Aktualności
12.12.2018
Arka po fatalnej pierwszej połowie przegrała z Cracovią
Trzecia z rzędu porażka piłkarzy Arki. Gdynianie łatwo stracili dwie bramki w pierwszej połowie, nie potrafili odrobić strat i przegrali z Cracovią 0:3. Ocenę meczu wydali sami kibice, którzy przed ostatnim gwizdkiem tłumnie opuszczali stadion. Zamiast wskoczyć do górnej ósemki, żółto-niebiescy powoli tracą przewagę nad zespołami z dolnej połowy tabeli.
Dwa tygodnie temu, 26 listopada, grą Arki zachwycał się każdy, kto oglądał mecz z Wisłą Kraków. Żółto-niebiescy wyglądali fenomenalnie, pokazywali piękną piłkę i zasłużenie wygrali, a Zbigniew Smółka do jednej z kamer sugestywnie zaznaczył "To gra Arka!". Rzeczywiście, było się czym chwalić. Minęło jednak 14 dni, do Gdyni przyjechała słabsza z krakowskich drużyn, a żółto-niebiescy zaprezentowali się dokładnie odwrotnie niż we wspomnianym wyżej spotkaniu z Białą Gwiazdą.
FATALNA OBRONA
Pierwszą bramkę dla Cracovii można jeszcze logicznie wytłumaczyć. Indywidualny błąd Michała Nalepy, zła decyzja w szesnastce i rzut karny dla rywala. Do piłki podszedł Airam Cabrera i dość szczęśliwie, ale skutecznie, wykorzystał jedenastkę. Drugi gol to już jednak kuriozum. W pobliżu bramki Pavelsa Steinborsa był tylko Cornel Rapa, piłkarz defensywny. Obrona gdynian wydawała się mieć wszystko pod kontrolą, a tymczasem ni stąd ni zowąd Rapa doszedł do lichej jakości dośrodkowania i sprytnym strzałem dał Cracovii prowadzenie 2:0. Tak bronić na poziomie ekstraklasy po prostu nie można.
BEZ POMYSŁU W ATAKU
Na nieszczęście gospodarzy tylko nieco lepiej było w ofensywie. Luka Zarandia urywał się na prawej stronie, szukał strzałów z dystansu, ale nawet jeśli były to celne i mocne uderzenia Gruzina, to piłka zmierzała zazwyczaj wprost w Michala Peskovicia i ten pewnie radził sobie z jej złapaniem. Po przeciwnej stronie sił próbował Nabil Aankour, ale jego postawę najlepiej byłoby przemilczeć. Straty, faule na obrońcach – Marokańczyk grał słabiutko. Do przerwy było więc 2:0 dla Cracovii, która już ostatnio, przeciwko Lechowi Poznań pokazała, że bronić prowadzenia potrafi.
CHWILA NADZIEI
Pierwsze minuty drugiej połowy dały nadzieję na odrobienie strat, bo dwukrotnie dobrze uderzał Michał Janota, ale później wielkiego zagrożenia gospodarze już raczej nie potrafili stworzyć. To Arka przez zdecydowaną większość czasu była przy piłce, ale goście mądrze przesuwali się na boisku, byli ustawieni blisko siebie i czekali na kontrataki.
Zespołowi Zbigniewa Smółki nie można zarzucić, że nie próbował. Żółto-niebiescy chcieli zdobyć bramkę i było to widać. Problem polegał na tym, że nie mieli atutów, którymi mogliby sforsować defensywę Pasów. Próbowali skrzydłami, Damian Zbozień i Adam Marciniak momentami byli praktycznie skrzydłowymi, ale dośrodkowania efektu nie przynosiły, bo w powietrzu lepsi byli rywale. Mając jeden pomysł w ofensywie, gdynianie nie byli w stanie zdobyć bramki. Goście dobili rywali w ostatniej minucie. Javi Hernandez zabawił się w polu karnym, ośmieszył wręcz defensorów i ustalił wynik meczu na 0:3.
MARZENIA O "ÓSEMCE"
Zbigniew Smółka mówił po porażkach z Jagiellonią, że białostoczanie to zespół lepszy piłkarsko, czołówka ligi. Takimi słowami przed meczem opisywać Cracovii nie można było, a tymczasem krakowianie na tle Arki, zwłaszcza w pierwszej połowie, wyglądali jak drużyna z górnych rejonów tabeli. Żółto-niebiescy znów przypominają samych siebie z początku sezonu – nieskutecznych w ataku i nieporadnych w obronie. Tak grając o awansie do górnej połowy tabeli można tylko pomarzyć.
Tymoteusz Kobiela
Copyright Arka Gdynia |