Aktualności
26.03.2019
Adam Deja-sylwetka piłkarza
Nagrodę dla najlepszego zawodnika turnieju otrzymuje – w tym momencie jeden z organizatorów turnieju Alpen Cup w austriackim Wolfsbergu zrobił krótką pauzę.
Po chwili dokończył: „Arkadiusz Milik z Rozwoju Katowice!”. 12-latek, dziś 45-krotny reprezentant Polski, z uśmiechem poszedł odebrać statuetkę. Obok stał o rok starszy Adam Deja z młodzików OKS Olesno. Był zasmucony, bo choć jego zespół nie wygrał turnieju, miał świadomość, że zaprezentował się dobrze i po cichu liczył, że to jednak on zgarnie nagrodę.
– Mecz przeciwko Rozwojowi był kluczowy. Przegraliśmy jedną bramką, Milik strzelił nam dwa gole. Wtedy, w 2006 roku, nie grałem gorzej od niego, a dziś Arek występuje w dużo lepszej lidze. W piłce na przyszłość zawodnika często wpływa jedna decyzja albo zdarzenie, na które nie mamy wpływu. Pokazują to losy moje i mojego brata – wspomina Deja, dziś pomocnik Arki Gdynia.
Marzenia o Borussii
W Wachowicach, wsi pod Olesnem, z której pochodzą Sebastian i Adam, obok podwórka znajdowało się pole. – Ojciec, który w piłkę grał amatorsko, podobnie jak wszyscy nasi wujkowie, zasiał w tym miejscu trawę i wybudował dla nas bramki. Miały nawet siatki. Graliśmy tam z bratem godzinami. Kopaliśmy piłkę i marzyliśmy o tym, że kiedyś będziemy zawodnikami Borussii Dortmund. Mamy rodzinę w tym mieście i byliśmy tam nawet na kilku spotkaniach – opowiada Adam.
Sebastian, starszy o półtora roku, trafił do Odry Opole. Gdy grał w zespole juniorów, dostał ofertę z Lecha.
– Nie skorzystał. Uznał, że w Poznaniu będzie dłużej występować w juniorach, a w Odrze zaraz trafi do seniorskiej piłki. No i trafił, był w I lidze, ale później rozpoczęły się problemy klubu i jego kariera wyhamowała. Dziś występuje w III lidze, w barwach Kotwicy Kołobrzeg. A w Lechu grałby w jednej drużynie juniorskiej z Mateuszem Możdżeniem i Kamilem Drygasem – opisuje młodszy brat.
Płacz w Łęcznej
Adam miał 16 lat, gdy zaczął występować w seniorskim zespole OKS Olesno. Scenariusz był podobny, bo też zgłosił się po niego silny klub. W tym przypadku Górnik Zabrze. Tyle że OKS akurat spadł z IV ligi i pomocnik obiecał trenerowi, że zostanie jeszcze rok i pomoże drużynie awansować z okręgówki. To się udało. Po awansie Adam dał się namówić na testy w drugoligowym MKS Kluczbork, którego trenerem był Zbigniew Smółka. – Na samym początku graliśmy sparing z LZS Piotrówka. Po moim golu wygraliśmy 1:0 i zamiast do Zabrza trafiłem do Kluczborka – wspomina.
Jeszcze wtedy nie miał większych problemów ze zdobywaniem bramek.
– Gdy przeszedł do młodzików OKS, wyróżniał się przeglądem pola i strzałem z dystansu – wspomina Arkadiusz Nowicki, wieloletni kierownik młodzieżowych drużyn z Olesna. Deja pamięta, że występując w okręgówce, już wtedy na pozycji defensywnego pomocnika, zdobył w sezonie 20 bramek. Tymczasem jego aktualny bilans w ekstraklasie to 103 spotkania i tylko jeden gol, po którym w dodatku nie mógł się cieszyć.
– Latami marzyłem o zdobyciu pierwszej bramki w ekstraklasie. Chciałem, by była zwycięska. Zastanawiałem się, jak będę się z niej cieszył. Tymczasem to wydarzyło się w sezonie 2015/2016, gdy grałem w Podbeskidziu. Trafiłem do siatki w Łęcznej, przy stanie 0:4. Przegraliśmy 1:5. To oznaczało nasz spadek. A przecież kilka tygodni wcześniej, w 30. kolejce, pokonaliśmy Termalicę, co miało nam dać grę w grupie mistrzowskiej. Później okazało się, że zamiast nas będzie tam jednak Ruch Chorzów. Sądziliśmy, że jesteśmy na tyle mocni, że spokojnie się utrzymamy. Przyszła jedna porażka, druga. Koledzy wciąż przekonywali: „Bez paniki, jedna czy dwie wygrane wystarczą”. W siedmiu meczach tylko raz zremisowaliśmy. W Łęcznej w szatni połowa chłopaków płakała. Długo będę pamiętał tę scenę – opowiada Deja.
Wsadzony na minę
W Austrii, gdy nagrodę otrzymał mały Arek Milik, Deja czuł się niedoceniony. Poczucie, że jest traktowany niesprawiedliwie, towarzyszyło mu też w ostatnich latach. Zresztą nie tylko jemu, także osobom, które uważnie obserwowały jego grę. – Deja dużo przeżył, był bardzo krytykowany, często niesłusznie – to wypowiedź Smółki z grudniowego wywiadu na naszych łamach.
– W meczu z Legią Adaś przebiegł najwięcej ze wszystkich zawodników. Prawie po każdym spotkaniu jest w czołówce tej klasyfikacji. Gdy występował w Podbeskidziu i szło mu dobrze, czytałem komentarze na jego temat. Trafiałem na wypowiedź typu: „Kim jest ten Deja? Co to w ogóle za zawodnik? Po co nam on?”. Zastanawiałem się, kto jest w stanie coś takiego pisać – dodaje Arkadiusz Nowicki.
Pomocnik Arki spytany o to, kiedy czuł się najgorzej traktowany, wspomina dwa momenty kariery. – W Podbeskidziu ludzie oczekiwali powrotu do ekstraklasy i nie rozumieli, że to nie jest takie proste. Fala krytyki szła na wszystkich, w dużej mierze na mnie.
Z Bielska przeniosłem się do Cracovii, ale pobytu w Krakowie też nie wspominam najlepiej. Długi czas miałem wrażenie, że jeśli tylko zagram słabiej, to mnie odpalą. W okresie przygotowawczym i podczas sparingów w Turcji występowałem na środku obrony, tymczasem w spotkaniu ligowym w Gdyni trener Michał Probierz ustawił mnie na pozycji ofensywnego pomocnika. Rozegrałem 60 minut. Probierz wsadził mnie na minę, a później mi podziękował – opowiada.
Nie wiedział, co mówi
Krytyka spotkała go też w Gdyni, gdy był już zawodnikiem Arki. I to z ust szkoleniowca, który często go wspiera i któremu zawdzięcza najwięcej. W grudniu Arka po porażce 0:2 z Jagiellonią Białystok odpadła w 1/8 finału Pucharu Polski. Deja nie dograł tego meczu do końca, bo za uderzenie rywala zobaczył czerwoną kartkę. Smółka na konferencji prasowej nazwał jego zachowanie „momentem kretyństwa”.
– Nie mam pretensji do trenera. Po meczu jest gorąco i nasz szkoleniowiec nie wiedział dokładnie, co mówi. Następnego dnia podszedł do mnie i wytłumaczył, że się zagotował. Żałuję tamtego zachowania, bo mogliśmy pokonać Jagiellonię i dziś być może to my bylibyśmy w półfinale Pucharu Polski – tłumaczy Deja.
Arka odpadła z tych rozgrywek, a w lidze, w której miała walczyć o górną ósemkę, nie potrafi wygrać od dziesięciu kolejek. Szykuje się dramatyczna walka o utrzymanie, ale pomocnik znajduje powody do optymizmu.
– Gdybyśmy doznawali porażek, nie pokazując nic na boisku, bardzo bym się martwił o los Arki. Ale przegrywamy minimalnie, fragmentami gramy naprawdę dobrze. Tak było w spotkaniu z Legią Warszawa przy stanie 0:2. Dlatego jestem przekonany, że zła passa się skończy – mówi Deja.
Jakub Radomski
Copyright Arka Gdynia |