Aktualności
04.05.2018
Arka Gdynia-Legia Warszawa 1:2.
Kto mieczem wojuje
Legioniści mieli na to spotkanie bardzo jasny plan. Szkoleniowiec postawił na nieskomplikowaną grę, która w ofensywie opierała się na pominięciu środkowej strefy i praktycznie bezpośrednim uruchomieniu bocznych sektorów boiska. Jak się szybko okazało, właśnie ten środek pola był kluczowy - dla obu drużyn.
Można powiedzieć, że trener Legii wykorzystał podobną broń, jak Arka nieco ponad miesiąc temu. Proste środki wynikały z ciężkiej pracy. Jedną z najważniejszych różnic było to, że jego ekipa nie miała dominować w pełnym tego słowa znaczeniu. Praktycznie przez całą konfrontację miała kontrolę, ale nie zawszę inicjatywę.
Nie wyrażano tego możliwie jak najszybszym odbiorem, a mądrą organizacją w środku pola. Przesunięcie poszczególnych zawodników sprawiało, że arkowcy zupełnie nie wiedzieli, jak się ustawić.
Podział obowiązków
Przede wszystkim zwracała uwagę rola Cafu w tej całej układance. Sam piłkarz miał pewne problemy z dokładnością (zwłaszcza pod presją), ale swoim ruchem wymuszał pracę mechanizmu Legii.
Najwyraźniej było to widoczne na przykładzie jego zejścia na skrzydło. Wówczas pociągał za sobą całą serię zdarzeń. Przede wszystkim ściągał na siebie uwagę obrońców Arki, którzy koncentrowali się na dynamicznej grze przy linii bocznej. W ogóle nie skupiali się wówczas na przeciwległej flance, gdzie mnóstwo miejsca dostawał Vesović.
Większą swobodę uzyskiwali również zawodnicy ze środka pola. Philipps na samym początku starcia bardzo często schodził między stoperów, ale szybko okazało się, że będzie odpowiedzialny za znacznie więcej. Bardzo sprawnie, bez większych spadków jakościowych (ze wskazaniem na Luksemburczyka, jeśli chodzi o utrzymywanie się przy piłce), legioniści wymieniali się obowiązkami.
Wymienność pozycji była również widoczna na poziomie Philipps-Radović, zwłaszcza w okolicach 30. metra. Radović wypełniał lukę, gdy 24-latek podłączał się do duetu Hlousek-Cafu. W tym samym czasie Niezgoda szukał sobie miejsca do przyjęcia podania, którego szybko mógł się spodziewać.
Te obowiązki inaczej wyglądały na przeciwległej flance. Tam było znacznie mniej kombinowania. Trener Klafurić bardzo sprawnie poprzydzielał poszczególne role w drużynie. Trio z jednego skrzydła ściągało uwagę rywala nieustanną rotacją, podczas gdy na drugim raczej królowały proste środki. Za jeden z lepszych przykładów może posłużyć pierwsza akcja bramkowa.
Legioniści byli ustawieni dość szeroko, ale trudności wcale nie narastały wraz z rozwojem akcji. Wręcz przeciwnie - wąsko grająca Arka była bezradna. Cafu zebrał piłkę przed polem karnym przeciwnika, a później jak po sznurku przechodziła od Pazdana, przez Vesovicia, aż do Antolicia, który tym razem był ustawiony skrajnie przy linii bocznej. Znowu zwycięska była prostota wpisana w szerszy, bardzo konsekwentny schemat.
... ten od miecza ginie
Gra Legii nie była efektywna sama z siebie. Wynikała w dużej mierze ze sprawnej realizacji zadań, ale również postawy przeciwnika. Podopieczni trenera Ojrzyńskiego sami wystawili się na ostrzał. Można było odnieść wrażenie, że taktyka Arki nie była do końca dopasowana do stylu, który obecnie prezentują legioniści.
Arkowcy przede wszystkim grali bardzo wąsko, naciskając głównie środkową strefę "Wojskowych". Pressing ograniczał się do próby wyłączenia centralnego sektora (tj. bezpośrednio wymierzony w stoperów lub zawodników wprowadzających futbolówkę środkiem).
Jeszcze do pierwszej bramki (12. minuta) wydawało się, że gospodarze wiedzą co robią. Tak, jakby każdy zawodnik był odpowiedzialny za wypychanie jednego rywala.
Tylko że Legia wcale nie zamierzała grać w ten sposób - gdynianie znacznie ułatwili jej zadanie. Dało się zareagować znacznie wcześniej, jeszcze przed stratą gola. Już w pierwszych minutach legioniści dokładnie sprawdzili, na ile mogą sobie pozwolić na skrzydłach.
Podopieczni trenera Ojrzyńskiego nie zmieniali planu na ten mecz. Uparcie powielali błędy i coraz bardziej strzelali sobie w kolano. Wąskie ustawienie było wymarzonym scenariuszem dla przeciwnika.
Jeden pomysł, jeden schemat
Arkowcy nie mogli upatrywać swoich szans w sprawnie działającej ofensywie. Tak naprawdę jedynym pomysłem było przeniesienie ciężaru gry na skrzydło, rozegranie w trójkącie Bohdanow-Marcus-Zbozień i wypuszczenie tego ostatniego na obieg. Później w planie pojawiała się spora luka. Jankowski nie radził sobie w polu karnym przeciwnika.
Na tym schemacie mocno ucierpiał Szwoch, który był najbardziej zagubionym zawodnikiem. Pomocnik z założenia nie rozgrywał, ale nie realizował także żadnych innych konkretnych zadań. Nie ścinał na skrzydło, nie zapewniał wsparcia napastnikowi. Cechowała go ogromna bierność.
Przez całą pierwszą połowę zaledwie kilka razy spróbowali czegoś innego, co wówczas bardziej przypominało akt rozpaczy niż wyćwiczony schemat. Tylko raz (6. minuta) Szwoch zamiast dośrodkowywać bezpośrednio wypatrzył dobrze ustawionego przed polem karnym Nalepę (miał sporo czasu, a strzał i tak był nieprzygotowany). Helstrup dwukrotnie próbował zagrać długą piłkę - najpierw w kierunku Bohdanowa (przed polem karnym), później Warcholaka (jego sektor nie był w ogóle eksploatowany). Za każdym razem zawodziła dokładność.
Czytelność nie była jedyną bolączką Arki. Owszem, legioniści dość szybko połapali się w tym wyjściu na obieg Zbozienia i wyłączali go z gry, ale gdynianie sami sobie nie pomagali. Grali bardzo niedokładnie, sporym problemem była komunikacja. Dlatego bardzo często zamiast wymienności pozycji w środkowej strefie (wzorem Legii), pojawiały się dziwne zdarzenia.
Marcus nagle w jednej akcji zajął miejsce Zbozienia na obronie, chociaż nominalny defensor nie do końca wiedział, co chce zrobić z piłką i zaraz ją stracił. Natomiast Nalepa pracował w niemalże każdym sektorze boiska.
Niejednokrotnie to właśnie on wracał do defensywy, ratując swój zespół przed stratą bramki. Zdarzało mu się także ustawiać bezpośrednio przed stoperami (Marcjanik-Helstrup). Wówczas miał odpowiadać za wprowadzenie futbolówki do gry, co z góry było skazane na porażkę, bo trio Radović-Kucharczyk-Niezgoda całkowicie odcinało tę strefę, zmuszając arkowców do długich podań.
W tym układzie nie do końca jasna była rola Sołdeckiego. Zwykle miał być ryglem zabezpieczającym tyły, tym razem tę rolę bardzo często przejmował Nalepa.
Puchar za kontrolę
Postawa Arki sprawiła, że legioniści wcale nie musieli narzucać wysokiego tempa. Wygrywały chłodna głowa i konsekwencja w realizowaniu zadań.
Chociaż inicjatywa nie zawsze znajdowała się po ich stronie, to trudno było im odmówić kontroli. Wykonywali kawał dobrej roboty poruszaniem się bez piłki, gdy samym przesunięciem odcinali przeciwnikowi możliwości ataku. Między drużynami była widoczna różnica klas. Nawet nie chodzi już o same umiejętności piłkarskie (jakość, dokładność), a kulturę gry.
Legia po pierwszej bramce była tak samo spokojna, jak na samym początku meczu. Niewiele się zmieniło. Być może pojawiło się trochę więcej luzu w kontekście wymienności pozycji, ale poza tym nic - żadnego zrywu, żadnej przesadnej dominacji.
Podopieczni trenera Klafuricia wiedzieli na co mogą sobie pozwolić. Podkręcenie tempa mogło skończyć się tak samo źle, jak lekkie oddanie inicjatywy. Ostatecznie postawiono na drugi wariant. Sporą rolę w procesie decyzyjnym odegrały pewność siebie i dynamiczna reakcja na to, co działo się na boisku.
Gdynianie byli bezradni, nie stwarzali większego zagrożenia. Kwestia szczęścia nie miała nic do rzeczy - Legia od początku do końca mozolnie pracowała.
Drużyna - słowo klucz
Chociaż bazowanie na kolektywie było zwykle domeną arkowców, to tym razem pałeczkę przejęli legioniści. Krzywdzące byłoby wskazanie jednego zawodnika, który najmocniej przyczynił się do zwycięstwa. Podopieczni trenera Klafuricia poruszali się jak jeden organizm - popełniali błędy i wyciągali wnioski, korygowali ustawienie i reagowali, szukali rozwiązań i byli dynamiczni
Gdynianie stanowili ich przeciwieństwo. Wąskie ustawienie od razu było skazane na porażkę w obliczu tak konsekwentnie grającego przeciwnika. Jedyną reakcją na wydarzenia okazały się zmiany. Siemaszko przez pierwsze 3 minuty drugiej połowy, samym ruchem przed polem karnym rywala, zrobił znacznie więcej niż Jankowski przez całą pierwszą część spotkania. Pojawiło się znacznie więcej szybszej, bezpośredniej gry, ale trudno było się spodziewać, że nagle Piesio (zasłużona czerwona kartka za faul na Szymańskim) wzniesie się na wyżyny swoich umiejętności skoro od dłuższego czasu jest bez formy.
Szkoleniowiec Legii nie tylko poukładał swój zespół pod kątem indywidualnych umiejętności i wpisał je w szerszy schemat, ale przede wszystkim wykonał kawał solidnej roboty z rozpracowaniem przeciwnika. Pozbawienie Arki wszystkich atutów wcale nie musiało być aż tak oczywiste.
Aleksandra Sieczka
Copyright Arka Gdynia |