TA STRONA UŻYWA COOKIE.
Dowiedz się więcej o celu ich używania. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na korzystanie z cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

statystyki
chignahuapan

Aktualności

img

29.10.2006

Arka znów dzieli się punktami

Orange Ekstraklasa - 12. kolejka:

Arka Gdynia - ŁKS Łódź 0:0

RELACJA

Przed meczem przypominaliśmy, że nawet jeśli w starciach Arki i ŁKS-u nie padają gole, jak to miało miejsce w dwóch ostatnich meczach rozegranych w Gdyni, to zawsze utkwią one na długo w pamięci kibiców i mija sporo czasu, zanim opadną emocje. Nie inaczej było w sobotni wieczór i szkoda tylko, że także wynik znów był nierozstrzygnięty.

Temperaturę spotkania już w piątej minucie do bardzo wysokiego poziomu podniósł arbiter Robert Małek. W starciu z Piotrem Jawnym po prawej stronie pola karnego Arki padł jak rażony piorunem napastnik ŁKS-u Ensar Arifovic. Sędzia po krótkiej konsultacji ze swoim asystentem podjął decyzję o usunięciu stopera gospodarzy z boiska. Na trybunach zawrzało, bo przecież nikt nie chciał dopuścić do siebie myśli, że całe spotkanie żółto-niebiescy będą musieli grać zdekompletowani, ale telewizyjne powtórki nie pozostawiły złudzeń i trudno nie zgodzić się decyzją sędziego Małka. Stoper gospodarzy, już po zablokowaniu drogi do piłki rywalowi, zupełnie bezmyślnie z dużą siłą machnął ręką w kierunku twarzy Bośniaka. Inna sprawa, że wielu arbitrów nie zdecydowałaby się wykluczyć piłkarza z gry za takie przewinienie już w tak wczesnej fazie meczu.

Do linii obronnych cofnął się Krzysztof Przytuła i jak się okazało, ze swoich nowych obowiązków wywiązał się znakomicie. Dziurę, która musiała powstać w środkowej formacji gospodarzy dość sprawnie łatali Olgierd Moskalewicz i Bartosz Ława, którzy skutecznie rozbijali ataki łodzian, często rozpoczynając też akcje ofensywne swojej drużyny. Ponieważ akcje rozwijały się bardzo szybko, a emocje wciąż były bardzo duże, zawodnicy obu drużyn nierzadko uciekali się do fauli, jako jedynej skutecznej metody zażegnywania niebezpieczeństwa pod swoim polem karnym. Nic więc dziwnego, że szybko oglądaliśmy kolejne kartki, tym razem już tylko koloru żółtego.

W 19 min. dogodną okazję do zdobycia gola zmarnował Dziedzic. W okolicy 30 m od bramki, błyskawicznie i niespodziewanie dla wszystkich, rzut wolny egzekwował Moskalewicz, który zamiast strzału zdecydował się podać do nieobstawionego w „szesnastce” napastnika Arki. Całą sytuacją był także zaskoczony sam Dziedzic, bo zamiast spokojnie skierować piłkę do siatki, nerwowo strzelił nad poprzeczką.

ŁKS dość chaotycznie przeprowadzał swoje ataki. Najwięcej zamieszania w szeregach obronnych Arki stwarzał Kolendowicz, który z lewej strony kilka razy bezlitośnie ograł Kowalskiego i posyłał groźne piłki w pole karne, gdzie jednak skutecznie interweniowali gospodarze. Drużyna Marka Chojnackiego próbowała też prostopadłych zagrań na wysuniętego Arifovica, ale były napastnik Polonii Warszawa raz po raz znajdował się na pozycji spalonej.

Jeśli któryś z arkowców mógł dziś uszczęśliwić swoich kibiców i kolegów z drużyny i pokonać Bogusława Wyparłę, to był nim Janusz Dziedzic. Bohater wtorkowego meczu ze Stalą Sanok dziś mógł podtrzymać swoją świetna passę spotkań ze strzeloną bramką, ale wyraźnie brakowało mu tego wieczora zimnej krwi. Tak było również w 41 min. spotkania, gdy z bliska strzelił wprost w popularnego „Bodzia W.”
Klasą samą w sobie był dziś jednak były reprezentacyjny obrońca, Tomasz Hajto. Niepodzielnie rządził pod własnym polem karnym i bezbłędnie dyrygował całą defensywą ŁKS-u. A gdy trzeba było, to kapitalnie uruchamiał swoich kolegów z przednich formacji, najczęściej aktywnego Łukasza Madeja albo wspomnianego Kolendowicza, posyłając do nich długie 40 lub nawet 50-metrowe podania z zegarmistrzowską wręcz precyzją. Gdy była okazja do uderzenia z rzutu wolnego, jak to miało miejsce w 43 min., to podejmował się także próby zaskoczenia bramkarza rywali. Tym razem jednak futbolówka poszybowała wysoko nad poprzeczką.

Drugą połowę z animuszem rozpoczęli gospodarze. Dużą czujnością musiał wykazać się Wyparło, bo dośrodkowanie Wróblewskiego w 47 min. o mało nie znalazło drogi do bramki.

Z czasem do głosu zaczęli dochodzić łodzianie, choć trudno mówić o stwarzanych dogodnych sytuacjach bramkowych. W 59 min. strzelał z dystansu Dżikija, który po pucharowym blamażu z Radomiakiem zastąpił w wyjściowym składzie Ireneusza Kowalskiego, ale pewnie chwycił piłkę Witkowski. Podobnie było cztery minuty później, gdy podobną próbę przeprowadził Arifovic.

Najdogodniejszą sytuacje strzelenia gola w całym meczu zaprzepaścił Łukasz Madej. W 74 min. z impetem wpadł w pole karne, ograł Sobieraja, położył Witkowskiego i… trafił w słupek. Piłka trafiła jeszcze do ustawionego na 14 m przed bramką Arifovica, ale ten przeniósł ją pół metra nad poprzeczką.

Bośniacki napastnik łódzkiej drużyny, ośmielony chyba „powodzeniem” swojego starcia z Jawnym na początku meczu, kilkakrotnie próbował wymusić na Robercie Małku wyciągnięcie z kieszonki kolorowych kartoników. Szkoda, że sędzia tak nie uczynił, gdy Arifovic zasymulował przewinienie Witkowskiego w polu karnym i próbował tym samym wymusić odgwizdanie „jedenastki”. Ponieważ rzutu karnego nie było, należała się żółta kartka napastnikowi ŁKS-u, co oznaczałoby wyrównanie sił na boisku. Niestety arbitrowi zabrakło w tej sytuacji konsekwencji.

Godna odnotowania jest również próba Hajty z 78 min. pokonania bramkarza Arki strzałem z połowy boiska, ale jednak niezbyt precyzyjna.

W ostatnich dziesięciu minutach swoich szans na końcowy sukces szukali częściej podopieczni Wojciecha Stawowego. Ich starania spełzły ostatecznie na niczym, co nie zmienia opinii, że zasłużyli oni na kilka ciepłych słów, bo po 120-minutowej walce we wtorek w Sanoku i długiej podróży powrotnej nad morze, dziś przyszło im grać w dziesiątkę przeciw wiceliderowi tabeli i udało się nie przegrać.

Skubi







Poprzedni Następny

 

 

 

 

 

 

SPONSORZY MŁODEJ ARKI

 

 

     

 

 

 

 

 

 

PARTNERZY MEDIALNI

 

 

Arka Gdynia Copyright Arka Gdynia