Aktualności
15.08.2016
Arka wygrała trzeci mecz z rzędu u siebie.
W pierwszym sobotnim meczu 5. kolejki Lotto Ekstraklasy, Arka Gdynia pokonała przed własną publicznością Śląsk Wrocław (2:0). Pierwszą bramkę dla gospodarzy zdobył w 14. minucie Marcus da Silva z rzutu karnego, a w 88. minucie wynik podwyższył Rafał Siemaszko.
To zwycięstwo o tyle cenne dla Arki, że we wcześniejszych kolejkach Lotto Ekstraklasy wrocławianom nie dali rady piłkarze mistrza Polski, warszawskiej Legii, nawet jednego gola nie strzelił im Lech Poznań, Pogoń Szczecin, czy Lechia Gdańsk. Dopiero Arka Gdynia przełamała dziś defensywę „Wojskowych”.
Przed meczem na stadionie w Gdyni odegrano hymn państwowy z okazji obchodzonego 15 sierpnia Święta Wojska Polskiego. Zanim wybrzmiał pierwszy gwizdek sędziego Daniela Stefańskiego z Bydgoszczy, minutą ciszy uczczono pamięć 19-letniego kibica Arki, który zginął w tragicznym wypadku. Fani ułożyli na trybunach płonący znak krzyża, nie wywiesili też niemal żadnych flag. Kiedy zaś rozpoczął się bój na murawie, żółto – niebiescy, jak to mają w zwyczaju na własnym stadionie, z animuszem przystąpili do ataków.
Już w pierwszych dziesięciu minutach meczu groźne strzały oddali Michał Marcjanik i Damian Zbozień. Ten pierwszy minimalnie przestrzelił, a strzał debiutującego w ekstraklasie w barwach Arki Zbozienia obronił Mariusz Pawełek. Żółto – niebiescy dopięli swego w 14 minucie. Adam Kokoszka sfaulował w polu karnym Marcina Warcholaka i do piłki ustawionej na 11 metrze od bramki Śląska podszedł Marcus Da Silva. Brazylijski pomocnik Arki nie pomylił się, wysyłając Pawełka w lewy róg i spokojnie posyłając futbolówkę w prawo, by po chwili utonąć w objęciach kolegów.
Gospodarze nadal przeważali, dokumentując to m.in. groźnym strzałem Mateusza Szwocha, ale do końca pierwszej połowy nie zdołali już podwyższyć. Na domiar złego w 38 min. stracili dobrze grającego Yannicka Sambea, który zszedł z murawy z kontuzją. Śląsk w tej części gry zdołał odpowiedzieć jedynie dwoma mało groźnymi strzałami Alvarinho. Trener gości Mariusz Rumak już w przerwie postanowił reagować na niekorzystny wynik, dokonując dwóch zmian. Ryotę Moriokę zastąpił Łukasz Madej, a Kamila Dankowskiego Andras Gosztonyi. Obraz gry jednak nie zmienił się. Goście nadal w żaden sposób nie byli w stanie rozmontować defensywy gdynian, którzy w pełni kontrolowali wydarzenia na boisku. Podopieczni Mariusza Rumaka jakiekolwiek zagrożenie pod bramką Konrada Jałochy próbowali stwarzać jedynie po stałych fragmentach gry, ale i to wychodziło im co najwyżej średnio.
Tymczasem w 66 min. bramkarza gości kolejny raz pokonał z bliska Da Silva. Tyle tylko, że sędzia, który początkowo uznał gola, po chwili anulował swoją decyzję. Stało się tak po konsultacji z arbitrem liniowym, który dopatrzył się w tej sytuacji spalonego. Arki w żadnym wypadku nie zbiło to z tropu i nadal trwało oblężenie bramki Śląska. Strzał wprowadzonego po przerwie Rafała Siemaszki zablokowali jednak obrońcy gości. W 76 min. znowu było groźnie. Szybką kontrę Arki finalizować w polu karnym próbował Miroslav Bożok, ale niedokładnie przyjął piłkę.
10 min. później żółto – niebiescy znowu próbowali wyprowadzić błyskawiczny cios. Po rozegraniu piłki przez Siemaszkę i Da Silvę Brazylijczyk dośrodkował w pole karne, a strzał wślizgiem z najbliższej odległości Szwocha został zablokowany. Pomocnik Arki doznał w tej sytuacji lekkiej kontuzji, jednak, kiedy wstał, gdynianie wykonali rzut rożny. Piłka trafiła w pole karne do Rafała Siemaszki, który silnym strzałem z bliska pokonał Pawełka. Było 2:0 dla gospodarzy, zaledwie kilka minut do zakończenia meczu i po tym ciosie Śląsk nie mógł już się podnieść.
Tym samym Arka wygrała zasłużenie trzeci mecz z rzędu na własnym stadionie, znowu będąc zespołem lepszym od gości i nie tracąc nawet gola. Obiekt przy ul. Olimpijskiej wyrasta więc powoli na twierdzę, którą w tej rundzie trudno może być zdobyć.
Szymon Szadurski
Copyright Arka Gdynia |