Aktualności
13.09.2010
W Gdyni wszystko mogło się zdarzyć (Dziennik Bałtycki)
Mecz można wygrać, przegrać, zremisować... To niby oczywiste, ale jak cienka to granica mogli się w sobotni wieczór przekonać kibice w Gdyni. Oba zespoły miały swoje szanse na bramki, mogły cieszyć się ze zwycięstwa, a podział punktów przyjęły z mieszanymi uczuciami.
Trener żółto-niebieskich Dariusz Pasieka pozostawił na ławce rezerwowych obu dotychczasowych środkowych pomocników: Filipa Burkhardta i Pawła Zawistowskiego. Te role powierzył Marcinowi Budzińskiemu i Miroslavovi Bożokowi. To nie były jedyne zmiany, bo w ataku nie zagrał Joseph Mawaye, mimo że gdyński szkoleniowiec po raz pierwszy w tym sezonie zagrał dwoma napastnikami. Ten duet tworzyli Tadas
Labukas i Mirko Ivanovski. Z kolei trener Widzewa Andrzej Kretek zaskoczył, stawiając po raz pierwszy w tym sezonie na Przemysława Oziębałę i to właśnie on już w 30 sekundzie posłał piłkę do siatki Arki. Na szczęście dla gospodarzy - był na pozycji spalonej.
Gdynianie pierwszy kwadrans zagrali naprawdę dobrze. Odważnie, do przodu, a w 11 minucie Ivanovskiemu zabrakło chyba pomysłu, jak zakończyć akcję, w której wychodził na pozycję sam na sam z bramkarzem gości i ostatecznie Maciej Mielcarz odbił piłkę nogą.
Niestety drugi kwadrans sobotniego meczu wyraźnie należał do gości. Gdyńska defensywa zaczęła popełniać błędy i w 16 minucie Widzew objął prowadzenie. Najpierw nikt nie zablokował strzału Oziębały z 16 metrów, Norbert Witkowski odbił piłkę przed siebie, a Darvydas Sernas tylko na to czekał, dobijając futbolówkę do siatki.
- Odbiłem piłkę instynktownie przed siebie, strzał był naprawdę silny i zaskakujący, ale mogłem chyba bardziej do boku i wówczas gola by nie było - analizował tę sytuację Witkowski.
Łodzianie poszli za ciosem. W 25 minucie Sernas nie trafił do bramki, chociaż miał przed sobą tylko Witkowskiego, a minutę później Oziębała uprzedził wychodzącego na 30 metrów od bramki "Witka" i kopnął piłkę do pustej już bramki. Kopnął i... nie trafił. Żółto-niebiescy mogli przegrywać 0:3...
Tymczasem w 31 minucie było 1:1. Po rzucie wolnym wykonywanym przez Denisa Glavinę w polu karnym Widzewa najwyżej wyskoczył Maciej Szmatiuk i precyzyjnym strzałem głową doprowadził do wyrównania. W 36 minucie, znowu po wolnym Glaviny, długo za głowę trzymał się Emil Noll, bo strzelał z pięciu metrów i nie mógł uwierzyć, że piłka po zewnętrznej stronie słupka opuściła boisko.
Po przerwie na sztucznej murawie w Gdyni więcej było chaosu niż dobrej i przemyślanej, gry, ale to gospodarze znacznie bliżsi byli zdobycia gola. Tuż po przerwie poślizgnął się stoper Widzewa Ugochukwu Ukah i w pole karne wpadli z piłką Ivanovski z Labukasem. Macedończyk zachował się egoistycznie, sam chciał strzelić gola, a Mielcarz bardzo dobrą interwencją uratował swój zespół.
- Gdyby Marko podał mi w tempo, to strzelałbym do pustej bramki - żałował Labukas.
To nie była ostatnia w tym spotkaniu szansa Arki na zdobycie zwycięskiego gola. W 61 minucie w dobrej sytuacji znalazł się Glavina, ale Mielcarz znowu okazał się lepszy. Wreszcie - już w doliczonym czasie gry - bohaterem gdyńskich kibiców mógł zostać Wojciech Wilczyński. Ładnie uwolnił się od rywali w polu karnym, ale w decydującym momencie strzelił za mało precyzyjnie.
Jedno zdanie o arbitrze. Pan Raczkowski nie czuł gry, a swoją rolę podkreślał, szastając niepotrzebnie żółtymi kartkami.
Janusz Woźniak
Trener żółto-niebieskich Dariusz Pasieka pozostawił na ławce rezerwowych obu dotychczasowych środkowych pomocników: Filipa Burkhardta i Pawła Zawistowskiego. Te role powierzył Marcinowi Budzińskiemu i Miroslavovi Bożokowi. To nie były jedyne zmiany, bo w ataku nie zagrał Joseph Mawaye, mimo że gdyński szkoleniowiec po raz pierwszy w tym sezonie zagrał dwoma napastnikami. Ten duet tworzyli Tadas
Labukas i Mirko Ivanovski. Z kolei trener Widzewa Andrzej Kretek zaskoczył, stawiając po raz pierwszy w tym sezonie na Przemysława Oziębałę i to właśnie on już w 30 sekundzie posłał piłkę do siatki Arki. Na szczęście dla gospodarzy - był na pozycji spalonej.
Gdynianie pierwszy kwadrans zagrali naprawdę dobrze. Odważnie, do przodu, a w 11 minucie Ivanovskiemu zabrakło chyba pomysłu, jak zakończyć akcję, w której wychodził na pozycję sam na sam z bramkarzem gości i ostatecznie Maciej Mielcarz odbił piłkę nogą.
Niestety drugi kwadrans sobotniego meczu wyraźnie należał do gości. Gdyńska defensywa zaczęła popełniać błędy i w 16 minucie Widzew objął prowadzenie. Najpierw nikt nie zablokował strzału Oziębały z 16 metrów, Norbert Witkowski odbił piłkę przed siebie, a Darvydas Sernas tylko na to czekał, dobijając futbolówkę do siatki.
- Odbiłem piłkę instynktownie przed siebie, strzał był naprawdę silny i zaskakujący, ale mogłem chyba bardziej do boku i wówczas gola by nie było - analizował tę sytuację Witkowski.
Łodzianie poszli za ciosem. W 25 minucie Sernas nie trafił do bramki, chociaż miał przed sobą tylko Witkowskiego, a minutę później Oziębała uprzedził wychodzącego na 30 metrów od bramki "Witka" i kopnął piłkę do pustej już bramki. Kopnął i... nie trafił. Żółto-niebiescy mogli przegrywać 0:3...
Tymczasem w 31 minucie było 1:1. Po rzucie wolnym wykonywanym przez Denisa Glavinę w polu karnym Widzewa najwyżej wyskoczył Maciej Szmatiuk i precyzyjnym strzałem głową doprowadził do wyrównania. W 36 minucie, znowu po wolnym Glaviny, długo za głowę trzymał się Emil Noll, bo strzelał z pięciu metrów i nie mógł uwierzyć, że piłka po zewnętrznej stronie słupka opuściła boisko.
Po przerwie na sztucznej murawie w Gdyni więcej było chaosu niż dobrej i przemyślanej, gry, ale to gospodarze znacznie bliżsi byli zdobycia gola. Tuż po przerwie poślizgnął się stoper Widzewa Ugochukwu Ukah i w pole karne wpadli z piłką Ivanovski z Labukasem. Macedończyk zachował się egoistycznie, sam chciał strzelić gola, a Mielcarz bardzo dobrą interwencją uratował swój zespół.
- Gdyby Marko podał mi w tempo, to strzelałbym do pustej bramki - żałował Labukas.
To nie była ostatnia w tym spotkaniu szansa Arki na zdobycie zwycięskiego gola. W 61 minucie w dobrej sytuacji znalazł się Glavina, ale Mielcarz znowu okazał się lepszy. Wreszcie - już w doliczonym czasie gry - bohaterem gdyńskich kibiców mógł zostać Wojciech Wilczyński. Ładnie uwolnił się od rywali w polu karnym, ale w decydującym momencie strzelił za mało precyzyjnie.
Jedno zdanie o arbitrze. Pan Raczkowski nie czuł gry, a swoją rolę podkreślał, szastając niepotrzebnie żółtymi kartkami.
Janusz Woźniak
Copyright Arka Gdynia |