Aktualności
12.12.2018
Zmęczenie dobrym wytłumaczeniem?
Problem częstotliwości meczów, a także krótkich przerw między kolejnymi spotkaniami został poruszony na medialnym spotkaniu z trenerem Zbigniewem Smółką pod koniec listopada, przed spotkaniem domowym z Wisłą Kraków. Między 16. a 17. kolejką Arka odpoczywała bowiem najkrócej ze wszystkich zespołów ekstraklasy. Z „Białą Gwiazdą” grała w poniedziałek, a w piątek musiała stanąć w szranki z Jagiellonią w Białymstoku. Nie ulega wątpliwości, że terminarz dało się wówczas nieco lepiej skonstruować.
„Jesteśmy profesjonalistami”
Trener Smółka zapytany, czy ma pretensje do „losu” o sytuację, w której rywal miał więcej czasu na przygotowanie i odpoczynek, odpowiedział pewny swego:
– Mam tyle pracy, że nie zaprzątam sobie głowy rzeczami, na które nie mam wpływu. Jesteśmy profesjonalistami i czy będziemy grali w poniedziałek, a potem w piątek, czy co cztery dni, musimy być przygotowani na to jako drużyna i zapewniam, że jesteśmy.
I dodał:
– Kadrę mam szeroką. Wszyscy funkcjonujemy dobrze. Również ci piłkarze, którzy ostatnio grali w meczach rezerw, pokazali, że są członkami zespołu z ekstraklasy, a nie zawsze było z tym tak dobrze.
Można by stwierdzić – żyć nie umierać. Regularne granie jest w DNA zawodników, spotkania co trzy, cztery dni to miód na serce, a i kadra do tego jest szeroka. Jeśli ktoś faktycznie odczuje trudy spotkań, w jego miejsce wskoczy kolejny zawodnik. To stanowisko trenera podzielił wówczas pomocnik Arki Michał Nalepa:
– To nie problem, to satysfakcja, że po przerwie reprezentacyjnej czekają nas dwa, trzy mecze w ciągu ośmiu dni. Kadra jest szeroka, więc żadnym kłopotem nie jest granie w małym odstępie czasu.
Jak wiemy, spotkanie z Wisłą żółto-niebiescy wygrali w cuglach 4:1, lecz później wszystko się posypało. Kolejne trzy występy można by ocenić jako: przeciętny, słaby, bardzo słaby. Tendencja spadkowa, którą rozpoczął dwumecz z Jagiellonią (najpierw starcie w lidze, cztery dni później w Pucharze Polski), a zakończył mecz w Gdyni z Cracovią przegrany aż 0:3.
Po tej porażce Zbigniew Smółka powiedział najpierw:
– Nie chcę zrzucać tego, że graliśmy dużo meczów w Pucharze Polski, więcej niż Cracovia, bo to nie była przyczyna. Czasem tak po prostu jest. Bywają mecze, gdy nic się nie układa – ocenił poniedziałkowe starcie trener. W kolejnej wypowiedzi brzmiał już jednak inaczej.
– Boisko było ciężkie, brakowało nam też świeżości, jaką miała Cracovia i jaką i my chcielibyśmy mieć. Czasem dwa, trzy dni w mikrocyklu są bardzo ważne. Mecz z Jagiellonią kosztował nas dużo zdrowia – szukał ostatecznie usprawiedliwienia w przyczynach porażki z „Pasami” starciem pucharowym z Jagiellonią Smółka.
Zaprzeczanie samym sobie
Należy jednak naprostować kilka faktów. Podopieczni Michała Probierza z rozgrywek odpali etap przed Arką. Oznacza to, że w całej rundzie zagrali o jedno mniej spotkanie niż zawodnicy Zbigniewa Smółki. Podobnie jak Arka, w dwóch z nich zagrali w dużej mierze zmiennikami. Co więcej, od ostatniego starcia gdynian w Pucharze Polski minęło... 6 dni. To niekiedy dłuższy czas niż między dwoma meczami w lidze.
Można jednak również zrozumieć, że szkoleniowiec, jak i jego piłkarze mieli na myśli negatywny wpływ na postawę zespołu faktu rozegrania o jedno spotkanie więcej od Cracovii w ciągu kilku ostatnich dni. Pytanie tylko, jak to się ma do słów sprzed meczu z Wisłą, kiedy to nie stanowiło żadnego problemu, a wręcz zapewniano, że zawodnicy są w pełni na to przygotowani?
Zresztą w ostatnim czasie Arka miała najmniej czterodniowe przerwy między meczami.
- 26 listopada – mecz domowy z Wisłą Kraków (ekstraklasa)
- 30 listopada – mecz wyjazdowy z Jagiellonią Białystok (ekstraklasa)
- 4 grudnia – mecz domowy z Jagiellonią Białystok (Puchar Polski)
- 10 grudnia – mecz domowy z Cracovią (ekstraklasa)
Trener Arki i jego piłkarze zaprzeczyli samym sobie. Tyle tylko, że zupełnie niepotrzebnie. Zanotowali pudło w momencie, gdy można było jednak strzelić celnie. Arka to bowiem drużyna w budowie. Od pół roku ma nowego trenera, który odwrócił funkcjonowanie zespołu do góry nogami. Smółka nie raz podkreślał, że dobre mecze będą przeplatane słabymi.
Żółto-niebiescy są więc na etapie, w którym bardzo często brakuje im stabilności, bo na nią jest jeszcze za wcześnie. Brak im też umiejętności przebicia się przez gęste zasieki obronne rywala, kreatywność wówczas szwankuje. Bo gdy tylko spojrzymy na starcia rozgrywane z najlepszymi pod względem liczby straconych goli zespołami, to błyskawicznie ten wniosek wysnujemy.
W meczach z trzema najlepszymi defensywami (Lechia – 17 straconych goli, Legia – 18, Cracovia – 19) Arka zdobyła dwa gole, z czego jeden – w derbach Trójmiasta – po rzucie karnym, który otrzymała w prezencie. O garści stwarzanych sytuacji w tych spotkaniach nie ma mowy.
Dlaczego więc większość poszło na barki napiętego terminarza, choć przed trzema porażkami narracja była zupełnie inna? Nie ulega wątpliwości, że chwycono najprostszą z możliwych wymówek, która jeszcze nie tak dawno ową wymówką być nie mogła.
Copyright Arka Gdynia |