Aktualności
13.09.2016
Pierwsze gole kluczowymi w meczach Arki. Z czego to wynika?
Za Arką osiem spotkań w Lotto Ekstraklasie, w których łatwo zauważalny był punkt wspólny - pierwszy gol w meczu. Kiedy strzelała go Arka, każdorazowo wygrywała, gdy traciła, praktycznie zawsze przegrywała. Dlaczego tak się działo i co to oznacza?
Ekstraklasa to już zupełnie inny kawałek chleba, niż jej zaplecze. Na własnej skórze przekonują się o tym piłkarze Arki, którzy jeśli tylko pierwsi tracą gola w meczu, to go nie wygrywają. Jak było w I lidze?
W minionym - tak znakomitym dla gdynian - sezonie dziesięciokrotnie żółto-niebiescy musieli gonić wynik. Tylko dwa razy taki mecz przegrali, cztery razy zremisowali i cztery też razy wygrali. Jak widać, ranga przeciwnika wówczas miała istotne znaczenie.
Zabójczo wyglądają zaś pierwszoligowe statystyki, kiedy Arka otwierała wynik meczu. Bilans to 14 zwycięstw, pięć remisów i tylko jedna porażka. To przekłada się na ekstraklasę i pokazuje, jak istotne znaczenie w spotkaniach Arki mają premierowe trafienia. W ekstraklasie gdynianie są bowiem bezkompromisowi. Jeśli tylko jako pierwsi trafili w meczu do siatki, a czynili to już czterokrotnie, zawsze z boiska schodzili zwycięzcy i zawsze była to wygrana różnicą co najmniej dwóch bramek.
Tak było w starciach z Wisłą Kraków (3:0), Ruchem Chorzów (3:0), Legią Warszawa (3:1) oraz Śląskiem Wrocław (2:0). Niestety, na drugim biegunie są tegoroczne statystyki dotyczące sytuacji, kiedy żółto-niebiescy premierowego gola tracą.
- Pamiętam, jak grałem w Bełchatowie. Tam, jak dostaliśmy pierwsi bramkę, to każdy w głowach wiedział, że już nie ma szans. Nawet, jak graliśmy super mecz, to i tak nie potrafiliśmy z tego wyjść. W Arce jest zupełnie inaczej. Stracony gol drażni nasze ambicje i ruszamy na rywala ze zdwojoną siłą i dostajemy to, co chcemy - mówił o meczu z Zagłębiem obrońca Arki Damian Zbozień.
Wówczas to miało zastosowanie, bo mecz z lubinianami to jedyny (na cztery) w tym sezonie, kiedy Arce udało się dogonić rywala - spotkanie skończyło się remisem 1:1. Pozostałe trzy przypadki zakończyły się porażkami: z Bruk-Bet Termalicą (0:2), z Jagiellonią Białystok (1:4) i Koroną Kielce (0:1).
Z czego to wynika? Na pewno swoją rolę odgrywa psychika. Wszystkie przegrane mecze arkowcy rozegrali poza Gdynią, u siebie natomiast udało się nie przegrać (właśnie przeciwko Zagłębiu). Wniosek? Kibice i atmosfera potrafią zdziałać cuda i na chwilę obecną wyjazdowa strata gola na 0:1 oznacza dla żółto-niebieskich powrót do domu z niczym.
- Problem w głowach? Możliwe. Ciężko to ocenić, ale faktycznie po stracie goli o dziwo nagle potrafimy się obudzić, tylko rzadko kiedy udaje nam się potem nadrabiać straty - mówi lewy obrońca Arki Marcin Warcholak.
Copyright Arka Gdynia |