Aktualności
11.09.2018
M.Janota: Nie żałuję wyjazdu, trafiłem na nieodpowiednich ludzi
Mówi, że wszyscy popełniają błędy, a najważniejsi w karierze piłkarza są otaczający go ludzie. Nie żałuje wyjazdu, ani powrotu, chociaż przeraża go polska mentalność. Nie jest piłkarzem spełnionym, marzy o reprezentacji, a jego największą dumą jest syn Kacperek. Poznajcie najlepszego w tym sezonie piłkarza Arki – Michała Janotę.
– O kurcze, nie wiem. Zawsze byłem fanem Zidane’a, ale obaj strasznie mi się podobali, więc może trochę od jednego, trochę od drugiego.
Posłuchaj rozmowy:
– Cofamy się w czasie, masz 16 lat. Wyjeżdżasz, czy nie?
– Tak. Wyjechałem, spróbowałem swoich sił zagranicą. Wyszło jak wyszło, ale nie żałuję kompletnie tego okresu.
– Powiedziałeś, że młodemu piłkarzowi, który teraz chciałby wyjechać, dałbyś listę rzeczy, których ma nie robić. Co by się na niej znalazło?
– (śmiech) Na pewno napisałbym, żeby miał dużą pewność siebie. Oczywiście, ja też byłem pewny siebie, ale nie na tyle, ile w Polsce.
– Znalazłoby się na niej kilka Twoich błędów młodości?
– Każdy popełnia błędy, każdy na swój sposób. Na pewno jakieś by na niej były, bo nie ma perfekcyjnych ludzi. Każdy ma inny charakter i inaczej się zachowuje.
– Jak dużo w życiu i karierze piłkarza zależy od ludzi, których spotyka?
– Myślę, że prawie wszystko. Jeżeli masz dobrych ludzi wokół siebie, to będziesz się rozwijał pod każdym względem, więc ludzie wokół ciebie są najważniejsi, aczkolwiek sporo zależy też od samego piłkarza i szybkiej adaptacji.
– To właśnie ludzie, których spotkałeś w Holandii, zahamowali Twoją karierę?
– Może nie do końca zahamowali, ale nie próbowali jej pozytywnie zmieniać. W juniorach miałem inny styl – dryblowałem, mniej podawałem, grałem bardziej egoistycznie. Później kazano mi grać tylko na dwa kontakty, kiedy cała drużyna grała tak, jak chciała. Można powiedzieć, że troszeczkę zabili we mnie pewność siebie.
– W kontekście Twojego pobytu w Holandii mówi się o Rotterdamie, a niewiele wspomina się o pobycie w Go Ahead Eagles. Jak to z nim było?
– Akurat ten okres wspominam bardzo dobrze. Spotkałem tam dobrych ludzi, między innymi Marca Overmarsa, który wcześniej grał świetnie w piłkę. Kibice mnie tam lubili. Do dziś dostaję od nich dużo wiadomości. Myślę, że to był naprawdę fajny czas. Szkoda, że nie zrobiliśmy wtedy awansu do Eredivisie, ale to jest dobry klub. Może nie płacili jakoś dużo, ale są poukładani i – szczerze mówiąc – nie mogłem na nic narzekać.
– Dlaczego, kiedy skończyłeś przygodę w Holandii, zdecydowałeś się na powrót do Polski? Z perspektywy czasu wydaje się, że to był najgorszy z możliwych wyborów.
– To zależy, jak to kto widzi. Ja chciałem wrócić do Polski i się odbudować, spróbować swoich sił w ekstraklasie. Nadarzyła się okazja. Zawsze powtarzam, że miałem tutaj dobre mecze, i miałem też słabe. Uważam, że polska mentalność jest tak zepsuta, że mnie to przeraża. Ludzie wokół klubów, w których byłem, po prostu się nie nadają. Tacy ludzie potem mi robili opinię i poszło to za daleko. Nie mówię, że nie robiłem błędów, bo oczywiście, że je popełniałem. Po prostu - tutaj mentalność mnie zagubiła i można powiedzieć, że dostosowałem się do poziomu.
– Trener Michał Globisz mówił o Tobie, że jesteś diamentem, najlepszym piłkarzem, jakiego trenował. Jako bardzo młody chłopak byłeś w Holandii. Nie było tak, że tutaj oczekiwania wobec Ciebie były po prostu za duże?
– Bardzo możliwe. Trener Globisz był za mną i to było bardzo miłe, ale faktycznie, może te oczekiwania były za duże.
– Jak, z perspektywy czasu, oceniasz pobyty w Koronie i Pogoni?
– W Koronie miałem i dobre, i słabe mecze. Nie mogłem ustabilizować formy i może to było problemem. Myślę, że nie był to zły okres i wspominam go dobrze, ale byłem w takim wieku, że może mogłem więcej wyciągnąć. Jeśli chodzi o Pogoń, to myślę, że trafiłem nie na takie osoby, na jakie powinienem.
– Okres w Górniku – to był najgorszy czas? I piłkarsko, i życiowo.
– Na pewno. Spadliśmy z Górnikiem, przeżyłem śmierć moich bliskich, a miałem jeszcze kontuzję. Trochę się rzeczy nałożyło. Aczkolwiek w Zabrzu czułem się dobrze. Do dziś z Adamem Danchem nie wierzymy, że z takim składem spadliśmy wtedy z ligi.
– Przejście do Podbeskidzia było dobrą decyzją?
– No właśnie nie wiem. Miałem wtedy ofertę z ekstraklasy, może nie najlepszą, ale była. Podjąłem taką decyzję, bo poszedł tam Dariusz Dźwigała, a to jest człowiek, który chce grać w piłkę. Myślałem, że tam się odrodzę. Niestety trenera szybko pożegnali, nie zrozumieli jego stylu. Tam nie czułem się jakoś wyjątkowo.
– Powiedziałbyś o sobie, że jesteś piłkarzem spełnionym?
– Nie, na pewno nie. Jak zakończę przygodę z piłką, to będę myślał, czy jestem spełniony. Na razie na pewno nie.
– A czego brakuje do tego spełnienia? Tytułów, reprezentacji? Kiedy patrzysz na Filipa Starzyńskiego czy ostatnio Rafała Wolskiego, to na pewno budzi się w Tobie nadzieja, że można w kadrze zaistnieć.
– Debiut to moje największe marzenie. Zawsze uważałem, że polski zawodnik musi myśleć o reprezentacji. Nie można, grając w piłkę, myśleć tylko o pieniądzach czy graniu w klubie. Oczywiście, to też jest fajne, ale każdy musi marzyć o reprezentacji, ona musi być w ambicji każdego piłkarza.
– A o czym będziesz opowiadał wnukom za kilkadziesiąt lat – o tym, co już zdążyłeś przeżyć, czy o tym, co masz nadzieję jeszcze przeżyć?
– Na pewno dużo już przeżyłem, ale liczę na to, że jeszcze dużo przede mną. Liczę na to, że jeszcze sporo przeżyję i będzie co opowiadać.
– A masz jedną rzecz, z której jesteś najbardziej dumny?
– Mam mojego synka Kacperka, to jest moja największa duma.
– Mówisz, że chcesz jeszcze dużo osiągnąć, ale na pewno w Twojej głowie powstają już plany na to, co zrobisz, kiedy zawiesisz już korki na kołku. Masz jakiś konkretny plan?
– Nie ukrywam, że ostatnio zacząłem o tym myśleć. Życie po piłce się nie kończy i trzeba będzie coś robić. Jeszcze nie jestem zdecydowany, co i jak, ale jakieś małe plany powoli powstają.
Rozmawiał Tymoteusz Kobiela
Copyright Arka Gdynia |