Aktualności
15.08.2016
Śląsk padł w Gdyni. Arka zbudowała twierdzę.
Arka wygrała 2:0 ze Śląskiem Wrocław i w trzech meczach na własnym boisku ma imponujący bilans: 9 punktów, 8 strzelonych goli i 0 straconych!
Śląsk po 375 minutach wreszcie stracił pierwszego gola w tym sezonie. A potem jeszcze drugiego. I po raz pierwszy przegrał. A dla trenera Mariusza Rumaka jest to dopiero druga porażka w 16 ligowych meczach, w których prowadził wrocławian.
Cień Morioki
Chcesz zapanować nad Śląskiem? Poświęć jednego piłkarza do specjalnej opieki nad Ryotą Morioką. Japończyk odpowiedzialny za nakręcanie ofensywnych akcji Śląska źle się czuje, gdy ktoś konsekwentnie ogranicza mu ruchy; robi się wtedy nerwowy, a i tak niespecjalnie potrafi zgubić upartego stróża. Widać to było już w meczu z Lechią (0:0), gdy Morioce uprzykrzał życie Michał Chrapek, a w Gdyni rolę natręta odegrał Yannick Sambea. Wprawdzie nie dotrwał on na boisku nawet do końca pierwszej połowy, bo doznał kontuzji, ale wystarczyło pół godziny, by zdeprymowany Morioka kompletnie stracił koncept. Może by się pozbierał po przerwie – choć za psucie krwi Japończyka w końcówce chętnie się zabrał dubler Adam Marciniak – ale trener Rumak najwyraźniej w to nie wierzył, bo zadecydował, że mecz dla Morioki będzie trwał tylko 45 minut.
Elektryczny Dankowski
Oczywiście to nie Morioka odpowiada za wszystkie problemy Śląska, bo choć Bence Mervo dramatycznie był odcięty od podań, to Węgier sam nie zrobił niczego sensownego, by tę sytuację zmienić, na przykład poprzez głębsze cofanie się po piłki. Ale goście mieli przede wszystkim problem w defensywie. Kontuzja Augusto (lewy obrońca złamał żebro w pucharowym meczu z Sandecją; czeka go co najmniej półtoramiesięczna przerwa) wymusiła zmiany w bloku obronnym, lecz to zbyt łatwe usprawiedliwienie błędów, które gościom przytrafiały się częściej niż we wcześniejszych meczach.
Znacznie istotniejszym powodem była odważna, wywierająca nieustanną presję na rywala gra gdynian, którzy często atakowali skrzydłami, robią to w sposób pomysłowy i urozmaicony. A Śląsk na skrzydłach był mało mobilny, bo już nie pierwszy raz okazało się, że jednak niespecjalnie zwrotny Lasza Dvali lepiej się czuje na środku obrony, z kolei po raz pierwszy grający w tym sezonie w podstawowym składzie młody Kamil Dankowski, nie wytrzymał ciśnienia. To on lekkomyślnie zaatakował w polu karnym Marcina Warcholaka, nie zostawiając arbitrowi wyboru – rzut karny na gola Marcus da Silva.
Pieczęć Siemaszki
Brazylijczyk w drugiej połowie strzelił jeszcze jednego gola po kapitalnym prostopadłym podaniu Mateusza Szwocha. Sędzia wskazał nawet na środek boiska, ale za chwilę anulował decyzję, bo uwzględnił stanowisko liniowego asystenta Rafała Rostkowskiego, który dopatrzył się kilkunastocentymetrowego spalonego. Trener Grzegorz Niciński rozpaczliwymi gestami alarmował, że tą korektą jego drużyna została mocno skrzywdzona, jednak dla piłkarzy Arki najważniejsze było to, że nie rozkojarzyła ich ta sytuacja. Im bliżej końca meczu, z tym większą troską myśleli o obronie korzystnego rezultatu.
Trener Rumak, który już w przerwie dokonał dwóch zmian, na ostatnie minuty wprowadził do gry Kamila Bilińskiego, lecz nie odważył się na śmiałą szarżę dwoma napastnikami, bo z boiska zarazem zszedł Mervo. I już do końca wrocławianie nie byli w stanie poważnie zagrozić bramce Konrada Jałochy. W przeciwieństwie do Arki, która zakończyła mecz z przytupem – ładnym golem Rafała Siemaszki.
Antoni Bugajski
Copyright Arka Gdynia |