Aktualności
30.09.2020
Czekali na to 26 lat
Niespodzianka na Wybrzeżu. Arka traci pierwsze punkty w lidze. GKS Tychy wygrywa w Gdyni po raz pierwszy od 1994 roku.
Zdecydowanym faworytem spotkania była Arka, która do tej pory w 1. lidze nie straciła nawet punktu i obrała wyraźny kurs na Ekstraklasę. Od początku spotkania gdynianie nie mogli jednak złapać właściwego rytmu, mnożyły się niedokładności w środku pola. W pierwszej połowie lepiej grali goście. W linii pomocy Łukasz Grzeszczyk i Oskar Paprzycki prezentowali się lepiej od niewidocznych Szymona Drewniaka i Juliusza Letniowskiego. Ten ostatni zaliczył słaby występ i tuż po przerwie opuścił plac gry.
W 19. minucie Bartosz Biel dał prowadzenie tyszanom, wywołując zrozumiałą radość kilkudziesięciu kibiców ze Śląska, którzy przybyli na to spotkanie. Zanosiło się na to. Podopieczni Artura Derbina mieli na to spotkanie plan i konsekwentnie go realizowali. To truizm, ale tak to właśnie wyglądało.
W Arce bardziej aktywna była lewa strona z Adamem Marciniakiem napędzającym ataki, ale bez konkretnego efektu. Gdy gospodarze próbowali pressingu, tyszanie dość łatwo sobie z nim radzili. W 35. minucie stadion na chwilę zamarł, Sebastian Steblecki trafił jednak jedynie w boczną siatkę.
Pod bramką gości zagotowało się w 38. minucie, gdy po uderzeniu Adama Dei piłka kozłowała, ale ostatecznie odbił ją Konrad Jałocha. Bramkarz tyszan doskonale zna gdyński obiekt, przed przejściem do GKS-u grał w Arce w latach 2015-17.
Mecz od początku miał wysokie tempo i intensywność, już pod koniec pierwszej połowy zmęczenie zaczęło się dawać we znaki obu drużynom.
W 57. minucie Damian Nowak miał przed sobą już tylko Daniela Kajzera, ale niepotrzebnie wyrzucił się poza "światło bramki" i jego strzał obronił bramkarz. Chwilę później potężnie z dystansu uderzał Jan Biegański, ale piłka minimalnie minęła bramkę.
Zaraz po tym gospodarze planowali mocniej przykręcić śrubę. Sygnałem do szturmu było wejście na boisko rezerwowych Macieja Jankowskiego i Artura Siemaszko. Ale zamiast wyrównania w 67. minucie mieliśmy bramkę dla gości. Po rzucie rożnym piłka spadła pod nogi lewego obrońcy z Tych. Krzysztof Wołkowicz załadował z całej siły, jakimś cudem piłka nie trafiła w żadnego z piłkarzy tworzących gęsty tłum przed bramką Arki i wpadła do siatki. Piękny gol, a Wołkowicz sam wyglądał na zaskoczonego, że wyszedł mu taki strzał. Do końca spotkania wynik nie uległ zmianie, gospodarzom nie pomogło nawet przesunięcie do ofensywy wyjątkowo dziś agresywnego, Bartosza Kwietnia.
Była to zasłużona wygrana gości, którzy wywieźli trzy punkty z Gdyni po raz pierwszy od 1994 roku, gdy jeszcze na starym stadionie Arki wygrali 3-0. Dla "Żółto-Niebieskich" ta przegrana to na pewno zimny prysznic i sygnał, że w 1. lidze nikt im za darmo punktów nie da.
MS
Copyright Arka Gdynia |