Arka Gdynia przegrała 1:2 z FC Midjylland i odpadła z eliminacji Ligi Europy. Gdynianie zagrali świetnie i przez 93 minuty utrzymywali wynik gwarantujący awans, a decydującego gola stracili w doliczonym czasie gry. Żółto-niebiescy kończą przygodę z grą w europejskich pucharach, ale do Trójmiasta mogą wrócić z podniesionymi głowami.
Arka rozpoczęła mecz dokładnie tak, jak powinna. Żółto-niebiescy od pierwszego gwizdka byli bardzo skoncentrowani i ambitni. Czasem nawet zbyt ambitni, bo momentami wydawało się, że zamiast biegać za piłką, można było lepiej się ustawić. Gdynianie ofiarnie walczyli w obronie i tylko raz pozwolili gospodarzom na stworzenie groźnej sytuacji. Po kiksie Dawida Sołdeckiego w słupek trafił Rilwan Hassan.
KOLEKTYW PRZEZ DUŻE "K"
Arkowcy odpowiadali potężnymi strzałami z dalszej odległości. Bliski szczęścia był Michał Marcjanik, ale świetnie piłkę odbił Jesper Hansen. Piękną bramkę z dystansu mógł zdobyć także Sołdecki, ale uderzył niecelnie. Chwilę wcześniej to Duńczycy mogli pokonać Pavelsa Steinborsa, ale Łotysz bezbłędnie interweniował po płaskim dośrodkowaniu w pole karne. Gdynianie przez całą pierwszą połowę byli zdyscyplinowani. Po stracie piłki każdy z zawodników Leszka Ojrzyńskiego bronił dostępu do bramki na swojej połowie. Gracze Midtjylland nie potrafili poradzić sobie z tak dobrze zorganizowanym kolektywem i do przerwy remisowali 0:0.
ŚWIETNY WYNIK I GRA
Tak samo skoncentrowana i ambitna wyszła Arka na drugą połowę. Tym razem jednak goście odważniej ruszyli do ataków. Pierwszym ostrzeżeniem dla gospodarzy była sytuacja z 56. minuty, kiedy Sołdecki nieszczęśliwie wybił piłkę sprzed linii bramkowej rywala. Sześćdziesiąt sekund później Leszek Ojrzyński pokazał, że interesuje go gra o zwycięstwo, bo na boisko wpuścił Rafała Siemaszkę, a już kilka chwil później gdynianie zrobili ogromny krok w stronę awansu. Z rzutu rożnego dośrodkował Marcus da Silva, a głową w kierunku dalszego słupka uderzył Sołdecki i fenomenalnie przelobował bramkarza.
Arka miała wymarzony wynik i dalej grała bardzo dobrze. Żółto-niebiescy byli nawet blisko podwyższenia, ale znów na posterunku był bramkarz gospodarzy. Duńczycy od momentu straty gola nie potrafili przebić się przez dobrze ustawioną w obronie drużynę z Gdyni, ale po kwadransie pierwszy raz w meczu pomylił się Tadeusz Socha. W walce o piłkę został przepchnięty przez rywala i tak nieszczęśliwie trafił w futbolówkę, że skierował ją do własnej bramki.
O KROK OD MARZEŃ
Żółto-niebiescy nie zmienili sposobu gry po stracie gola. Dalej walczyli o każdy centymetr boiska, dalej ofiarnie wybijali piłkę i pędzili za nią w kontratakach. Tam brakowało im dokładności, ale każda akcja Grzegorza Piesio i Rafała Siemaszki dawała oddech obrońcom, którzy już po chwili musieli znów mierzyć się z napastnikami rywala. Im jednak brakowało pomysłu na sforsowanie świetnej defensywy rywala, która przez niemal całe spotkanie była bezbłędna. W 93. minucie piłkę na klatkę piersiową przyjął jednak Alexander Soerloth, który wykorzystał złe krycie Marcina Warcholaka i zdobył decydującą o awansie bramkę.
KONIEC PIĘKNEJ HISTORII
To koniec pięknej historii Arki w europejskich pucharach, która tak naprawdę zaczęła się jeszcze na Stadionie Narodowym w meczu z Lechem Poznań. Gdynianie wracają do domów, ale mogą to zrobić z dumą i podniesionymi głowami. Dzisiaj w Danii dali z siebie wszystko i pomimo porażki po raz kolejny pokazali, że słowo "drużyna" znaczy w ich przypadku więcej.
KOLEKTYW PRZEZ DUŻE "K"
Arkowcy odpowiadali potężnymi strzałami z dalszej odległości. Bliski szczęścia był Michał Marcjanik, ale świetnie piłkę odbił Jesper Hansen. Piękną bramkę z dystansu mógł zdobyć także Sołdecki, ale uderzył niecelnie. Chwilę wcześniej to Duńczycy mogli pokonać Pavelsa Steinborsa, ale Łotysz bezbłędnie interweniował po płaskim dośrodkowaniu w pole karne. Gdynianie przez całą pierwszą połowę byli zdyscyplinowani. Po stracie piłki każdy z zawodników Leszka Ojrzyńskiego bronił dostępu do bramki na swojej połowie. Gracze Midtjylland nie potrafili poradzić sobie z tak dobrze zorganizowanym kolektywem i do przerwy remisowali 0:0.
ŚWIETNY WYNIK I GRA
Tak samo skoncentrowana i ambitna wyszła Arka na drugą połowę. Tym razem jednak goście odważniej ruszyli do ataków. Pierwszym ostrzeżeniem dla gospodarzy była sytuacja z 56. minuty, kiedy Sołdecki nieszczęśliwie wybił piłkę sprzed linii bramkowej rywala. Sześćdziesiąt sekund później Leszek Ojrzyński pokazał, że interesuje go gra o zwycięstwo, bo na boisko wpuścił Rafała Siemaszkę, a już kilka chwil później gdynianie zrobili ogromny krok w stronę awansu. Z rzutu rożnego dośrodkował Marcus da Silva, a głową w kierunku dalszego słupka uderzył Sołdecki i fenomenalnie przelobował bramkarza.
Arka miała wymarzony wynik i dalej grała bardzo dobrze. Żółto-niebiescy byli nawet blisko podwyższenia, ale znów na posterunku był bramkarz gospodarzy. Duńczycy od momentu straty gola nie potrafili przebić się przez dobrze ustawioną w obronie drużynę z Gdyni, ale po kwadransie pierwszy raz w meczu pomylił się Tadeusz Socha. W walce o piłkę został przepchnięty przez rywala i tak nieszczęśliwie trafił w futbolówkę, że skierował ją do własnej bramki.
O KROK OD MARZEŃ
Żółto-niebiescy nie zmienili sposobu gry po stracie gola. Dalej walczyli o każdy centymetr boiska, dalej ofiarnie wybijali piłkę i pędzili za nią w kontratakach. Tam brakowało im dokładności, ale każda akcja Grzegorza Piesio i Rafała Siemaszki dawała oddech obrońcom, którzy już po chwili musieli znów mierzyć się z napastnikami rywala. Im jednak brakowało pomysłu na sforsowanie świetnej defensywy rywala, która przez niemal całe spotkanie była bezbłędna. W 93. minucie piłkę na klatkę piersiową przyjął jednak Alexander Soerloth, który wykorzystał złe krycie Marcina Warcholaka i zdobył decydującą o awansie bramkę.
KONIEC PIĘKNEJ HISTORII
To koniec pięknej historii Arki w europejskich pucharach, która tak naprawdę zaczęła się jeszcze na Stadionie Narodowym w meczu z Lechem Poznań. Gdynianie wracają do domów, ale mogą to zrobić z dumą i podniesionymi głowami. Dzisiaj w Danii dali z siebie wszystko i pomimo porażki po raz kolejny pokazali, że słowo "drużyna" znaczy w ich przypadku więcej.
Tymoteusz Kobiela