Aktualności
01.03.2017
Finał jest na wyciągnięcie rąk.
Bez fajerwerków, lecz z wykonanym planem od A do Z. Piłkarze Arki wygrali w Suwałkach z Wigrami 3:0 w pierwszym meczu półfinału Pucharu Polski i praktycznie obiema nogami są już w finale.
Mówi się, że cel uświęca środki. Bez wątpienia celem nadrzędnym obu drużyn był jak najkorzystniejszy wynik, kosztem nawet najbrzydszej gry. Kiedy w zasięgu wzroku staje PGE Narodowy i możliwość gry w wielkim finale Pucharu Polski, względy estetyczne odchodzą w cień. Wspomniany cel można osiągnąć nawet przepychając się rękoma i nogami, mimo, że niesmak pozostanie. Szczególnie o takim nastawieniu może myśleć drużyna, która od początku rywalizacji półfinałowej postrzegana jest jako kopciuszek.
Nie było mowy o „Wigranej”
Piłkarze Wigier zaczęli jednak z ogromnym animuszem, głodni byli futbolu po kilkumiesięcznej przerwie. Im dalej jednak w las, tym łatwiej dostrzec można było, która z ekip jest w rytmie meczowym, a która dopiero zaczyna rywalizację o stawkę. Gospodarze nie byli więc w stanie wyjść ponad poziom prezentowany na zapleczu ekstraklasy, a Arka dzięki temu szybko przypomniała sobie, jak grało się jeszcze niespełna rok wcześniej ligę niżej. Na boisku więc siermiężny poziom z I ligi, w których większym rozsądkiem i mądrością górowali goście.
Umiejętnie przenosili ciężar gry na połowę przeciwnika, chociaż sytuacji podbramkowych stwarzali, jak na lekarstwo. Wystarczyła jedna, by już na dobre ostudzić zapał pierwszoligowca. Ewidentne zagranie ręką, które jak na tacy widział arbiter Tomasz Musiał i rzut karny dla Arki.
Znowu w tej sytuacji rozgorzała na boisku „walka” o piłkę. Zdecydowany na wykonanie „jedenastki” był jej etatowy egzekutor, Marcus da Silva, ale podobnie, jak cztery dni wcześniej przeciwko Koronie Kielce, piłkę pod pachę wziął Mateusz Szwoch, ponownie biorąc na siebie sporą odpowiedzialność – ponownie z korzyścią dla zespołu.
Różnica klas była widoczna. Arka bez fajerwerków, lecz kiedy trzeba, błyskawicznie sprowadzała suwałszczan na ziemię. Ci po przerwie ruszyli z taką samą nadzieją, jak na początku meczu, ale z ogromnym trudem i problemem przychodziło im zdobywanie terenu, stąd realnego zagrożenia pod bramką gdynian nie potrafili stworzyć.
Dżoker Siemaszko po raz enty
W kolejnym meczu bezproduktywny, bezbarwny, bezużyteczny, bez jakości – absolutnie bez niczego – był Josip Barisić. Jego zaangażowanie w grę do złudzenia niestety przypomina powoli niedawne czasy i występy Dariusza Zjawińskiego. W odwodzie był rzecz jasna Rafał Siemaszko, lecz tak dobrze sprawdzał się dotychczas w roli dżokera, że decyzja o posadzeniu go na ławce rezerwowych można zrozumieć.
Tym bardziej, jeśli ten sam Siemaszko po raz enty wchodząc na boisko, wpisuje się na listę strzelców. To powoli staje się normą i gwarancją dla żółto-niebieskiej niebywałej skuteczności.
Jeden z trzech kroków
– Najlepiej by było praktycznie przesądzić o losach awansu już na wyjeździe, ale to nie będzie łatwe. Dla Wigier to też życiowa szansa – mówił przed meczem skrzydłowy Dariusz Formella.
Nomen omen to jego gol w doliczonym czasie gry w zasadzie przesądził o tym, kto będzie pierwszym finalistą Pucharu Polski. Wygrana 3:0 to wynik, po którym gdynianie mogą bukować hotel w stolicy. Taka przewaga to zaliczka, którą zespół pokroju Arki w rywalizacji z ekipą pokroju Wigier nie ma prawa zaprzepaścić.
Dawid Kowalski
Copyright Arka Gdynia |