Aktualności
05.08.2016
Szwoch błyszczy w Arce.
Wydawało się, że nie będzie mógł grać w piłkę. Publicznie krytykował go trener. Dziś jest kluczowym zawodnikiem Arki. W meczu trzeciej kolejki przeciwko Ruchowi Chorzów (3:0) Mateusz Szwoch asystował przy wszystkich golach, a mógł jeszcze przy dwóch kolejnych, gdyby jego koledzy byli bardziej skuteczni. To w dużej mierze dzięki niemu po trzech meczach Arka Gdynia jest trzecia w tabeli z dorobkiem sześciu punktów. I pomyśleć, że mówimy o zawodniku, który jeszcze niewiele ponad rok temu liczył się z przedwczesnym zakończeniem kariery.
Tę sytuację pamięta szczególnie. Lekarka spojrzała na kartkę z wynikami jego badań, później na niego i powiedziała krótko: „Panie Mateuszu, jaki sport? Pan się musi położyć tutaj w szpitalu, żeby w ogóle przeżyć”. Pewnie by się w tamtym momencie zupełnie załamał, gdyby nie słowa lekarza Legii, Macieja Tabiszewskiego, które miał wtedy w głowie: „Lekarze będą ci mówili różne rzeczy. Niektóre mogą być straszne. Nie przejmuj się tym. Trzymajmy się ścieżki leczenia, którą sobie obraliśmy”.
Choroba mięśnia
Problemy Szwocha z sercem były już szeroko opisywane przez media. Najpierw, po EKG, dowiedział się, że musi zrobić kolejne badania. Później zadzwonił do niego lekarz i przekazał, że konieczna jest próba wysiłkowa i rezonans serca. Następnie przyszło najgorsze – Szwoch dowiedział się, że ma arytmię, choć tak naprawdę jego problemy ze zdrowiem były nieco bardziej skomplikowane.
– U Mateusza dwie rzeczy nałożyły się na siebie. Miał kardiomiopatię, czyli chorobę mięśnia sercowego, która brała się właśnie z arytmii. Ta choroba w nieco gorszej odmianie praktycznie wyklucza powrót do gry w piłkę – tłumaczy Tabiszewski.
Szwoch doskonale pamięta jeden telefon od Tabiszewskiego, który odebrał później. – Głos mu się trochę załamał, gdy mówił: „Mati, ja wierzę, że się uda, ty w to wierzysz, ale musisz wiedzieć, że to może być koniec kariery” – opowiada piłkarz. Dopiero kiedy odłożył słuchawkę, pojął znaczenie tych słów. W oczach od razu pojawiły się łzy. W czerwcu ubiegłego roku Szwoch pomyślnie przeszedł zabieg ablacji.
– W szpitalu spędziłem jedną noc. Obok mnie byli panowie, mający po 70 lat albo nawet więcej. I ja – młody, profesjonalny sportowiec. Wszystko to było jakieś takie dziwne. Jakbym oglądał film, który miałby się zaraz skończyć – wspomina zawodnik.
Tabiszewski: – Dotąd nie spotkałem się w profesjonalnym sporcie z przypadkiem wyleczenia czegoś takiego. Myślimy o tym, by tę całą historię szeroko opisać w fachowej literaturze medycznej.
Szacunek dla wychowanków
Problemy z sercem były pierwszym ciosem, jaki Szwoch dostał w Legii, do której trafił w 2014 roku. Drugi został wyprowadzony w grudniu ubiegłego roku i to przez… własnego trenera. Stanisław Czerczesow udzielił wtedy wywiadu oficjalnej stronie klubu, w którym powiedział: „Gdy przyszedłem do Legii, Szwoch był po operacji serca. Trenował z nami, dostał szansę gry w rezerwach i złapał kontuzję kolana.
Jak on może grać? Najwyżej na skrzypcach”. Rosjanin miał za złe Szwochowi, że ten, w dużej mierze na własną prośbę, zagrał pod koniec października w sparingu rezerw, a następnego dnia przyszedł na trening jego drużyny, kulejąc. Piłkarz dowiedział się o tamtych słowach od znajomych. Od razu wszedł do internetu i przeczytał całą rozmowę.
– Nie jest to miła rzecz, czytać takie słowa. Ani dla mnie, ani dla chłopaków z akademii, którym też się tam dostało. Wydaje mi się, że jeżeli klub chce zaistnieć nie tylko w Polsce, ale też w Europie, musi szanować swoich wychowanków. To nieprawda, że w Legii jest pusto i nie ma zdolnej młodzieży. Przecież ten zespół zdobywa mistrzostwa kraju w różnych kategoriach wiekowych. Tam jest dużo zdolnych chłopaków, naprawdę. Z styczniu był obóz, na którym spotkałem się z trenerem Czerczesowem. Ale temat ucichł. Nie rozmawiałem z nim o tamtych słowach. Trener chyba nie musi się wytłumaczyć. To taki człowiek, który mówi to, co myśli i pewnie niektórzy go za to szanują – opisuje Szwoch, który mimo tej sytuacji nazywa Rosjanina, podobnie jak wcześniejszego trenera Legii, Henninga Berga, specjalistą światowego formatu.
Ciężka praca
Szlachta to wieś w województwie pomorskim, licząca ok. 1200 mieszkańców. Szwoch mieszkał tam z rodziną i to z niej dojeżdżał regularnie po 15 km na trening w Borowiaku Czersk, gdzie w 2008 roku wypatrzyli go działacze Arki.
Gdy z powodu problemów z sercem pomocnik Arki nie mógł grać w piłkę, znów zamieszkał u rodziców.
– Wtedy zobaczyłem, jak ciężkie jest życie osób, które muszą po 10 godzin dziennie pracować. Gra w Legii i mieszkanie w Warszawie trochę zamydliły ten obraz. Mama pracuje w sklepie odzieżowym w Czersku. Wychodziła z domu o świcie i wracała po 17.00. Kiedy mogłem, sam obsługiwałem w jej imieniu klientów. A tata jest kolejarzem – opowiada piłkarz.
Drugi Piast
W 2014 roku, gdy stało się jasne, że Arka znów nie awansuje do ekstraklasy, usiadł ze swoim agentem, Jarosławem Kołakowskim i zastanawiali się, który klub wybrać. Choć pojawiły się oferty ze Śląska Wrocław i Cracovii, zdecydowali się na Legię, by w niej otworzyć sobie ścieżkę do świata wielkiej piłki.
– Nie wyszło. Ale Legia ma to do siebie, że nawet jak z niej spadniesz, to nie jakoś bardzo nisko. Arka, do której jestem wypożyczony do końca tego sezonu, gra wreszcie w ekstraklasie. Wielu sądzi, że będziemy się bronić przed spadkiem, ale ja uważam, że możemy powalczyć nawet o coś więcej niż pierwsza ósemka. Ten zespół stać na to, żeby być drugim Piastem Gliwicem. Jeśli dziś zapytasz zawodnika klubu z dołu tabeli, czy chce iść do Piasta, to on od razu powie: „Tak!”. A jeszcze dwa lata ten sam piłkarz temu powiedziałby: „Średnio”. Podobnie może być z nami – tłumaczy Szwoch.
W meczu z Ruchem to on błyszczał na głównym boisku, a jeszcze do niedawna tylko patrzył z bólem, jak trenują juniorzy.
– Mam w Szlachcie dwóch kuzynów w wieku 14 i 15 lat. Obaj trenują w Arce. Jeden jest szybkim skrzydłowym, a drugi środkowym pomocnikiem o parametrach zbliżonych do mnie. Zawsze ktoś ich woził na treningi, ale przez jakiś czas, jako że nie miałem zbyt wielu zajęć, robiłem to ja. Jeździłem i oglądałem cały trening. Dziwne uczucie. Kiedy masz zerwane wiązadło, to ledwo chodzisz, ale masz w głowie, że za rok wrócisz do gry. A ja w tamtym momencie chciałem do nich pobiec i z nimi pokopać piłkę. Czułem, że mogę to robić. A jednocześnie nie wiedziałem, czy kiedykolwiek jeszcze wrócę do piłki… – kończy zawodnik.
Czesław Boguszewicz, były dyrektor sportowy Arki, jeden z odkrywców talentu Szwocha
Obaj wiemy, że kariera może się szybko skończyć
Mateusza pozyskaliśmy w 2008 roku. Od początku wiedzieliśmy, że za wszelką cenę musimy go mieć. Grał wtedy w Borowiaku Czersk z chłopakami starszymi o dwa lata, a wielu przewyższał. Na szczęście działacze jego klubu nie stwarzali nam żadnych problemów. Rozumieli, że dla niego najlepiej będzie, jak pójdzie krok dalej.
Strasznie mu współczułem z powodu problemów z sercem. Po części pewnie dlatego, że sam 40 lat temu dostałem na treningu piłką i musiałem zakończyć karierę. Do dzisiaj mam dziurę w oku. Obaj doświadczyliśmy tego, że kariera piłkarska może być zakończona w jednej chwili.
Dobrze, że Mateuszowi udało się wrócić do piłki i do wielkiej formy. Jego występ przeciwko Ruchowi Chorzów był fantastyczny. On jeszcze kiedyś zagra w Legii, zobaczycie. I będzie w niej grał pierwsze skrzypce…
Autor: Jakub Radomski
Copyright Arka Gdynia |