Aktualności
11.05.2016
Czekali na to pięć lat, Arka Gdynia wraca do Ekstraklasy!
Arka Gdynia wywalczyła awans do Ekstraklasy. Remis 1:1 z Drutex Bytovią sprawił, że zespół Grzegorza Nicińskiego awansował na cztery kolejki przed końcem sezonu.
Tym meczem kibice Arki żyli już od kilku dni. Gdy w piątek gdynianie pokonali w Katowicach Rozwój 4:1 stało się jasne, że spotkanie z Drutex Bytovią może napisać nową historię klubu z Olimpijskiej. Gdynia czekała pięć lat na ekstraklasę. Równa forma żółto-niebieskich wiosną i regularne punktowanie sprawiło, że na cztery kolejki przed końcem sezonu Arka mogła zapewnić sobie awans. - Chyba nikt nie spodziewał, że może to stać się tak szybko – mówił pomocnik Marcus da Silva.
Już pierwsza akcja meczu pokazała, że postawienie ostatecznego stempla przez Arkę nie będzie takie oczywiste. Goście mieli swój plan, a wynik spotkania mógł otworzyć najgroźniejszy piłkarz Drutex Bytovii, nie licząc Janusza Surdykowskiego, Hiszpan Omar Monterde. Zespół Tomasza Kafarskiego swobodnie czuł się w środku pola, gdzie praktycznie nie napotkał na opór arkowców. Arce brakowało w centralnych sektorach boiska Antoniego Łukasiewicza, który pod nieobecność Michała Marcjanika (pauzował za żółte karki) musiał zagrać na środku obrony. Rozruszać gdynian w ofensywie próbował Dariusz Formella. Ale i jemu brakowało w pierwszej połowie precyzji, choć raz był bliski powodzenia, kiedy piłka o centymetry minęła bramkę.
Bezbramkowy remis to wynik, który i tak dawał Arce awans do ekstraklasy. Ale przecież nie o to chodziło, tym bardziej gościom. Drużyna z Bytowa robiła wszystko co mogła, aby zepsuć święto w Gdyni.
Tymczasem widowisko zepsuł sędzia Marcin Szczerbowicz, który w 65. minucie nie podyktował ewidentnego rzutu karnego dla Arki. W polu karnym padł trafiony w nogi Michał Nalepa, a arbiter pokazał pomocnikowi gospodarzy żółtą kartkę. Wcześniej miała miejsce sytuacja, po której trybuny zamarły. Kamil Wacławczyk wykorzystał zagranie najlepszego na boisku Monterde i wprawił w osłupienie blisko dziewięciotysięczną publiczność.
Trener Niciński próbował ratować sytuację, wprowadzając Gastóna Sangoya i Miroslava Bożoka, ale Arce wyraźnie brakowało skuteczności. Drutex Bytovia prostymi środkami przerywała akcje gdynian. Nawet Mateusz Szwoch nie był w stanie nic zrobić. Aż w końcu nadeszła 89 minuta. Stadion Miejski w Gdyni eksplodował z radości, gdy podanie Marcusa da Silę na bramkę zamienił Szwoch. Na trybunach zaczęło się święto. Z głośników poleciało kultowe: „Final countdown”. A na niebie pojawiły się sztuczne ognie.
Tym meczem kibice Arki żyli już od kilku dni. Gdy w piątek gdynianie pokonali w Katowicach Rozwój 4:1 stało się jasne, że spotkanie z Drutex Bytovią może napisać nową historię klubu z Olimpijskiej. Gdynia czekała pięć lat na ekstraklasę. Równa forma żółto-niebieskich wiosną i regularne punktowanie sprawiło, że na cztery kolejki przed końcem sezonu Arka mogła zapewnić sobie awans. - Chyba nikt nie spodziewał, że może to stać się tak szybko – mówił pomocnik Marcus da Silva.
Już pierwsza akcja meczu pokazała, że postawienie ostatecznego stempla przez Arkę nie będzie takie oczywiste. Goście mieli swój plan, a wynik spotkania mógł otworzyć najgroźniejszy piłkarz Drutex Bytovii, nie licząc Janusza Surdykowskiego, Hiszpan Omar Monterde. Zespół Tomasza Kafarskiego swobodnie czuł się w środku pola, gdzie praktycznie nie napotkał na opór arkowców. Arce brakowało w centralnych sektorach boiska Antoniego Łukasiewicza, który pod nieobecność Michała Marcjanika (pauzował za żółte karki) musiał zagrać na środku obrony. Rozruszać gdynian w ofensywie próbował Dariusz Formella. Ale i jemu brakowało w pierwszej połowie precyzji, choć raz był bliski powodzenia, kiedy piłka o centymetry minęła bramkę.
Bezbramkowy remis to wynik, który i tak dawał Arce awans do ekstraklasy. Ale przecież nie o to chodziło, tym bardziej gościom. Drużyna z Bytowa robiła wszystko co mogła, aby zepsuć święto w Gdyni.
Tymczasem widowisko zepsuł sędzia Marcin Szczerbowicz, który w 65. minucie nie podyktował ewidentnego rzutu karnego dla Arki. W polu karnym padł trafiony w nogi Michał Nalepa, a arbiter pokazał pomocnikowi gospodarzy żółtą kartkę. Wcześniej miała miejsce sytuacja, po której trybuny zamarły. Kamil Wacławczyk wykorzystał zagranie najlepszego na boisku Monterde i wprawił w osłupienie blisko dziewięciotysięczną publiczność.
Trener Niciński próbował ratować sytuację, wprowadzając Gastóna Sangoya i Miroslava Bożoka, ale Arce wyraźnie brakowało skuteczności. Drutex Bytovia prostymi środkami przerywała akcje gdynian. Nawet Mateusz Szwoch nie był w stanie nic zrobić. Aż w końcu nadeszła 89 minuta. Stadion Miejski w Gdyni eksplodował z radości, gdy podanie Marcusa da Silę na bramkę zamienił Szwoch. Na trybunach zaczęło się święto. Z głośników poleciało kultowe: „Final countdown”. A na niebie pojawiły się sztuczne ognie.
Piotr Wiśniewski
Copyright Arka Gdynia |