Aktualności
23.10.2017
Piłkarski majstersztyk w Gdyni. Arka rozbiła wicemistrza Polski.
Mecz – palce lizać. Gdy takie stwierdzenie pada po spotkaniu polskiej kopanej, wielu myśli, że jego autora trzeba wysłać do najbliższego ośrodka leczenia chorób psychicznych. Ale tym razem to, co zafundowali widzom piłkarze Arki i Jagiellonii, należałoby na wstępie oklaskać kilkunastominutową owacją na stojąco.
Z wysokiego pułapu zaczęli goście. Przez pierwsze pięć minut zamknęli Arkę najpierw na jej połowie, a później tuż przed polem karnym. Wyglądało to jak naciskanie zmęczonego całym meczem rywala, a to przecież był dopiero początek. Gospodarze nie mogli utrzymać się przy piłce dłużej niż dwie-trzy sekundy, bo od razu mieli koło siebie towarzystwo wysokiego pressingu białostoczan.
Chwila moment i absolutna zmiana kierunku jazdy: arkowcy jakby chcieli pokazać: „Wyszaleliście się? OK. To teraz pora na nas!”. Marian Kelemen był w opałach, a jeszcze przed upływem kwadransa ze strachem w oczach próbował interweniować przy zupełnie abstrakcyjnym – jak na polskie warunki – strzale Rafała Siemaszki. Nożycami.
Można to uderzenie analizować na wiele czynników, rozbierać na części pierwsze i zachwycać się jego estetyką. Mierzący 170 cm piłkarz złapał futbolówkę nogami na wysokości głów innych zawodników. Złożył się perfekcyjnie, a strzał był czystszy niż biała koszula wyprana w najlepszym proszku. To wszystko – przypominając – ciągle na poziomie polskiej ekstraklasy.
Mimo tej perfekcji poprzeczka, i to dosłownie, była dla Siemaszki zbyt nisko zawieszona. Dopiero po odbiciu od niej na listę strzelców wpisał się Michał Marcjanik. Ale Arce było mało. Dała chwilę nadziei Jagiellonii i pokazała zęby, a podwyższyć mógł tylko Siemaszko. Dodać warto, że był to dla niego setny mecz w barwach zespołu. Lepiej nie mógł sobie wyobrazić tego jubileuszu.
O jego strzale głową można pisać równie szczegółowo, co o popisie akrobatycznym kilka minut wcześniej. Wyskok w idealnym momencie, skręcenie głowy, całego ciała i nadanie piłce idealnego, nieosiągalnego dla Kelemena kierunku.
Białostoczanie odpowiadali – to oczywiste. Nie byliby w czołówce tabeli, gdyby po dwóch szybkich bramkach mieli spotkanie spisać na straty. Otrząsnęli się i dalej – tak jak na początku – mieli mecz pod swoją optyczną przewagą. Udokumentowali ją golem po dośrodkowaniu z rzutu wolnego. Zresztą, te stałe fragmenty gry siały popłoch przy każdej centrze.
Arka jednak tego dnia prawie od samego początku wyglądała na zespół, który zgarnie komplet punktów. Stwarzała zbyt dużo sytuacji, zbyt mocno napierała momentami na wicemistrza kraju, by tak się nie stało. Mogła nawet spakować mu dużo więcej goli na drogę powrotną, ale też i nadziać się na kilka składnych i jakościowo z najwyższej półki akcji – taki to był dziwny, a zarazem niepowtarzalny mecz.
Arka Gdynia – Jagiellonia Białystok 4:1 (2:1)
Bramki: Marcjanik (13.), Siemaszko (21.), Warcholak (61.), Wlazło (78. – sam.) – Romanczuk (34.).
Arka: Steinbors – Zbozień, Marcjanik, Helstrup, Warcholak – Sołdecki – Piesio, Sambea (65. Nalepa), Szwoch, Kun (90. Zarandia) – Siemaszko (85. Jurado).
Jagiellonia: Kelemen – Frankowski Ż, Kwiecień, Gutieri Ż, Tomasik – Wlazło, Romanczuk – Cernych, Świederski (86. Guilherme), Novykovas (87. Chomczenowski) – Sheridan (77. Pospisil).
Sędziował: Jarosław Przybył.
Widzów: 11 097.
Copyright Arka Gdynia |