Aktualności
10.12.2012
Janusz Surdykowski z Arki Gdynia: Plaża, drinki, parasolki, mieszanie kawy. To nie dla mnie
Znajomi mówią o nim, że jest nieśmiały i zamknięty w sobie, choć przy bliższym poznaniu opinie te wydają się mocno przesadzone.
Na boisku też jest ascetyczny. Kibice kpią, że jest drewniany, po każdym występie, nawet gdy strzeli bramkę, szydzą na forach, że się do piłki nie nadaje. "Jaki musiał być tam ogórkowy poziom, skoro taki piłkarz jak on zdobył na Cyprze kilkanaście bramek" - zastanawiali się, gdy latem został odesłany do rezerw. Przez pozycję na boisku i warunki fizyczne porównywany jest do Grzegorza Rasiaka. Podobnie jak napastnik Lechii Gdańsk błyszczy tylko wtedy, gdy wspierają go silni i szybcy skrzydłowi, potrafiący precyzyjnie dorzucić piłkę w dowolne miejsce w polu karnym.
- W poprzednim sezonie mieliśmy mocne skrzydła, ale sytuacje z dograniem piłki na głowę mogę policzyć na palcach jednej ręki. Na treningach niby nam wychodziło, ale nie przekładało się to absolutnie na mecze o punkty. No i trzeba uczciwie przyznać, że tak naprawdę nie dostałem prawdziwej szansy. Gdy wychodziłem w podstawowym składzie, wiedziałem, że gdy w drugiej połowie do linii bocznej podejdzie sędzia techniczny z którymś z piłkarzy rezerwowych, na tablicy zobaczę swój numer - mówi w rozmowie z trójmiasto.sport.pl Surdykowski.
Mieszanie kawy nie dla niego
Karierę zaczynał w Pruszczu Gdańskim. Później był Debiutant Gdańsk, Polonia Warszawa, Amica Wronki, Górnik Łęczna, Podbeskidzie Bielsko-Biała, powrót do Łęcznej i wreszcie Cypr.
- Spędziłem tam 10 miesięcy. Drużyna spadła akurat z ekstraklasy, była w przebudowie. Do wyjazdu byłem nastawiony sceptycznie. Na miejscu ciągły upał, pierwszy trening o siódmej rano, kolejny wieczorem. I praktycznie cały dzień wolny. Pół drużyny ruszało na plażę, okulary, drinki, parasolki i mieszanie kawy. Czułem, że to nie dla mnie. Siedziałem w domu i uczyłem się angielskiego - opowiada. Czy w II lidze cypryjskiej rzeczywiście grają kelnerzy i taksówkarze? - Przeskok z ekstraklasy jest spory, ale nie powiedziałbym, że to piłkarska prowincja. W drużynie było kilkunastu obcokrajowców z różnych stron świata. Grali z nami nawet absolwenci szkółek piłkarskich Arsenalu Londyn. Był tylko jeden problem, z wypłatami. Do dziś czekam na trzy czy cztery pensje - mówi Surdykowski, który na Cyprze strzelił 17 goli, zostając wicekrólem strzelców. - O dwa gole więcej strzelił Łukasz Sosin, który jednak grał w silniejszym zespole. My broniliśmy się przed spadkiem, więc było mi trochę trudniej - wspomina.
Gdy wczesną wiosną 2010 r. jego drużyna nie zakwalifikowała się do play-off, spakował się i wrócił do Polski. - Gdy wróciliśmy do Trójmiasta, pierwsza zgłosiła się Arka, która walczyła wtedy o utrzymanie w ekstraklasie. Trenerem był Frantisek Straka. Mieliśmy dżentelmeńską umowę, że latem - bez względu na to, czy Arka się utrzyma, czy spadnie - wrócimy do rozmów. W razie gdyby wcześniej pojawił się jakiś inny klub, miałem zadzwonić i powiedzieć, że to nieaktualne. Miałem oferty z innych klubów z I ligi, ale doszliśmy z żoną do wniosku, że nie po to wracaliśmy do Polski, by znów się przeprowadzać. W Arce widziałem szansę rozwoju. Choć oczywiście żałuję, że przyszedłem do I ligi, a nie do ekstraklasy.
Nie po drodze z Nemecem
W ataku miejsce zwolnił Tadas Labukas, o które 26-letni Surdykowski walczył z Ensarem Arifoviciem i Mirko Ivanovskim. Pewniakiem u Nemeca nie był jednak żaden z nich. Arifović odszedł już zimą, Macedończyk nie potrafił dogadać się z Czechem i z miesiąca na miesiąc grał coraz mniej, w końcu latem odszedł do Astry Ploiesti.
Nemeca nie przekonał też Surdykowski. Mimo że początek jego gry w Arce wydawał się obiecujący. Pierwszą bramkę strzelił już w drugim meczu (2:2 z Piastem Gliwice), kolejną dołożył w 7. kolejce (1:3 z Ruchem Radzionków). I nagle coś się załamało. Do końca rundy zagrał już tylko w pięciu meczach, spędzając na boisku zaledwie 178 min. Podobnie było wiosną, gdy większość spotkań oglądał z ławki lub trybun.
Latem podobnie jak pozostali piłkarze został wezwany do klubu. Przedstawiono ofertę nowego niższego kontraktu. Gdy odmówił, z dnia na dzień trafił do II-ligowych rezerw.
- Z jednego okresu przygotowawczego trafiłem na początek drugiego. Tak ciężkich i intensywnych treningów bez kontuzji nikt by nie zniósł. Z przeciążenia doznałem urazu mięśni prostych brzucha. Wstawanie, chodzenie, a nawet kichanie sprawiało mi ból. W dodatku diagnoza lekarzy była niejednoznaczna. Jeden mówił, że to przepuklina, drugi, że nie. Nie wiadomo było jak to leczyć, a czas uciekał - wspomina.
Klub "kokosa"? Po schodach biegać nie musiałem
W połowie września ponownie spotkał się z władzami klubu i przyjął propozycję obniżenia kontraktu. Z końcem września został oficjalnie przywrócony do pierwszej drużyny.
- Gdy mnie odsunięto, czułem się fatalnie, bo nie uważałem, że jestem gorszy od zawodników, którzy grali. Na znalezienie nowego klubu nie było już czasu. Czy czułem się jak w "klubie Kokosa"? Nie. Mam wielki szacunek do trenera Roberta Wilczyńskiego, który wykazał się dużym zrozumieniem. Zdawał sobie sprawę, z jakich względów trafiłem do niego na treningi, ale nie było mowy o karnym bieganiu po schodach czy lesie - żartuje 26-letni napastnik.
Szwagier Wołąkiewicza
Mecze pierwszej drużyny oglądał z trybun lub w telewizji, choć jak sam mówi, w wolnym czasie od piłki stroni.
- Oglądam mecze Realu czy Barcelony. Na polską ekstraklasę patrzę rzadziej - mówi Surdykowski, który prywatnie jest szwagrem Huberta Wołąkiewicza z Lecha Poznań. - Nasze żony są siostrami, więc czasem się widujemy. Ostatnio gdy Hubertowi i jego żonie urodziło się dziecko. Na co dzień kumpluję się z Radkiem Pruchnikiem, z którym znamy się jeszcze z czasów gry w Amice Wronki. Zresztą właśnie we Wronkach, na imprezie u Huberta poznałem moją żonę. Radek Pruchnik też ma dziewczynę z Wronek - śmieje się piłkarz Arki.
Wiosną ma być lepiej
Informację, że nowym trenerem Arki został Paweł Sikora, przyjął z ulgą. To na wniosek Sikory został we wrześniu przywrócony do składu, to nowy szkoleniowiec żółto-niebieskich na spotkaniu z kibicami chwalił jego postawę na treningach. Podkreślał, że forma Surdykowskiego pozwala wierzyć, że będzie z niego jeszcze w Arce pożytek. Na ostatni mecz rundy jesiennej z ŁKS Łódź jednak nie pojechał.
- To by było bez sensu, żebym jechał do Łodzi, by zagrać 5 czy 10 minut. Tłumaczenie trenera do mnie trafia, więc to zrozumiałem. Teraz czekam na rundę wiosenną. Kontrakt mam do czerwca, więc to ostatni moment, by przekonać do siebie kibiców i władze klubu. Teraz może być już tylko lepiej...
Copyright Arka Gdynia |