Aktualności
03.05.2018
Arka Gdynia walczyła z Legią Warszawa do końca.
Arka Gdynia przegrała w środę w finale Pucharu Polski z Legią Warszawa 1:2 i nie obroniła cennego trofeum.
Drugi raz w odstępie roku Arka Gdynia przystępowała do gry w finale Pucharu Polski w roli Kopciuszka. Przypomnijmy, że w ubiegłej edycji splot niezwykle pomyślnych wydarzeń, połączony z niespotykaną nieskutecznością Lecha Poznań, sprawił, że to żółto-niebiescy zgarnęli krajowe trofeum i automatycznie zapewnili sobie możliwość gry w eliminacjach Ligi Europy.
O powtórzenie tego scenariusza z Legią Warszawa było bardzo trudno. Pomni wpadki "Kolejorza" "Wojskowi" nie mogli zlekceważyć ambitnie grającej Arki. Tym razem wola walki i tzw. serducho, to było za mało. Żółto-niebiescy wyszli na murawę PGE Narodowego niezwykle zmotywowani. Na bok poszły ostatnie niepowodzenia w lidze, bo wiadomo było, że swoją wagę ma dopiero TEN mecz. Z trybun stadionu wspierało ich przeszło 11 tysięcy fanów.
Po 30 minutach spotkania jasne się stało, że musi wydarzyć się coś niezwykłego, aby Arka zachowała stuprocentową skuteczność, jeśli chodzi o zdobywanie Pucharu Polski. W tym momencie Legia prowadziła już 2:0 (po bramkach Jarosława Niezgody oraz Cafu), a w obydwu przypadkach źle zachowała się formacja obrony. Mimo złego rozpoczęcia arkowcy próbowali szczęścia, gdy tylko znajdowali się w okolicach pola karnego Legii. Uderzali często, ale Radosław Cierzniak nie miał większych problemów z wyłapywaniem ich strzałów.
W przerwie trener Ojrzyński musiał coś zmienić, aby realnie móc włączyć się do gry o błyszczące trofeum. Bezbarwnego Macieja Jankowskiego zmienił więc Rafał Siemaszko, a Andrija Bohdanowa Grzegorz Piesio. 10 minut po wznowieniu gry piłkarzy z rytmu wybili jednak kibice, którzy nadużywali pirotechniki i rac dymnych, ograniczając do zera widoczność na stadionie. Po niespodziewanej przerwie zaćmienia umysłu (od dymu?) dostał Piesio, który wyprostowaną nogą, na wślizgu, zaatakował w środku pola Sebastiana Szymańskiego. Tylko szczęśliwy traf sprawił, że nie złamał młodemu rywalowi nogi. Po wideoweryfikacji sędzia Piotr Lasyk wyrzucił więc z boiska pomocnika Arki.
Od 71 minuty Arka grała więc w dziesięciu i z bagażem dwóch bramek. Legia mogła już w zasadzie odliczać czas do fety. Żółto-niebiescy pokazali w końcówce to, z czego stali się sławni. Udowodnili swoim kibicom, że warto walczyć do końca. Honorowe trafienie w 9 minucie doliczonego czasu gry zdobył Dawid Sołdecki. To była firmowa akcja Arki. Damian Zbozień posłała dalekim wyrzutem z autu piłkę w pole karne. Futbolówkę głową strącił Marcus da Silva, a Sołdecki z bliska zaskoczył rywali i bramkarza. Na więcej tego dnia piłkarze Arki nie mogli już sobie pozwolić.
W trzecim finale Pucharu Polski Arka Gdynia po raz pierwszy oglądała cieszących się rywali. Legia Warszawa zdobyła z kolei 19 Puchar Polski i pod tym względem jest absolutnym rekordzistą w kraju.
Rafał Rusiecki
Copyright Arka Gdynia |