Aktualności
11.09.2018
Dominik Midak: Peselu nie zmienię
Gdy przejąłeś Arkę, to w każdym artykule był jeden zwrot.
„Syn Włodzimierza” czy „młody”?
„Zaledwie 20-letni Dominik Midak”. Zbierasz piłkarskie doświadczenie patrząc z góry, a nie wchodząc na górę – schodem po schodku.
Uczę się piłki od razu na najwyższym szczeblu. Czy pominąłem te niższe? Nie do końca, bo na najwyższym szczeblu masz już wszystko to, co niżej, tylko zebrane w całość. To najlepsze źródło zbierania wiedzy, bo w Ekstraklasie jest dużo do ogarnięcia, dochodzi do tego presja i odpowiedzialność. To trochę jakby uczyć się walki nie od przeciętnego instruktora, tylko od karateki z czarnym pasem.
Więcej nauczy, ale od takiego można też mocniej oberwać. Co najbardziej dało ci w kość przez ostatni rok?
Na pewno etap żegnania się z trenerem Leszkiem Ojrzyńskim. Nigdy nie jest miło czytać pod swoim adresem pogróżki czy wyzwiska, a te pojawiały się codziennie. Wiadomo, nie będę płakał dlatego, że ktoś napisze o mnie coś na Twitterze. Ale największy ból sportowy sprawiło mi przegranie w ostatniej minucie z Midtjylland. Przygoda trwa, marzysz o czymś pięknym, masz przed oczami happy end, a nagle budzisz się zalany potem. To był tylko sen. Zresztą nie spałem tamtej nocy ani minuty. Było mi niedobrze do samego rana, a o 5 musiałem jechać na lotnisko. Po wylądowaniu wymiotowałem dwa razy. Za duże nerwy. Z mózgu przerzuciły się na cały organizm.
A do szatni wszedłeś z buta?
Jakby to wyglądało z perspektywy chłopaków? Pojawia się komunikat, że 20-latek zostaje właścicielem Arki i bez wahania zaczyna wchodzić do szatni, odstawiać jakieś szopki. Małolat przyszedł i pajacuje. Moje przyjście do Arki wiązało się z obawami, że coś tu nie pasuje. Co on tu robi? Może to jakiś przekręt? A co jeśli zaraz w ogóle klub upadnie? Miałem tego świadomość. Uznałem, że lepiej podejść do wszystkiego na spokojnie. Pokazać, że nie przyszedłem tu nawydziwiać i się lansować na korytarzach w klubie. Chciałem poznać każdego z osobna, ale też nie zaburzać ludziom pracy. Miałem najlepszy kontakt z Wojtkiem Pertkiewiczem, on chodził ze mną po klubie, przedstawił każdemu pracownikowi. To było coś nowego, musiałem poznać i poczuć klub. Najpierw zaznajomiłem się z różnymi strukturami. Do szatni nie wchodziłem jak do siebie, sporo czasu minęło aż zacząłem do niej przychodzić przed meczami, żeby zbić piątki z chłopakami i życzyć powodzenia. Sam byłem w piłkarskiej szatni, oczywiście na niższym poziomie. Zaczynałem w akademii Dariusza Kubickiego, później ona padła i trafiłem do Unii Warszawa. Defensywny pomocnik, raczej przecinak (śmiech). Ale wykryto u mnie arytmię serca, musiałem przerwać grę w piłkę. Potem grałem jeszcze w Ożarowiance.
Trener Smółka nie ma takiego wejścia do ligi jak trener Ireneusz Mamrot, ale cieszy, że zwróciliście uwagę na trenera z 1. ligi, a nie jakieś zakurzone nazwisko.
Nie braliśmy kota w worku. Słyszałem o trenerze dużo dobrych opinii, zrobiliśmy duży research. Dobrze prezentował się rok temu ze Stalą w 1. lidze. Poza warsztatem, zaimponowała mi jego historia. Wychowywał się na wsi, pomagał codziennie rodzicom w prowadzeniu gospodarstwa. Niestety – kiedy miał 15 lat, spaliła się im stodoła. I zbudował ją z ojcem na nowo. Tak nauczył się budowlanki i wyjechał na roboty do Niemiec. Robił to nielegalnie, w końcu go wyrzucili, ale stwierdził, że skoro się tego nauczył, to czemu nie robić tego w Polsce? I teoretycznie z niczego, krok po kroku, stworzył firmę deweloperską.
Trudne mecze przed wami.
Piast, Lech, Legia, potem derby z Lechią…
„Derby z Lechią” i już wiadomo, o co chodzi.
Nie leżą nam… Ale wierzę, że to odmienimy. I my zrobimy to z klasą.
Nawiązujesz do lalki?
Tak. Nie mam problemu, żeby komuś pogratulować po wygranej. Niech się cieszy, ale czy naprawdę trzeba to wykorzystać do przypodobania się swoim kibicom poprzez obrażanie rywali? Kopanie dmuchanej lalki to taki wyraz odwagi? Wiadomo, lalka nie będzie się bronić, nie odda. Widać dla Peszki i Sławczewa był to wymarzony przeciwnik. I jeszcze ten facet w garniturze, pracownik Lechii zajmujący się bezpieczeństwem. Czy oni naprawdę nie rozumieją, że zamiast okazać brak szacunku barwom Arki przede wszystkim zhańbili barwy Lechii?
Kto jest twoim autorytetem?
(chwila ciszy) Po prostu moi rodzice. Gdyby nie Bóg i oni, to obecnie byłbym na zupełnie innym etapie życia. To marzenie o Ekstraklasie spełniłoby się dużo, dużo później. Mój tata wychowywał się na Woli, w maksymalnej biedzie. Małe mieszkanie. Z odrabianiem zadań domowych do szkoły musiał czekać do nocy aż wszyscy się położą i zwolni się miejsce na stole w kuchni. Jak skarpetki mu się porwały, to trzeba było cerować. Zawsze miał marzenie – chciał grać na gitarze. Ale nie mógł. Po latach dziadkowie uzbierali na nią pieniądze i dostał gitarę na święta, do teraz czasem wieczorem siada sobie na kanapie, wyciąga ją i gra, komponuje. Po ukończeniu szkoły chwytał się każdej możliwej pracy, żeby tylko coś dorobić. W końcu wymyślił biznes – jeździł z Polski do Belgii sprowadzać samochody. Jak zaczęło mu się lepiej powodzić, otworzył fabrykę ubrań, ale jak weszły do nas chińskie towary, to zbankrutował. Wróciły biedne czasy, a mama była ze mną w ciąży. Mimo to musiała pracować, żeby rodzice się utrzymali, woziła materiały budowlane autobusem, żeby wykończyć dom. Na krótko przed moimi narodzinami mój tata poszedł piechotą do Częstochowy i modlił się o to, żeby tak ciężkiego życia jak on nie miał jego syn. W końcu zaczęło się powodzić, zajął się nieruchomościami i od tamtej pory jest zupełnie inaczej. Wszystko w życiu dedykuje i powierza mi. Nie każdy ma taki start jak ja. Czuję przez to odpowiedzialność. Tata kiedyś nie miał pieniędzy, teraz nie ma z nimi problemów. Ale zobacz, jakie było tego źródło.
Kiedy zdecydowaliście się na kupno Arki?
Śledziliśmy sytuację, bo warunkiem kupna było utrzymanie Arki w Ekstraklasie. W międzyczasie sprawdzaliśmy klub, czy wszystko od strony prawnej, organizacyjnej jest w porządku, bo to nie sztuka kupić w Polsce klub, w którym wypadają trupy z szafy. Mieliśmy wszystko sprawdzone przed transakcją. Arka się utrzymała i wtedy sprawa była już jasna.
Od początku było ustalone, że to ty, a nie tata zajmuje się klubem?
Tak, tata nawet nie jeździł na Arkę, oglądał mecze w telewizji. Wiem, jakie były głosy. Że akcje są na mnie, ale to stary Midak macza palce. Ale chyba już każdy się przekonał, że tata za klub nie odpowiada. Za to mu kibicuje i raz na jakiś czas wpadnie na stadion.
Rozmawiał SAMUEL SZCZYGIELSKI
więcej: weszlo.com
Copyright Arka Gdynia |