Aktualności
06.12.2019
Drugie życie Brazylijczyka
Komunikat był jasny: „Jedźcie na święta, odpocznijcie. Widzimy się w nowym roku. Idziemy wszyscy w jednym kierunku”. Był grudzień ubiegłego roku i Zbigniew Smółka, ówczesny trener Arki, wcześniej zdążył przekazać niektórym zawodnikom, że ich nie chce w zespole. Zrezygnował z Karola Danielaka, Roberta Sulewskiego.
Gdy drużyna spotkała się w 2019 roku, piłkarze trenowali przez tydzień, przeszli odpowiednie badania, była integracja. Zbliżał się wyjazd na zgrupowanie do Turcji. Dwa dni przed wylotem Smółka poprosił na rozmowę Marcusa Viniciusa da Silvę. I wtedy zaczęło się to, co miało duży wpływ na późniejsze fatalne wyniki i pogorszenie relacji w drużynie.
Kłamstwo trenera
– Usłyszałem, że jestem siedmym zawodnikiem na swojej pozycji. Pan Zbigniew zaczął wymieniać piłkarzy, którzy według niego w hierarchii znaleźli się przede mną. Byli tam zawodnicy występujący nie tylko na mojej pozycji. Pamiętam zdania, które powiedział. „Marcus, musisz dać szansę innym”. Albo: „Lepiej z nami nie leć, bo nie dostaniesz okazji do gry”. Nie pojmowałem tej sytuacji, bo prezentowałem się nieźle. Zresztą nawet nie o to chodzi. Gdyby trener powiedział, że jestem ósmy, dziesiąty, ale zrobiłby to wcześniej, zrozumiałbym to. To nie jest normalny sposób załatwiania takich spraw – opisuje Marcus.
Smółka nie poprzestał na wiadomości, że Brazylijczyk nagle spadł w jego hierarchii. Były szkoleniowiec próbował też wpłynąć na zmianę jego roli w klubie z Gdyni.
– Chciał mi skończyć karierę. Powiedział: „Marcus, moim zdaniem lepiej zakończyć przygodę z piłką w dobry sposób. Zaczynamy kolejny rok w lidze spotkaniem z Koroną, wtedy możemy cię pożegnać. Będzie fajnie”. Miał konkretny plan – mówił, że rozmawiał z prezesem i mogę być w Arce jak Dariusz Ulanowski, który po karierze od razu zaczął prowadzić w klubie drużyny juniorskie. Twierdził, że mógłbym zostać asystentem szkoleniowca któregoś z młodszych roczników. Ale ja nie brałem poważnie pod uwagę kończenia kariery – wspomina piłkarz.
Kilka dni po tamtej rozmowie Marcus postanowił zweryfikować to, co usłyszał od Smółki. Spotkał się z Wojciechem Pertkiewiczem, który jeszcze wtedy był prezesem klubu i dowiedział się, że ten nie odbył żadnej rozmowy na jego temat z trenerem. I że nie ma dla niego pracy w klubie.
– To było jedno z kłamstw Smółki – mówi dziś zawodnik. Co na to były trener Arki?
– Nie chcę komentować tego, co mówi Marcus. On sam najlepiej wie, ile razy z nim rozmawiałem – powiedział Smółka.
Życie jest krótkie
Gdy pierwszy zespół był w Turcji, Marcus trenował z rezerwami. Później nie wiedział, jaki dokładnie jest jego status. Miał świadomość, że u Smółki nie ma szans na grę, ale chciał przynajmniej móc trenować z pierwszą drużyną. Do szkoleniowca szedł w jego sprawie kapitan, rada drużyny. Nic nie wskórali. Wtedy mocno zaczął się zmieniać stosunek innych graczy do Smółki. Decyzja była jasna – Marcus zostaje w rezerwach.
– Przez lata nie myślałem o odejściu z Arki, ale wtedy byłem jedną nogą w Sokole Ostróda. Rozmawiałem z dyrektorem tej drużyny, z trenerem Jarosławem Kotasem. Byliśmy prawie dogadani, ale ostatecznie zmieniłem zdanie. Powiedziałem sobie: „Zostaję tutaj, dzielnie trenuję. Może coś się zmieni” – mówi Vinicius.
Zmieniło się 2 kwietnia tego roku. Wtedy, tuż przed derbami Trójmiasta, właściciel Arki Dominik Midak poinformował na Twitterze, że to będzie ostatni mecz Smółki. Działacze zatrudnili Jacka Zielińskiego, który przyszedł do klubu kilka dni przed bardzo ważnym starciem z Miedzią Legnica (1:1). Po nim skontaktował się z Marcusem.
– Mówił mi, że ilekroć jego zespół grał przeciwko Arce, byłem zawodnikiem, z którym miał spore problemy. Postanowił przywrócić mnie do pierwszej drużyny. Strzelając gola w kolejnym spotkaniu z Miedzią (2:0), już w grupie spadkowej, udowodniłem, że Smółka się mylił. Nie chodzi tylko o to, że trener Zieliński mi pomógł.
Po swoich doświadczeniach w mniejszym stopniu patrzę na to, jakim ktoś jest trenerem, a kluczowe jest to, jakim jest człowiekiem. Życie jest bardzo krótkie i ważne, by być dobrym dla innych. Trener Zieliński właśnie taki jest. Początek tego sezonu nam nie wyszedł, ale gwarantuję, że wszyscy zawodnicy walczyli dla trenera z zaangażowaniem – opisuje Marcus.
Pan wiceprezes
Brazylijczyk ma już 35 lat i powoli musi myśleć o tym, co będzie robił po zakończeniu kariery. Mówi, że nie nadaje się na trenera, że nie ma takich predyspozycji jak Krzysztof Sobieraj, obecnie asystent Aleksandara Rogicia w Arce, który dobrze odnajduje się w tej roli. Być może będzie sprowadzał do Polski zawodników z Ameryki Południowej.
Na razie do Marcusa można się zwracać: „panie wiceprezesie”, bo właśnie taką funkcję pełni w damskiej drużynie BPAP Marcus Gdynia, która przed tym sezonem została zgłoszona do najniższej, III ligi kobiet i radzi sobie w niej świetnie. Ale żeby odnieść sukces, musi okazać się lepsza od odwiecznego wroga Arki. – Zajmujemy trzecie miejsce w tabeli, ale mamy tylko punkt straty do Lechii. Wiosną gramy z nią u siebie, dlatego myślę, że możemy wygrać rozgrywki i awansować na wyższy szczebel. To nasz cel – tłumaczy Vinicius.
W drużynie jest ponad 20 zawodniczek, w większości młode i bardzo ambitne, ale również kilka doświadczonych. – Zespół powstał w ubiegłym roku. Dziewczyny, oprócz dobrej gry w lidze, we wrześniu wygrały Puchar Polski na szczeblu wojewódzkim. Oglądałem to z trybun, grały naprawdę dobrze – mówi Marcus.
Piłkarki BPAP w finale zwyciężyły 4:0 GKS Żukowo. Za triumf na szczeblu wojewódzkim zespół dostał czek na pięć tysięcy złotych. Później drużyna Viniciusa pokazała się z dobrej strony w Pucharze Polski na szczeblu centralnym. W II rundzie prowadziła do 90. minuty 1:0 z WAP Włocławek, by ostatecznie przegrać 1:3 po dogrywce. Sensacja była blisko. Ale wiceprezes Marcus Vinicius da Silva i tak był dumny.
Jakub Radomski
Copyright Arka Gdynia |