Aktualności
05.05.2009
Tarasiewicz już zapomniał (Gazeta Wyborcza)
W sobotnim meczu Arki ze Śląskiem (3:3) oprócz dramaturgii na boisku gorąco było też na trybunach, gdzie jeden z kibiców uderzył trenera gości Ryszarda Tarasiewicza
Do zdarzenia doszło po końcowym gwizdku sędziego. Schodzący z głównej trybuny trener Śląska (odesłany wcześniej na trybuny z powodu niestosownego zachowania na ławce trenerskiej) został uderzony przez jednego z kibiców, siedzących na trybunie pod dachem. Mimo tego, że do zapewnienia bezpieczeństwa trenera zostało oddelegowanych aż czterech pracowników ochrony.
- Stałem przy panu Tarasiewiczu od samego początku i odprowadzałem go po meczu - tłumaczy Ryszard Żak, kierownik ds. bezpieczeństwa na stadionie Arki. - Kiedy po meczu schodziliśmy po schodach w stronę boiska, w pewnej chwili zza mojej głowy jeden z kibiców popchnął trenera w ramię - relacjonuje Żak. - Człowiek robi wszystko, by nie dochodziło do tego typu zdarzeń. Na pewno to było naganne i nie powinno mieć miejsca na obiekcie sportowym - dodaje.
- Tam był tłum dziennikarzy, gości i kibiców - opisuje całe zdarzenie Eugeniusz Samsel, szef ochrony. - W takim zamieszaniu nie da się wszystkiego upilnować. To na pewno nie było uderzenie. Bardziej oberwało się ochroniarzowi, który był obok trenera, niż jemu samemu - dodaje.
Po decyzji sędziego Sebastiana Jarzębaka o tym, że trener ma opuścić ławkę rezerwowych, szef ochrony zaproponował trenerowi, by udał się do tunelu, gdzie czułby się bezpieczniej.
- Moja propozycja została odrzucona. Pan Tarasiewicz postanowił dokończyć oglądanie meczu z trybun - podkreśla Samsel.
W opinii delegata sporządzonej po meczu Arki ze Śląskiem, zachowanie trenera wrocławian już od samego początku meczu było naganne.
- Trener został odsunięty od prowadzenia zespołu z ławki trenerskiej. Jego gestykulacja i sposób zachowania na trybunie był mocno przesadzony i prowokujący siedzących obok kibiców. Gdyby nie to, nie byłoby mowy o żadnym zdarzeniu - mówi Żak.
O całym zdarzeniu nic nie wie Adrian Skubis, rzecznik Ekstraklasy SA. - Na dzień dzisiejszy nie mam wiedzy na ten temat, więc nie ma tematu. W czwartek zbiera się komisja ligi, która jeśli tylko pojawi się odpowiedni protokół meczowy - zajmie się tą sprawą - mówi Skubis.
- Przeprosiliśmy trenera Tarasiewicza natychmiast po zdarzeniu - informuje Krzysztof Paciorek, rzecznik prasowy Arki. - Jest nam bardzo przykro, że tak się stało. Takie incydenty niczemu dobremu nie służą. Będziemy analizować zapis monitoringu i osoba, która się dopuściła tego czynu, może liczyć się z nałożeniem zakazu stadionowego - kończy Paciorek.
Rozmowa z
Ryszardem Tarasiewiczem
Jest mi przykro
MACIEJ KOROLCZUK: Co wydarzyło się po końcowym gwizdku sędziego?
RYSZARD TARASIEWICZ: Schodząc z głównej trybuny, zostałem uderzony w lewe ramię, mimo tego że był obok mnie ochroniarz. Nie wiem, kto to zrobił. Już w trakcie meczu byłem obrażany, ale nie biorę tego do siebie. Do obelg i nieprzychylnych opinii kibiców jestem przyzwyczajony. Kibice przegięli jednak, kiedy zaczęli obrażać moją matkę i żonę. Nie spodziewałem się tego. Jest mi przykro.
Pana zachowanie w opinii wielu osób będących na meczu było prowokujące. W głównej mierze dlatego sędzia odesłał pana na trybuny.
- Nikogo nie prowokowałem. Faktem jest, że z nikim z kibiców nie wdawałem się w żadną polemikę. Sędzia nie widział faulu na moim zawodniku i stąd wzięły się niepotrzebne emocje. Rzuciłem bidonem i chyba dlatego arbiter podjął taką decyzję. Wydaje mi się, że osoby znajdujące się na głównej trybunie powinny cechować się większą kulturą osobistą. Parę lat temu, jeszcze w II lidze, w meczu ze Świtem Nowy Dwór zostałem opluty, ale nie rozczulam się nad sobą - taki zawód trenera. Na pewno takie zachowania są naganne i nie możemy tego tolerować.
Od soboty Gdynia nie będzie się panu dobrze kojarzyć.
- Nie jestem pamiętliwy. W niedzielę zadzwonił do mnie z przeprosinami pan Burlikowski. Nie wiem, jakie będzie oficjalne stanowisko gdyńskiego klubu. Dla mnie jest już po sprawie. Mam tylko nadzieję, że osoba, która to zrobiła, dojdzie do wniosku, że popełniła błąd.
Maciej Korolczuk
Do zdarzenia doszło po końcowym gwizdku sędziego. Schodzący z głównej trybuny trener Śląska (odesłany wcześniej na trybuny z powodu niestosownego zachowania na ławce trenerskiej) został uderzony przez jednego z kibiców, siedzących na trybunie pod dachem. Mimo tego, że do zapewnienia bezpieczeństwa trenera zostało oddelegowanych aż czterech pracowników ochrony.
- Stałem przy panu Tarasiewiczu od samego początku i odprowadzałem go po meczu - tłumaczy Ryszard Żak, kierownik ds. bezpieczeństwa na stadionie Arki. - Kiedy po meczu schodziliśmy po schodach w stronę boiska, w pewnej chwili zza mojej głowy jeden z kibiców popchnął trenera w ramię - relacjonuje Żak. - Człowiek robi wszystko, by nie dochodziło do tego typu zdarzeń. Na pewno to było naganne i nie powinno mieć miejsca na obiekcie sportowym - dodaje.
- Tam był tłum dziennikarzy, gości i kibiców - opisuje całe zdarzenie Eugeniusz Samsel, szef ochrony. - W takim zamieszaniu nie da się wszystkiego upilnować. To na pewno nie było uderzenie. Bardziej oberwało się ochroniarzowi, który był obok trenera, niż jemu samemu - dodaje.
Po decyzji sędziego Sebastiana Jarzębaka o tym, że trener ma opuścić ławkę rezerwowych, szef ochrony zaproponował trenerowi, by udał się do tunelu, gdzie czułby się bezpieczniej.
- Moja propozycja została odrzucona. Pan Tarasiewicz postanowił dokończyć oglądanie meczu z trybun - podkreśla Samsel.
W opinii delegata sporządzonej po meczu Arki ze Śląskiem, zachowanie trenera wrocławian już od samego początku meczu było naganne.
- Trener został odsunięty od prowadzenia zespołu z ławki trenerskiej. Jego gestykulacja i sposób zachowania na trybunie był mocno przesadzony i prowokujący siedzących obok kibiców. Gdyby nie to, nie byłoby mowy o żadnym zdarzeniu - mówi Żak.
O całym zdarzeniu nic nie wie Adrian Skubis, rzecznik Ekstraklasy SA. - Na dzień dzisiejszy nie mam wiedzy na ten temat, więc nie ma tematu. W czwartek zbiera się komisja ligi, która jeśli tylko pojawi się odpowiedni protokół meczowy - zajmie się tą sprawą - mówi Skubis.
- Przeprosiliśmy trenera Tarasiewicza natychmiast po zdarzeniu - informuje Krzysztof Paciorek, rzecznik prasowy Arki. - Jest nam bardzo przykro, że tak się stało. Takie incydenty niczemu dobremu nie służą. Będziemy analizować zapis monitoringu i osoba, która się dopuściła tego czynu, może liczyć się z nałożeniem zakazu stadionowego - kończy Paciorek.
Rozmowa z
Ryszardem Tarasiewiczem
Jest mi przykro
MACIEJ KOROLCZUK: Co wydarzyło się po końcowym gwizdku sędziego?
RYSZARD TARASIEWICZ: Schodząc z głównej trybuny, zostałem uderzony w lewe ramię, mimo tego że był obok mnie ochroniarz. Nie wiem, kto to zrobił. Już w trakcie meczu byłem obrażany, ale nie biorę tego do siebie. Do obelg i nieprzychylnych opinii kibiców jestem przyzwyczajony. Kibice przegięli jednak, kiedy zaczęli obrażać moją matkę i żonę. Nie spodziewałem się tego. Jest mi przykro.
Pana zachowanie w opinii wielu osób będących na meczu było prowokujące. W głównej mierze dlatego sędzia odesłał pana na trybuny.
- Nikogo nie prowokowałem. Faktem jest, że z nikim z kibiców nie wdawałem się w żadną polemikę. Sędzia nie widział faulu na moim zawodniku i stąd wzięły się niepotrzebne emocje. Rzuciłem bidonem i chyba dlatego arbiter podjął taką decyzję. Wydaje mi się, że osoby znajdujące się na głównej trybunie powinny cechować się większą kulturą osobistą. Parę lat temu, jeszcze w II lidze, w meczu ze Świtem Nowy Dwór zostałem opluty, ale nie rozczulam się nad sobą - taki zawód trenera. Na pewno takie zachowania są naganne i nie możemy tego tolerować.
Od soboty Gdynia nie będzie się panu dobrze kojarzyć.
- Nie jestem pamiętliwy. W niedzielę zadzwonił do mnie z przeprosinami pan Burlikowski. Nie wiem, jakie będzie oficjalne stanowisko gdyńskiego klubu. Dla mnie jest już po sprawie. Mam tylko nadzieję, że osoba, która to zrobiła, dojdzie do wniosku, że popełniła błąd.
Maciej Korolczuk
Copyright Arka Gdynia |