Aktualności
15.03.2010
Arka bez kibiców i... bez punktów. (Dziennik Bałtycki)
Ligowa piłka bez kibiców to absolutne nieporozumienie. Piłkarze Arki rozegrali wczoraj już trzeci z rzędu mecz przy pustych trybunach, a czeka ich jeszcze jedno takie spotkanie (w piątek z Cracovią w Gdyni). Wczoraj kibiców zabrakło, aby poderwać żółto-niebieskich do walki, kiedy wynik był niekorzystny. Arka przegrała z Zagłębiem Lubin 0:2, tracąc bardzo ważne punkty w konfrontacji z zespołem z dolnych rejonów tabeli.
Trener Dariusz Pasieka wątpliwości co do obsady pozycji bramkarza i prawego pomocnika rozstrzygnął w ten sposób, że w bramce postawił na Andrzeja Bledzewskiego, a na prawą stronę pomocy posłał w bój Lubomira Lubenowa, kosztem Wojciecha Wilczyńskiego, i była to jedyna zmiana w podstawowym składzie w porównaniu do drużyny, która tydzień temu wygrała z Wisłą w Krakowie.
W tym spotkaniu gospodarzy interesowało tak naprawdę tylko zwycięstwo. I już w drugiej minucie gry byli bliscy potwierdzenia tych punktowych apetytów golem. Z dystansu strzelał Bartosz Ława, piłkę w polu karnym trącił jeszcze Przemysław Trytko, futbolówka zmieniła kierunek lotu, ale odbiła się od słupka. W 11 minucie Trytko znowu był blisko szczęścia po prostopadłym podaniu Joela Tshibamby, ale ubiegł go w ostatniej chwili, desperackim rzutem pod nogi, bramkarz gości Bojan Isailović.
Po tej akcji goście próbowali zagrozić bramce żółto-niebieskich, ale bardzo czujnie grał na przedpolu "Bledza", a w jednym przypadku groźnie, ale niecelnie, strzelił Łukasz Hanzel. Gdynianie odpowiedzieli groźną indywidualną akcją Marcina Budzińskiego, ale piłka po jego strzale z linii pola karnego minimalnie minęła słupek.
Tymczasem 35 minuta spotkania okazała się szczęśliwa dla gości. Pojedynek, w polu karnym Arki, Macieja Szmatiuka z Hanzlem zakończył się ewidentnym faulem tego pierwszego. Do wykonania rzutu karnego podszedł Ilijan Micanski, zmylił Bledzewskiego i Zagłębie prowadziło w Gdyni 1:0.
Właśnie w takich, trudnych dla drużyny sytuacjach, potrzebny jest doping fanów. Tych, niewielu, było za płotem stadionu, a piłkarze Arki do odrabiania strat musieli się mobilizować sami. Wystarczyło to na jeden strzał Tshibamby, ale do odbitej przez bramkarza piłki nikt z jego kolegów już nie zdążył.
Piłkarze Pasieki mieli jeszcze 45 minut na to, aby odwrócić losy tego spotkania. W przerwie w szatni został Lubenow, a w jego miejsce pojawił się na boisku Wilczyński. Arka zaczęła tę drugą połowę szybko, agresywnie i w 48 minucie, przy większej przychylności arbitra, mogła, a może nawet powinna, mieć rzut karny. Trytko strzelał z 6-7 metrów, piłka ewidentnie trafiła w rękę blokującego ten strzał Sergio Reiny. Sędzia Szymon Marciniak musiał to widzieć, ale... pewnie uznał, że nie było ruchu ręką do piłki, a Trytko był tak blisko Reiny, że obrońca Zagłębia nie miał czasu na inną reakcję. Sędzia mógł karnego podyktować, ale pewnie obroni także swój punkt widzenia. Piłkarze Arka nie zamierzali jednak rezygnować z doprowadzenia chociaż do remisu. Sposobu na pokonanie bardzo dobrze broniącego bramkarza Zagłębia szukali Tshibamba i Trytko. Obaj strzelali z 5-6 metrów głową i w obu przypadkach górą był Isailović.
Można napisać o pechu, można o braku szczęścia, natomiast na brak tego ostatniego nie mogli wczoraj narzekać goście. W 72 minucie wyszli z pierwszą po przerwie kontrą. Martins Ekwueme wytrzymał presję rywali, zagrał w tempo do wychodzącego na dobrą pozycję Micanskiego, a ten ze spokojem rasowego snajpera po raz drugi pokonał Bledzewskiego. Gospodarze mieli już tylko 18 minut na odrobienie straty dwóch goli. Niestety, wraz z kolejnymi upływającymi minutami tego spotkania ta wiara na wywalczenie chociażby jednego punktu wyraźnie w szeregach gdynian gasła. To piłkarze gości byli bliżej podwyższenia prowadzenia niż gospodarze zdobycia kontaktowego gola.
Obiektywnie patrząc, Arka w tym meczu na porażkę nie zasłużyła. Częściej była przy piłce, częściej strzelała, miała więcej rzutów rożnych. Te elementy gry nie zostały jednak poparte skutecznością pod bramką Zagłębia. Do tego dwa błędy we własnym polu karnym i nieszczęście - z punktu widzenia gdynian - gotowe. A za kilka dni znowu mecz w Gdyni, znowu bez udziału publiczności...
Janusz Woźniak - Dziennik Bałtycki
Trener Dariusz Pasieka wątpliwości co do obsady pozycji bramkarza i prawego pomocnika rozstrzygnął w ten sposób, że w bramce postawił na Andrzeja Bledzewskiego, a na prawą stronę pomocy posłał w bój Lubomira Lubenowa, kosztem Wojciecha Wilczyńskiego, i była to jedyna zmiana w podstawowym składzie w porównaniu do drużyny, która tydzień temu wygrała z Wisłą w Krakowie.
W tym spotkaniu gospodarzy interesowało tak naprawdę tylko zwycięstwo. I już w drugiej minucie gry byli bliscy potwierdzenia tych punktowych apetytów golem. Z dystansu strzelał Bartosz Ława, piłkę w polu karnym trącił jeszcze Przemysław Trytko, futbolówka zmieniła kierunek lotu, ale odbiła się od słupka. W 11 minucie Trytko znowu był blisko szczęścia po prostopadłym podaniu Joela Tshibamby, ale ubiegł go w ostatniej chwili, desperackim rzutem pod nogi, bramkarz gości Bojan Isailović.
Po tej akcji goście próbowali zagrozić bramce żółto-niebieskich, ale bardzo czujnie grał na przedpolu "Bledza", a w jednym przypadku groźnie, ale niecelnie, strzelił Łukasz Hanzel. Gdynianie odpowiedzieli groźną indywidualną akcją Marcina Budzińskiego, ale piłka po jego strzale z linii pola karnego minimalnie minęła słupek.
Tymczasem 35 minuta spotkania okazała się szczęśliwa dla gości. Pojedynek, w polu karnym Arki, Macieja Szmatiuka z Hanzlem zakończył się ewidentnym faulem tego pierwszego. Do wykonania rzutu karnego podszedł Ilijan Micanski, zmylił Bledzewskiego i Zagłębie prowadziło w Gdyni 1:0.
Właśnie w takich, trudnych dla drużyny sytuacjach, potrzebny jest doping fanów. Tych, niewielu, było za płotem stadionu, a piłkarze Arki do odrabiania strat musieli się mobilizować sami. Wystarczyło to na jeden strzał Tshibamby, ale do odbitej przez bramkarza piłki nikt z jego kolegów już nie zdążył.
Piłkarze Pasieki mieli jeszcze 45 minut na to, aby odwrócić losy tego spotkania. W przerwie w szatni został Lubenow, a w jego miejsce pojawił się na boisku Wilczyński. Arka zaczęła tę drugą połowę szybko, agresywnie i w 48 minucie, przy większej przychylności arbitra, mogła, a może nawet powinna, mieć rzut karny. Trytko strzelał z 6-7 metrów, piłka ewidentnie trafiła w rękę blokującego ten strzał Sergio Reiny. Sędzia Szymon Marciniak musiał to widzieć, ale... pewnie uznał, że nie było ruchu ręką do piłki, a Trytko był tak blisko Reiny, że obrońca Zagłębia nie miał czasu na inną reakcję. Sędzia mógł karnego podyktować, ale pewnie obroni także swój punkt widzenia. Piłkarze Arka nie zamierzali jednak rezygnować z doprowadzenia chociaż do remisu. Sposobu na pokonanie bardzo dobrze broniącego bramkarza Zagłębia szukali Tshibamba i Trytko. Obaj strzelali z 5-6 metrów głową i w obu przypadkach górą był Isailović.
Można napisać o pechu, można o braku szczęścia, natomiast na brak tego ostatniego nie mogli wczoraj narzekać goście. W 72 minucie wyszli z pierwszą po przerwie kontrą. Martins Ekwueme wytrzymał presję rywali, zagrał w tempo do wychodzącego na dobrą pozycję Micanskiego, a ten ze spokojem rasowego snajpera po raz drugi pokonał Bledzewskiego. Gospodarze mieli już tylko 18 minut na odrobienie straty dwóch goli. Niestety, wraz z kolejnymi upływającymi minutami tego spotkania ta wiara na wywalczenie chociażby jednego punktu wyraźnie w szeregach gdynian gasła. To piłkarze gości byli bliżej podwyższenia prowadzenia niż gospodarze zdobycia kontaktowego gola.
Obiektywnie patrząc, Arka w tym meczu na porażkę nie zasłużyła. Częściej była przy piłce, częściej strzelała, miała więcej rzutów rożnych. Te elementy gry nie zostały jednak poparte skutecznością pod bramką Zagłębia. Do tego dwa błędy we własnym polu karnym i nieszczęście - z punktu widzenia gdynian - gotowe. A za kilka dni znowu mecz w Gdyni, znowu bez udziału publiczności...
Janusz Woźniak - Dziennik Bałtycki
Copyright Arka Gdynia |