola karnego więc tomahawka odpalił Janota i zdobył kolejnego w tym sezonie gola z grupy pierwszego sortu – w sumie już dziewiątego w lidze.
– Przychodzą takie mecze, które trzeba wygrać męskością i charakterem – te słowa trenerowi Smółce przed meczem przekazał wieloletni piłkarz Arki Krzysztof Sobieraj.
Tę męskość i charakter widać było w gdynianach po zmianie stron. Mimo resztek sił, wznieśli się na wyżyny i wyszli na prowadzenie, choć nic tego nie zapowiadało. Ale i to nie był koniec. Bajkowy sen o mistrzowskim powrocie Arki zburzył... kolejny stały fragment gry. Po dośrodkowaniu z rzutu wolnego największą przytomność zachował Alan Uryga i zakończył remisową goleadę w Gdyni.
Arka Gdynia – Wisła Płock 3:3 (0:2)
Bramki: Danch (47.), Janota (62. – karny) i (83.) – Furman (29.), Łasicki (35.), Uryga (89.)
Arka: Steinbors – Zbozień, Marić, Helstrup, Marciniak – Deja (46. Danch), Nalepa, Janota – Zarandia, Siemaszko Ż (82. Łoś), Aankour (46. Młyński).
Wisła: Dahne – Łasicki, Dźwigała, Uryga, Stępiński – Szymański, Furman – Łukowski (84. Angielski), Ricardinho, Calo Ż (59. Rasak) – Zawada (78. Stefańczyk).
Widzów: 3901.
Copyright Arka Gdynia |