Aktualności
01.08.2017
Marcina Warcholaka w Arce nie da się zabiegać.
Do rzutów karnych w Arce nie jest wyznaczany w pierwszej kolejności. Tutaj pierwszeństwo należy do Marcusa da Silvy, którego w niedzielnym meczu z płocczanami (1:1) jednak zabrakło. Warcholak w kolejce nie był nawet drugi, jednak to on wziął piłkę i z 11 metrów wpakował ją do bramki.
– Pierwotnie do strzelania karnego wyznaczony w tym meczu był Michał Nalepa. Ale ja podszedłem, powiedziałem, że czuję się na siłach i chciałbym strzelać. Michał widział, że to wydaje się pewna opcja, i oddał mi piłkę – uśmiecha się Warcholak, dla którego był to trzeci gol dla Arki w ekstraklasie. Poprzednie dwa strzelił w minionym sezonie: w Krakowie z Wisłą oraz w Lubinie z Zagłębiem w meczu ostatniej kolejki ligowej.
– Poza karnymi z Legią faktycznie nie miałem okazji strzelać z 11 metrów dla Arki. Ale jak widać, noga nie zadrżała. Bramkarz wyczuł moje intencje, ale ja już przed strzałem wiedziałem, gdzie chcę uderzyć. Niewiele brakowało, by nic z tego nie wyszło – przyznaje obrońca.
Powrót do formy
Warcholak wraca do swoich najlepszych dni, w których swoją grą straszył skrzydłowych rywali. Był nie do zabiegania. Mówiło się, że chyba ma dodatkowe płuco, bo nikt nie byłby w stanie na pełnych obrotach ciągle biegać od jednej linii końcowej boiska do drugiej. W I lidze mówiono o żelaznej kondycji zawodnika ze Wschowy. Kiedy przeciwnik jego stroną przeprowadzał rajd z piłką, ten natychmiast go dopadał.
Ale forma znacznie spadła. Zaraz po awansie do ekstraklasy to był ten Warcholak z najlepszych czasów w I lidze, ale dalsza część rundy jesiennej i wiosna ubiegłego sezonu kompletnie mu nie wyszły. Kibice łapali się za głowy i zastanawiali się, gdzie jest ten żelazny Warcholak, po którym zostały ścinki. Był w tyle za przeciwnikami, słynny stał się jego spacerowy powrót do obrony w meczu w Krakowie z Wisłą, w którym nota bene najpierw strzelił gola. Zebrał cięgi za katastrofalną formę fizyczną.
To już przeszłość, bo Warcholak wraca do formy. Znowu zasuwa aż miło, mimo że gdzieś po drodze widać braki techniczne. Jego siłą jest jednak wydolność, którą powolutku znowu zaczyna imponować. Widzi to trener Ojrzyński – dlatego jego obrońca rozegrał w niedzielę całe spotkanie, mimo że od pierwszej do ostatniej minuty zagrał w czwartek w ramach Ligi Europy.
– Jestem takim typem zawodnika, który dochodzi do wysokiej formy meczami, nie traktuje ich jako pretekst do zmęczenia. Ja się nimi naładowuję, to daje mi siłę i wydolność – zdradza lewy obrońca Arki i strzelec gola z Wisłą Płock.
– Ale to był ciężki dzień do grania. Każdy, kto by wyszedł na boisko, spuchłby po pięciu minutach. Momentami nie było czym oddychać, a dalej trzeba było biegać i walczyć. Mimo tego i faktu, że mamy w tym sezonie rozegrane już pięć meczów, a Wisła jedynie trzy, wyglądaliśmy od niej lepiej. Mogliśmy to wygrać i wiemy o tym – dodaje.
Copyright Arka Gdynia |