Aktualności
15.04.2016
Krzysztof Sobieraj: Niech strzelają inni.
Jeśli chodzi o awanse z Arką do ekstraklasy to jesteś już prawdziwym rutyniarzem. Czy walka o trzeci awans z gdynianami wywołuje jeszcze w tobie wielkie emocje?
Oczywiście budzi dreszczyk, ale jest on spowodowany pozytywnymi emocjami. Ale są to przede wszystkim emocje związane z oczekiwaniem na mecz. Już po wyjściu na boisko to spływa z człowieka. Choć skłamałbym, mówiąc, że tych emocji nie odczuwam.
Ale czy odczuwasz to inaczej dziś jako 34-latek, a inaczej odczuwałeś 11 lat temu, gdy walczyłeś o swój pierwszy awans?
Na pewno teraz chłodniej do tego podchodzę, bardziej na spokoju. Wtedy miałem gorącą głowę, emocje we mnie buzowały.
W 2004 roku po raz pierwszy trafiłeś do Arki. Wiesław Kędzia wypatrzył cię w II-ligowych wówczas (wg obecnej nomenklatury byłaby to I liga – przyp red.) Tłokach Gorzyce. Jak wspominasz to wydarzenie z perspektywy kilkunastu lat?
Faktycznie wypatrzył mnie kierownik, świętej pamięci Wiesław Kędzia. Graliśmy mecz z Arką i jeden zawodnik od nas (Dariusz Solnica – przyp. LB) dostał szybko czerwoną kartkę. Graliśmy w osłabieniu, a i tak zremisowaliśmy. To wtedy wpadłem w oko kierownikowi. Po zakończeniu sezonu dostałem telefon z propozycją i długo się nie zastanawiałem.
Byłem kiedyś na meczu w Gorzycach, wiem jak wyglądał tamtejszy stadion i jego otoczenie. Czy przenosiny do Arki były dla ciebie dużym przeżyciem?
No na pewno, nie ukrywam, że potraktowałem to jako szansę na wybicie się w piłce. Wiadomo, że Gorzyce to mała miejscowość, tam mi dano szansę, którą chyba w jakimś stopniu wykorzystałem skoro zechciała mnie taka marka jak Arka. Właściwie już po pierwszym telefonie byłem zdecydowany by grać dla gdynian.
Zastanawiałeś się kiedyś jak to się stało, że ty chłopak z Kielc nigdy nie zaistniałeś w poważnym klubie z tamtej części Polski, tylko zakotwiczyłeś w odległej Gdyni?
Tak myślałem o tym. Ale tak to już jest, że wychowanek ma zazwyczaj pod górkę. Zdecydowałem się pójść pod prąd. Twardo stąpałem po ziemi, nie pukałem od razu do klubów z ekstraklasy. Pomógł mi kolega z Kielc – Dariusz Kozubek – do niego zwróciłem się o pomoc. Wiedziałem, że Marek Motyka prowadził go w Szczakowiance Jaworzno. Zapytałem przez Darka, czy trener Motyka nie sprawdziłby mnie w Tłokach. Pojechałem pod koniec 2003 roku jako zawodnik AKS Busko Zdrój na sparing i po nim zaproponowano mi kontrakt w Gorzycach. W tamtym czasie nie dostałem szansy w Kielcach. Te propozycje pojawiły się później, gdy już byłem w Arce, Korona oferowała za mnie pół miliona złotych. Kontrakt leżał już na stole przedłożony przez dyrektora Piotra Burlikowskiego i brakowało tylko mojego podpisu. To było tuż po pierwszym moim awansie z Arką do ekstraklasy. Ale powiedziałem, że zostaję w Gdyni, bo tam dano mi szansę, czułem się jakoś zobowiązany w stosunku do tego klubu. I do dziś nie żałuję tamtej decyzji.
W poprzednim sezonie komentowałem wasz mecz w Chojnicach, który był dla ciebie jubileuszowym 200. występem w barwach Arki. Przygotowując się do tego spotkania bardzo zdziwiłem się, że przez cały pobyt w gdyńskim klubie strzeliłeś tylko jednego gola – w I lidze przeciwko Piastowi Gliwice. Aż ciśnie się na ustach dlaczego tak mało, dlaczego facet mierzący prawie 190cm nie zdobywa bramek?
Nigdy nie miałem do tego smykałki, piłka nie szukała mnie w polu karnym. Zauważyłem nawet ostatnio, że trenerzy wolą, żeby przy stałych fragmentach zabezpieczał tyły.
W tym sezonie nawet jak w Płocku miałeś karnego…
No tak, wtedy też nie strzeliłem. Jakoś tak się składa, nie potrafię tego wytłumaczyć.
A gdyby w meczu decydującym o awansie był rzut karny, podszedłbyś?
Nie podszedłbym ale nie dlatego, że się boję. Po prostu uważam, że w naszej drużynie najlepiej karne bije Marcus. Są też inni, np. Mateusz Szwoch, który jeszcze przed odejściem do Legii bardzo dobrze wykonywał jedenastki. Czasami nie trzeba się na siłę wyrywać i pokazywać, że jest się kapitanem. Trzeba robić te rzeczy, w których jest się najlepszym. W Płocku wziąłem piłkę dlatego, że na odprawie była pod tym względem cisza. To było po spotkaniu z Zawiszą, w którym karnego zmarnował Marcus. Widziałem blady strach, który padł na drużynę, dlatego się podjąłem. Nie uderzyłem bardzo źle, ale bramkarz obronił i potem się już z tego wyleczyłem. Niech strzelają inni.
Spytam jeszcze o najbliższy mecz. W piątek podejmujecie GKS Bełchatów, drużynę która jest znacznie niżej od was w tabeli, ale jesienią w ostatniej chwili uratowaliście z nimi remis. Są bardzo groźni przy stałych fragmentach, szykujesz się na twardą walkę w powietrzu?
Walczę z czasem, by zagrać w tym meczu. Ale szanse są niewielkie, po meczu z Miedzią mam obrzęk w okolicach ścięgna Achillesa. Ale to będzie ciężkie spotkanie. Nie ma łatwych meczów i nie będzie. My się na to nastawiamy i na pewno nie zlekceważymy rywala. Doskonale pamiętam pojedynki z silnymi, wysokimi zawodnikami z Bełchatowa. Jaki będzie wynik przekonamy się po końcowym gwizdku. Ale my u siebie musimy wygrywać.
rozmawiał: Leszek Bartnicki
Copyright Arka Gdynia |