Aktualności
18.10.2009
Kielczanie przegrali wygrane spotkanie (sportowefakty.pl)
Już w trzeciej minucie gola dla Korony zdobył Jacek Kiełb. Wydawało się, że kolejne bramki będą kwestią czasu. No i faktycznie były, tyle, że dla gdynian. Drugi gol dla Arki padł tuż przed końcem meczu, nie pozostawiając żółto-czerwonym zbyt dużo czasu na reakcję.
To nie pierwszy mecz Korony w Ekstraklasie, którego mogła bez trudu wygrać, a finalnie schodziła z boiska z niczym. Krwawiące serce zespołu, o którym na pomeczowej konferencji powiedział trener Marek Motyka, po zbliżających się meczach z warszawską Legią i Wisłą Kraków może ulec totalnemu wykrwawieniu.
Arka do Kielc nie przyjechała się bronić, dlatego też wyjechała z nich z trzema punktami. Choć zaczęło się dla niej fatalnie. W 3 minucie błysnął Jacek Kiełb, który wykorzystując drobne zamieszanie w polu karnym strzelił bez zastanowienia w długi róg Andrzeja Bledzewskiego i kielczanie objęli prowadzenie.
Gol ten jednak nie zniechęcił drużyny znad morza, a wprost przeciwnie, zmobilizował ją do jeszcze bardziej otwartej gry. W 27 minucie indywidualną akcję przeprowadził Lubomir Lubenow, po czym niezbyt mocnym, ale jednak precyzyjnym uderzeniem zaskoczył nieco zdezorientowanego Radosława Cierzniaka.
W drugiej części gry w dalszym ciągu kibice zgromadzeni na Arenie Kielc mogli obserwować wymianę ciosów. W 73 minucie wprowadzony wcześniej na boisko Paweł Sobolewski znalazł się w wybornej sytuacji do zdobycia gola po błędzie jednego z obrońców Arki, ale zachował się jak junior, trafiając wprost w ręce dobrze dysponowanego tego dnia Bledzewskiego. Na kilka chwil przed ostatnim gwizdkiem sędziego faulu w polu karnym kielczan dopuścił się obrońca Korony, Paulius Paknys, a bramkę na 2:1 dla gdynian strzelił Adrian Mrowiec.
- Wygrywamy jako drużyna i przegrywamy jako drużyna. Na pewno nie będziemy się na siebie obrażać i szukać winnych. Trzeba po takich porażkach wyciągać wnioski wspólnie - przyznał po ostatnim gwizdku sędziego obrońca kielczan, Jacek Markiewicz.
To nie pierwszy mecz Korony w Ekstraklasie, którego mogła bez trudu wygrać, a finalnie schodziła z boiska z niczym. Krwawiące serce zespołu, o którym na pomeczowej konferencji powiedział trener Marek Motyka, po zbliżających się meczach z warszawską Legią i Wisłą Kraków może ulec totalnemu wykrwawieniu.
Arka do Kielc nie przyjechała się bronić, dlatego też wyjechała z nich z trzema punktami. Choć zaczęło się dla niej fatalnie. W 3 minucie błysnął Jacek Kiełb, który wykorzystując drobne zamieszanie w polu karnym strzelił bez zastanowienia w długi róg Andrzeja Bledzewskiego i kielczanie objęli prowadzenie.
Gol ten jednak nie zniechęcił drużyny znad morza, a wprost przeciwnie, zmobilizował ją do jeszcze bardziej otwartej gry. W 27 minucie indywidualną akcję przeprowadził Lubomir Lubenow, po czym niezbyt mocnym, ale jednak precyzyjnym uderzeniem zaskoczył nieco zdezorientowanego Radosława Cierzniaka.
W drugiej części gry w dalszym ciągu kibice zgromadzeni na Arenie Kielc mogli obserwować wymianę ciosów. W 73 minucie wprowadzony wcześniej na boisko Paweł Sobolewski znalazł się w wybornej sytuacji do zdobycia gola po błędzie jednego z obrońców Arki, ale zachował się jak junior, trafiając wprost w ręce dobrze dysponowanego tego dnia Bledzewskiego. Na kilka chwil przed ostatnim gwizdkiem sędziego faulu w polu karnym kielczan dopuścił się obrońca Korony, Paulius Paknys, a bramkę na 2:1 dla gdynian strzelił Adrian Mrowiec.
- Wygrywamy jako drużyna i przegrywamy jako drużyna. Na pewno nie będziemy się na siebie obrażać i szukać winnych. Trzeba po takich porażkach wyciągać wnioski wspólnie - przyznał po ostatnim gwizdku sędziego obrońca kielczan, Jacek Markiewicz.
Copyright Arka Gdynia |