Aktualności
04.05.2017
Sensacja w finale! Arka sięga po Puchar Polski!
Komu jak komu, ale Arce najmniej zależało na pięknie tego finału. Liczyły się tylko wynik i zapisanie klubowej historii na nowo. I się udało. Po nieciekawej reklamie polskiej kopanej gdynianie pod względem taktycznym perfekcyjnie zagrali w dogrywce i – marząc jedynie o serii rzutów karnych – dwukrotnie ukłuli rywala.
To Lech w tym finale znalazł się trzeci rok z rzędu – wcześniej dwa razy przegrał z Legią. Z arkowcami miało być łatwiej, przyjemniej – teoretycznie.
O końcowym wyniku najpewniej zadecydowała sytuacja z 90. minuty meczu...
Najlepsze miało być na koniec
Na finał Ojrzyński nie przygotował już tak skomplikowanych wariantów taktycznych jak na ligę. Tu grało czterech obrońców, przed którymi biegało dwóch defensywnych pomocników, przed nimi Mateusz Szwoch grający rolę łącznika z napastnikiem Przemysławem Trytką i Miroslav Bożok oraz Marcus da Silva na skrzydłach. Oczywiście rotacji było co niemiara – raz chociażby najbardziej wysunięty w Arce Trytko pełnił funkcję świetnie centrującego w pole karne bocznego pomocnika.
Nie da się jednak ukryć, że szkoleniowiec gdynian składem mocno zamieszał. Bo kto by się spodziewał, że od pierwszej minuty biegać będzie da Silva, który przez kontuzję mięśnia uda pauzował od blisko miesiąca? Iście pokerowa zagrywka. Druga sprawa to obecność na boisku dwukrotnie wymienionego już Trytki. Tutaj również większość spodziewała się Rafała Siemaszki, lecz trener Arki postawił na zupełnie odmiennie usposobionego, wyższego z tej dwójki ofensywnych graczy. No i w końcu prawdziwy kreator zespołu ostatnich tygodni, a więc Dominik Hofbauer, który również zaczął z poziomu wygodnego fotela na ławce rezerwowych.
Skąd takie decyzje? Można przypuszczać, że Ojrzyński brał pod uwagę, że kluczowy dla finału będzie okres po przerwie, a nawet w dogrywce. Najlepsze w swojej amunicji chciał zostawić więc na koniec.
Jakościowo – bez szans
Było pewne, że argumentem mogącym przechylić szalę na stronę Arki nie będzie w tym meczu jakość. Ta w zasadzie na każdej pozycji należała do Lecha. Na starcie 11:0. Gdynianie swoich szans musieli szukać zupełnie gdzie indziej. W walce, determinacji, szarpaniu i... szczęściu.
Początek nie odkrył wszystkich kart, zwłaszcza Kolejorza. Piłkę częściej, niż sądziła, miała Arka, próbowała konstruować akcje i była nawet blisko wyjścia na prowadzenie – Trytko główkował minimalnie niecelnie. Ale nawet w tym momencie wydawało się, że to poznaniacy mieli kontrolę nad meczem. Potem sami zabrali się do roboty. Konkretnej roboty, bo za fakt, że w drugim kwadransie wciąż było bez goli, gdynianie powinni dziękować opatrzności Bożej i... Pavelsowi Steinborsowi. Półgodzinne strzelanie na bramkę Łotysza – w przypadku takiej jakości, jaką posiada Lech – tylko cudem nie skończyło się golem.
Z biegiem czasu Arka coraz gorzej grała w piłkę. Często wybijała na uwolnienie, była nieporadna i niechlujna – po prostu wyraźnie gorsza jakościowo od rywala (choć ten również nie brylował w tej kwestii po przerwie). Za pioniera w tej materii robił z pewnością Bożok. Słowak jest w bardzo słabej formie, co potwierdzało każde jego kolejne niedokładne, acz proste na pozór przyjęcie piłki i dokonywanie nie najrozsądniejszych wyborów.
Niemożliwe stało się faktem
Wszystko miała rozstrzygnąć dogrywka. Dodatkowe 30 minut, które fizycznie miało wypunktować Arkę. Wypunktowało Lecha. Gdynianie czekali na własnej połowie, wyprowadzili dwa ciosy i wprawili w osłupienie cały PGE Narodowy.
– Wiara czyni cuda. Mieliśmy zostać zjedzeni, ale to my wracamy z pucharem! – mówił tuż po meczu ze łzami w oczach rozgrywający 250. mecz w barwach Arki obrońca Krzysztof Sobieraj.
Lech Poznań – Arka Gdynia 1:2 (0:0) d. 1:2
Bramki: Trałka (119.) – Siemaszko (107.), Zarandia (112.).
Lech: Burić – Kędziora, Bednarek, Nielsen (110. Radut), Kostewycz – Trałka, Gajos – Kownacki, Majewski, Jevtić (85. Pawłowski) – Robak Ż (73. Makuszewski).
Arka: Steinbors – Socha, Marcjanik, Sobieraj, Warcholak – Łukasiewicz Ż, Marciniak – Marcus da Silva Ż (55. Siemaszko), Szwoch Ż, Bożok (83. Hofbauer) – Trytko (71. Zarandia).
Sędziował: Tomasz Musiał
Stadion: PGE Narodowy
Widzów: 43 760
Dawid Kowalski
Copyright Arka Gdynia |