Aktualności
13.11.2012
Żołnierz nie traci nadziei, czyli zmagania z pechem.
Z sympatią przyglądałem się, jak nastoletni Krystian Żołnierewicz, przez kolegów z boiska zwany "Żołnierzem", przebijał się przez pierwsze szczeble futbolowej kariery. Na boisku nie trudno go było zauważyć, bo rówieśników przerastał o głowę. Z UKS Gdynia szybko trafił do Arki, zadomowił się w juniorskich reprezentacjach Polski. Taki młody piłkarz z przyznaną, nie tylko przez dziennikarzy, etykietką "uwaga, talent".
W listopadzie 2010 roku prosto z meczu reprezentacji Polski juniorów dołączył w Warszawie do ekipy Arki, która przyjechała do stolicy na mecz z Legią. Usiadł grzecznie na ławce rezerwowych, ale szczęśliwy dla niego traf wyznaczył mu inną rolę. W trakcie gry kontuzji doznał środkowy obrońca żółto-niebieskich Ante Rozić i trener Dariusz Pasieka dość niespodziewanie zdecydował, że na boisku zastąpi go właśnie Żołnierewicz. Tak został najmłodszym, w historii Arki, debiutantem w ekstraklasie. W dniu meczu z Legią, 19 listopada 2010 roku, miał 17 lat i 7, bez dwóch dni, miesięcy. Arka przegrała 0:3, ale Żołnierewicz swojego występu nie musiał się wstydzić.
- Wiedziałem, że nawet przeciwko naszpikowanej klasowymi zawodnikami Legii, akurat on da sobie radę. Obserwowałem go przecież dużo wcześniej w trakcie treningów i uznałem, że zasłużył na ten debiut. I się nie zawiodłem, zarówno wówczas, jak i podczas kolejnych spotkań, które rozegrał w trakcie mojej pracy w Arce. Zresztą interesowały się nim kluby silniejsze od Arki. Wiem, że później miał pecha, walczy z kontuzjami, które wyraźnie wyhamowały jego piłkarski rozwój - mówi teraz trener Pasieka.
Jesienią 2010 roku i wiosną 2011 roku "Żołnierz" miał powody do radości. W ekstraklasie zagrał jeszcze w trzech spotkaniach, w których Arka zremisowała z Górnikiem Zabrze 2:2, wygrała z Polonią Bytom 2:1, a 29 maja 2011 roku przegrała 0:5 ze Śląskiem we Wrocławiu i pożegnała się z ekstraklasą. Ale mimo degradacji Żołnierewicz ani przez moment nie przypuszczał, że występ we Wrocławiu będzie jego ostatnim - jak na razie - ligowym meczem.
W czerwcu 2011 roku razem z drużyną rozpoczął przygotowania do sezonu w pierwszej lidze. Na jednym z treningów doznał poważnej kontuzji. Lekarska diagnoza brzmiała: zerwanie więzadeł krzyżowych przednich i uszkodzenie łąkotki. Każdy z futbolistów wie, że taki uraz to konieczność operacji i od 6 do 8 miesięcy rehabilitacji.
- Już trzy dni po tym pechowym treningu znalazłem się na stole operacyjnym w poznańskiej klinice Reha Sport, a operował mnie dr Tomasz Piontek. Wydawało się, że zabieg rekonstrukcji więzadeł przebiegł pomyślnie i zgodnie z podobnymi przypadkami, po kilku miesiącach rehabilitacji, wrócę na boisko - wspomina teraz Żołnierewicz.
I wrócił do treningów z drużyną w styczniu 2012 roku. Ból w kontuzjowanym kolanie znowu jednak się odezwał. Na tyle mocny, że o treningach nie mogło być mowy.
- W lutym wróciłem do dobrze sobie znanej poznańskiej kliniki i doktora Piontka. Operowane wcześniej więzadła trzymały kolano, ale coś nie tak było z łąkotką. Zatem znowu znalazłem się na stole operacyjnym - opowiada Krystian.
A jak operacja, to oczywiście później rehabilitacja. Kolejnych kilka miesięcy wyjętych z piłkarskiego życiorysu. Życiorysu na dorobku, dodajmy. "Żołnierz" więc zaciskał zęby i się rehabilitował. Na tyle skutecznie, że w czerwcu tego roku był gotowy do gry. Tak przynajmniej sądził. Wystąpił więc w finałowym turnieju mistrzostw Polski juniorów starszych. Zagrał w dwóch z trzech spotkań, które Arce dały złote medale i tytuł mistrzów Polski.
- Zdobyłem z kolegami tytuł mistrza Polski. Była radość, ale… kolano po tym turnieju znowu o sobie przypomniało. Obrzęk, ból, ograniczenie ruchowości, a nawet blokada. O normalnym treningu nie mogło być mowy. Po kolejnych konsultacjach zdecydowano się na tzw. rehabilitację naprawczą - fachowym terminem rzuca Żołnierewicz.
- Efekt był jednak żaden. Kolano, na moją próbę powrotu do treningów, mówiło "nie". Znowu do głosu doszli lekarze. Trzecią operację miałem w Poznaniu kilka dni temu, a dokładnie 5 listopada. Teraz po raz trzeci zaczynam rehabilitację - ze zrozumiałym smutkiem w głosie opisuje swoje najnowsze kłopoty najbardziej pechowy w ostatnim okresie piłkarz Arki.
Kiedy skończy się pech?
Trzy operacje, trzy okresy rehabilitacji na tę samą kontuzję, to przynajmniej o dwa razy za dużo. Tak się przynajmniej z boku wydaje.
- W przypadku Krystiana to raczej zbieg nieszczęśliwych okoliczności, pech - tłumaczy koordynator sztabu medycznego w Arce Marek Gaduła. - To, co najtrudniejsze, czyli rekonstrukcja więzadeł, została za pierwszym razem wykonana prawidłowo. Kłopoty są z łąkotką. Ta listopadowa operacja to był raczej kosmetyczny zabieg, wyczyszczenie czegoś, co blokowało ruch w kolanie. Mam nadzieję, że tym razem wszystko potoczy się już szczęśliwie dla zawodnika i w styczniu wróci do treningów. Wierzę w to, bo on bardzo chce i przykłada się do rehabilitacji, a ja chcę mu w tym powrocie na boisko pomóc - deklaruje na koniec Gaduła.
To prawda, że "Żołnierz" nie traci wiary.
- Mówi się, że do trzech razy sztuka. Wierzę, że tak będzie w moim przypadku. Nie mam do nikogo pretensji, Arka cały czas mi pomaga. Muszę jeszcze raz zacisnąć zęby i cały wysiłek poświęcić na rehabilitację. Wierzę, że wrócę na boisko, ale… teraz wolę dmuchać na zimne. Nie zakładam żadnych terminów. Najpierw muszę być w pełni zdrowy, wytrenowany, a dopiero później uruchomię swoje piłkarskie marzenie, których się przecież - mimo przeciwności losu - nie pozbyłem. To najbliższe marzenie… Zagrać w ligowym meczu Arki - zdradza na koniec Żołnierewicz.
Janusz Woźniak
Copyright Arka Gdynia |