Aktualności
26.02.2017
Arka się otworzyła i zrobiła show.
Już patrząc na murawę, z całą pewnością można było stwierdzić, że tiki-taki oglądać nie będziemy. Boisko gdyńskiego stadionu wyglądało tak, jakby dopiero co przejechał się po nim pług, a chwilę później zlot miała cała rodzina kretów. Piłka odbijała się na niej niemiłosiernie, utrudniając pracę zawodnikom. Stąd większość podań fruwała w przestworzach.
Arka – choć w obronie nie była już tak skondensowana jak w Lubinie – dużo lepiej zaadaptowała się w tych warunkach w ofensywie. Słuszną decyzją było ostatecznie postawienie od początku na Dariusza Formellę (gol i asysta) kosztem Miroslava Bożoka i na Przemysława Trytkę w zamian za Josipa Barisicia.
Gospodarze zatem próbowali, Korona – jak to na wyjazdach – była zaś nieporadna zarówno pod swoją bramką, jak i w polu karnym przeciwnika (kielczanie dwukrotnie mogli pokonać Konrada Jałochę, ale anemiczne strzały zagrożenia nie stworzyły).
Szwoch show
Po półgodzinie bez wielkiego spektaklu dał o sobie znać stary, dobry Mateusz Szwoch. Pomocnik Arki z uporem maniaka holował piłkę, podczas gdy nieprzerwanie ciągnięty był za koszulkę, wytrącany z równowagi i co rusz szarpany przez dobre kilkanaście sekund. Mimo to dalej walczył o pozycję i nie położył się niczym rażony prądem. Kiedy wszyscy na trybunach pogodzili się z myślą, że jest już po akcji, ten jakimś cudem minął dwójkę rywali i ruszył w pole karne. Tam też nie szukał faulu – najzwyczajniej w świecie został w nim powalony i sędzia słusznie wskazał na „wapno”. Dalej wszystko w myśl zasady „Każda passa kiedyś się kończy”. Tego wieczoru skończyła się passa skuteczności wykonywanych "jedenastek" przez Marcusa da Silvę. Brazylijczyk spudłował po raz pierwszy w sezonie, ale dopiero w szóstej próbie.
To Arkę... wręcz nakręciło, a w szczególności samego winowajcę, przez którego dalej nie mieliśmy bramek. Da Silva podrażniony tym, że nie mógł po golu wykonać upragnionej kołyski, wziął na swoje barki grę zespołu. Efekty przyszły błyskawicznie, bo ten zaliczył asystę drugiego stopnia, a prostopadłym podaniem strzelca gola – Formellę – obsłużył Trytko.
Radość trwała krótko, a gol wyrównujący był podsumowaniem gdyńskiej obrony przed przerwą: dziury w kryciu, trochę przypadku (w tej sytuacji rykoszet Hofbauera, który trafił pod nogi Ilijana Micanskiego) i szansa dla przyjezdnych. Bilard, po którym było 1:1.
Pełna kontrola
Świetny mecz Szwocha – najwyraźniej zrobił solidny rachunek sumienia i żal za grzechy – sprawił, że Arce grało się po stokroć łatwiej. Wreszcie grał, jak na piłkarza na pozycji numer dziesięć przystało, wreszcie asystował, wreszcie wziął odpowiedzialność za wynik w swoje ręce. Najpierw świetnie podcinką podawał do da Silvy, a gdy ten był faulowany w polu karnym, chwycił piłkę pod pachę i sam wykonał "jedenastkę". Choć uderzenie było podobne jak u Brazylijczyka, czyli anemiczne, to zwód tuż przed strzałem zupełnie zmylił Milana Borjana.
Gdynianie przejęli kontrolę nad meczem, Korona szczęścia próbowała jedynie po stałych fragmentach, ale była nieskuteczna. Potwierdzeniem przewagi Arki był gol numer trzy filigranowego Siemaszki, który chwilę wcześniej pojawił się na boisku. Przyjezdnych strzałem do opuszczonej bramki dobił Hofbauer. Wynik końcowy dał natomiast Żółto-Niebieskim podwójną korzyść: trzy punkty i lepszy bilans dwumeczu z Koroną (w Kielcach wygrali gospodarze 1:0). To właśnie on zadecyduje o wyższym miejscu w tabeli po sezonie zasadniczym w przypadku takiej samej liczby punktów.
Dawid Kowalski
Copyright Arka Gdynia |