Aktualności
02.05.2018
Ile będzie w środę podobieństw do zeszłego roku?
Arka Gdynia drugi rok z rzędu wystąpi w finale Pucharu Polski. Analogii między tegorocznym a zeszłorocznym finałem Pucharu Polski jest wiele. Jest też jednak kilka różnic, przede wszystkim w zespole Leszka Ojrzyńskiego. Jakich?
Jeszcze rok temu nieprawdopodobnym był finał z udziałem Arki. Poprzednie takie wydarzenie miało miejsce bowiem w 1979 roku. Powtórka po 38 latach stała się wówczas ogromnym wydarzeniem, a tuż przed wyjazdem piłkarzy do Warszawy wspominano ostatni wielki sukces klubu, a więc zwycięstwo w pucharze w minionym wieku. Trener tamtejszej drużyny bohaterów Czesław Boguszewicz mówił:
– Czas w końcu przestać wspominać tamten sukces, czas pamiętać o najbliższym.
To, że życzenie szkoleniowca zostało spełnione, samo w sobie było niebywałym osiągnięciem małego w porównaniu do polskich potentatów klubu. Ale absolutnie nikt już nie myślał nawet o ponownym udziale w najważniejszym meczu sezonu w Polsce... rok później.
Rywal prawie ten sam
Legia to półka Lecha. Lech to półka Legii. Bez cienia wątpliwości gdynianie zagrają z rywalem o podobnym potencjale. Z rywalem, który przed finałem jest zdecydowanym faworytem. Z rywalem, z którym wygrana będzie kolejną wielką sensacją. I w końcu z rywalem, który jest pewny (może za pewny) swego.
– Mimo ostatniej porażki w Gdyni, to piłkarze Arki mają się nas bać, a nie odwrotnie – przyznał napastnik Legii Jarosław Niezgoda.
– Każdy ma prawo do swojej opinii i mówić, że Arka ma bać się Legii. Ale czy będzie się bała? Nie sądzę. Jak zagramy tak, jak u siebie, to będziemy bliscy sensacji – odpowiadał z kolei trener Ojrzyński.
Różnice w Arce
Poza tym sporo jest małych różnic w samej drużynie z Gdyni. Po pierwsze, najprawdopodobniej zabraknie na samym boisku dwóch mentalnych liderów zespołu: Krzysztofa Sobieraja i Antoniego Łukasiewicza.
– Tacy zawodnicy są na wymarciu. Arkadiusz Głowacki, Marcin Wasilewski z Wisły Kraków też zaraz odchodzą, Radosław Sobolewski już skończył granie. Nie da rady ich zastąpić. Teraz jest inna generacja piłkarzy – z żalem stwierdził Ojrzyński.
– To nasza duża strata na finał. A jeden i drugi są kojarzeni z sukcesami Arki. Będzie ich na boisku niesamowicie brakowało, bo może być moment, w którym będzie potrzeba lidera. Do tego trzeba mieć predyspozycje, a obaj je mają – dodał szkoleniowiec.
Po drugie, spotkanie i wizyta na PGE Narodowym w roli zawodników drużyny uczestniczącej nie będzie pierwszyzną dla większości arkowców. Rok temu dla wszystkich to była nowość.
– Dla niektórych i tak to będzie pierwszy raz, ale dla niektórych fakt – już nawet drugi. Na miejscu wszystko się okaże jak bardzo trzeba będzie chłopaków nakręcać, a może właśnie nieco spuszczać z tonu. Rok temu widziałem w ich oczach zdumienie, fascynację samym stadionem narodowym i całe szczęście, że mogliśmy dzień wcześniej odbyć tam trening, trochę się oswoiliśmy. Dzień meczowy to już inna otoczka, trybuny się zapełniają, czuje się święto. Będziemy mieli rękę na pulsie. Nie wyobrażam sobie jednak, by historia z ostatnich meczów ligowych w jakikolwiek sposób miała się powtórzyć – ocenił Ojrzyński.
– Jesteśmy mądrzejsi o tamten finał, ale żadna rutyna nam nie grozi, wręcz przeciwnie – po ostatnich wynikach w lidze musimy się spiąć i pokazać prawdziwą wartość Arki. Z tymi najlepszymi najczęściej tę wartość pokazywaliśmy i na to też teraz liczę – dodał.
Po trzecie, pod ogromnym znakiem zapytania stoi występ jednego z bohaterów finału z Lechem Poznań, Luki Zarandii. Pod mniejszym natomiast drugiego – Rafała Siemaszki.
– Czy zagrają? Zobaczymy, trzeba przyjść na finał lub włączyć telewizor – z uśmiechem na ustach mówił bardzo tajemniczy trener Arki.
Rok temu ogromnym zaskoczeniem było „cudowne ozdrowienie” Marcusa da Silvy, który po miesięcznej absencji w lidze, w finale Pucharu Polski wyszedł od początku. Sam zawodnik przyznał, że od początku taka zasłona dymna, jakoby nie był jeszcze gotowy do gry, była planowana. Niewykluczone, że wobec któregoś z tej dwójki Ojrzyński zastosuje podobny manewr.
Słaba forma w lidze nie będzie miała przełożenia
Arka ostatnio, delikatnie mówiąc, gra źle. Przegrała cztery mecze w lidze, straciła w nich aż 14 goli. Ojrzyński jest jednak przekonany, że w finale nie będzie to miało żadnego znaczenia.
– Mecze ligowe graliśmy z pewną świadomością, żeby iść przede wszystkim w puchar. Te cztery porażki, niekiedy klęski, to wynik tego, że przerzuciliśmy się mentalnie i fizycznie na finał. Co z tego, że cztery mecze przegraliśmy? Walczymy o utrzymanie, które praktycznie mamy. Taki był cel. A większość drużyn oddałaby miejsce w ósemce, byle by być – tak jak my – w finale Pucharu Polski. A my w nim jesteśmy – argumentuje szkoleniowiec.
– Moi zawodnicy są w stanie sami się wyczyścić po tym spotkaniach. Myślę nawet, że już są wyczyszczeni. Finał to zupełnie inny kaliber – zaznacza.
Finał Pucharu Polski, środa godz. 16.
Copyright Arka Gdynia |