TA STRONA UŻYWA COOKIE.
Dowiedz się więcej o celu ich używania. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na korzystanie z cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.

chignahuapan
Arka-Facebook Arka-Instagram Arka-Twitter Arka-YouTube Arka-TikTok Arka LinkedIn NO10 Nocny Bieg Świętojański Stowarzyszenie Inicjatywa Arka Betclic


Aktualności

img

16.03.2016

Mateusz Szwoch: Ze sprawami sercowymi juz dobrze!

Chyba nie do końca byłem świadomy tego, co się dzieje. Nie docierało do mnie, że za chwilę może być aż tak źle, że będę musiał na zawsze pożegnać się z grą w piłkę – mówi nam Mateusz Szwoch. Z piłkarzem Arki wypożyczonym z Legii rozmawiamy m.in. o jego poważnych kłopotach zdrowotnych, drugim piłkarskim życiu i walce o powrót do ekstraklasy.

 

Kiedy trafił z Arki do Legii, okazało się, że zamiast walczyć o miejsce w składzie warszawskiej drużyny, będzie musiał stoczyć inną walkę – o to, by wciąż móc grać w piłkę. W marcu ubiegłego roku u 22-letniego piłkarza wykryto arytmię serca w tętnie spoczynkowym. Piłkarzowi bardzo poważnie groziło zakończenie kariery. Potrzebny był zabieg ablacji (polega na wprowadzeniu sterowalnej elektrody przez żyłę lub tętnicę udową do miejsca będącego częścią obwodu częstoskurczu w mięśniu sercowym, końcówka elektrody jest rozgrzewana do temperatury około 60°C, aby trwale „wypalić” w sercu ogniska wywołujące arytmię). Na szczęście po kilkumiesięcznej przerwie i niepewności Szwoch wrócił do gry. A zimą wrócił do Arki (na zasadzie półrocznego wypożyczenia), by pomóc jej w walce o awans do ekstraklasy.

 

FUTBOLFEJS.PL: Mateusz, czy tego chcesz, czy nie, teraz każdy wywiad z tobą powinien się zaczynać od pytania: „Jak tam sprawy sercowe?”.


MATEUSZ SZWOCH: Ze sprawami sercowymi na szczęście już dobrze. Natomiast niestety, tak jak powiedziałeś, to taki temat, o którym lepiej byłoby nie wspominać, no ale czasami się nie da. Ja próbuję się jakoś od tego odcinać, bo wolałbym, żeby Mateusz Szwoch przestał być kojarzony ze sprawami sercowymi, a zaczął z tym, jak prezentuje się na boisku.

 

Dla ciebie to problem wspominać dzisiaj o tamtych trudnych chwilach? Traktujesz to jak takie traumatyczne przeżycie, o którym lepiej jak najszybciej zapomnieć, czy raczej nie masz z tym kłopotu i uważasz, że to jeden z wielu momentów w karierze, akurat taki, po którym możesz powiedzieć: „co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”?


Problemem było co innego – to, że coś takiego w ogóle mnie dotknęło. Natomiast by o tym mówić, opowiadać, czy na ten temat udzielać wywiadów, nie miałem i nie mam żadnych problemów.

 

To powiedz, co czuje młody chłopak, który wyróżnia się na zapleczu ekstraklasy, dostaje ofertę z Legii, przechodzi do niej i kiedy wydaje się, że chwycił Pana Boga za nogi, okazuje się nagle, że za chwilę z przyczyn zupełnie od niego niezależnych będzie musiał prawdopodobnie zakończyć karierę, będzie musiał przestać robić to, co kocha i z czym wiązał swoją najbliższą przyszłość?


W moim przypadku nie było tak, że jednego dnia spokojnie trenowałem, a drugiego przychodzi doktor i mówi: „Masz bardzo poważne problemy z sercem i może być tak, że jutro nie będziesz mógł grać w piłkę i w zasadzie to już nigdy nie będziesz mógł”. Można powiedzieć, że ta wiadomość docierała do mnie etapami. Nie spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, tylko jakoś tak krok po kroku dowiadywałem się coraz więcej. Zresztą i sami lekarze też od razu nie wiedzieli, że będzie aż taki problem, bo na pierwszy rzut oka nie było tego widać. Widzieli jakieś anomalie na EKG, ale to czasem zdarza się wśród piłkarzy, więc z tego powodu nikt jeszcze nie wywoływał żadnego poważnego alarmu. Natomiast oczywiście zaczęto przeprowadzać kolejne badania i niestety im dalej w las, tym okazywało się, że jest coraz więcej problemów.

 

Czyli gdzieś tam po drodze zacząłeś oswajać się z czarnym scenariuszem?


Trochę byłem na niego przygotowany. Choć wiadomo, że jak już taka informacja nadeszła, to była jak cios. Na szczęście nie powalił mnie aż tak, bym już nie mógł się podnieść.


A miałeś przygotowany jakiś plan B? Bo przecież to oczywiste, że najbliższych kilkanaście lat zamierzałeś spędzić na boisku grając w piłkę, a tu nagle przytrafiło się coś, po czym bardzo prawdopodobne, że trzeba będzie zweryfikować plany.


Po pierwsze, ja jednak do końca wierzyłem, że mimo wszystko będzie dobrze i uda mi się wrócić do gry na najwyższym poziomie. Nie ukrywam jednak, że jak na to wszystko patrzę teraz, z perspektywy czasu, to chyba nie byłem tak do końca świadomy tych wszystkich kłopotów. Nie docierało do mnie, że za chwilę może być aż tak źle, że będę musiał na zawsze pożegnać się z grą w piłkę. I wcale nie był to scenariusz aż tak odległy. Pomału w głowie zaczęły się pojawiać myśli „co teraz?”, zacząłem rozważać jakiś plan B. Oczywiście nadal związany z piłką. Na szczęście nie trzeba go było wdrażać.

 

Wspominałeś na początku, że na dziś już wszystko jest OK. Nie ma żadnego zagrożenia? Trener nie musi cię traktować jak piłkarskiego inwalidę?


Jeśli trzeba byłoby mnie traktować jak inwalidę, na pewno nie grałbym w pierwszej lidze. Wszystko jest już w normie. Co pół roku muszę tylko przechodzić badania kontrolne, by wszyscy mieli potwierdzenie, że nie ma żadnych przeciwwskazań, bym nadal mógł grać w piłkę.

 

Nie wyglądasz na takiego, który wracał zimą do Gdyni ze spuszczoną głową. Nie zdołowało cię to, że na razie nie udało się przebić do Legii?


Myślę, że to widać po moich wypowiedziach i po mojej grze, że nie mam z tym żadnego problemu. Wracając do Gdyni, nie czułem, bym schodził piętro niżej. Jestem bardzo zżyty z tym miastem, z Arką, mam stąd same dobre wspomnienia, więc nie ma powodu, bym grał i trenował tutaj ze spuszczoną głową. Mógłbym co prawda zostać i powalczyć o miejsce w Legii, ale jest tam w tej chwili taka konkurencja, że doskonale zdaję sobie sprawę, iż tych okazji do gry miałbym mało.

 

Rozmawiał ktoś z tobą w Legii przed rundą wiosenną, że lepiej, jeśli najbliższych kilka miesięcy spędzisz w innym zespole na wypożyczeniu?


Pod koniec pierwszego obozu miałem taką rozmowę z trenerem Czerczesowem. Powiedział mi, że mogę zostać w Legii, ale szczerze przyznał, że na razie nie widzi mnie w pierwszym składzie, więc może być tak, że w pół roku zagram tylko kilka razy. Dlatego lepiej będzie, jak po tej przerwie spowodowanej komplikacjami zdrowotnymi pójdę gdzieś na wypożyczenie i będę tam regularnie grał.

 

Jak już jesteśmy przy Legii, to powiedz, dużo różni się podejściem do piłkarzy, do treningu Stanisław Czerczesow od Henninga Berga?


Jest duża różnica. Dwa różne style preferowanej gry, dwa różne modele podejścia do piłkarzy, dwie różne koncepcje prowadzenia drużyny.

 

A tobie czyja bardziej odpowiada?


Każda ma wady i zalety. Trener Berg naciskał mocno na taktykę, mniej było u niego przygotowania fizycznego, ale uważam, że w jego najlepszym okresie Legia grała naprawdę świetnie. U Czerczesowa z kolei więcej jest pracy fizycznej.

 

Czyli rzeczywiście potrafi zapędzić piłkarzy do roboty?


Tak, ale to nic dziwnego. Od tego są obozy przygotowawcze, by na nich ostro ćwiczyć. Było dużo biegania, człowiek po każdy treningu był mega zmęczony, ale ja już coś takiego przeszedłem – za trenera Nemca w Arce było podobnie. Praktycznie nie mieliśmy dnia bez jakiegoś bardzo ciężkiego treningu w okresie przygotowawczym. Myślę, że to powinno być regułą w każdym klubie, który chce coś osiągnąć.

 

Legia to jest top topów w ekstraklasie, ale Arka to ma być top topów w pierwszej lidze. Wszyscy mówią, że gdzie jak gdzie, ale w Gdyni mają zespół na awans i nikt nie wyobraża sobie, by tego awansu w tym sezonie w końcu nie było. Czuć tę presję?


Cała otoczka w Arce i Legii – zachowując oczywiście odpowiednie proporcje – jest bardzo podobna. Tu w Gdyni oczywiście nie da się ukryć, że wszyscy liczą na awans. Ale z drugiej strony nie może być tak, że albo awans, albo śmierć. W piłce tak to nie działa. Natomiast ciśnienie rzecz jasna da się wyczuć. Zresztą jak tu grałem półtora roku temu, to też było wielkie parcie na ekstraklasę, więc w takim klubie jak Arka to chyba nic niezwykłego. Wtedy się nie udało, choć też po rundzie jesiennej zajmowaliśmy dobre miejsce. Trudno się było wówczas z tym pogodzić.

 

Ta Arka, do której wróciłeś, to mocniejszy zespół od Arki, którą opuszczałeś?


Tamta też było mocna, jednak patrząc przez pryzmat wyników i tego, co chłopaki osiągnęli jesienią, ta obecna jest chyba trochę lepsza.

 

A pod względem czysto piłkarskim to jest zespół na ekstraklasę?


Spokojnie. Nie mam żadnych wątpliwości. Myślę, że bez problemów Arka poradziłaby sobie klasę wyżej. Mam nadzieję, że w czerwcu awansuje, a w przyszłym sezonie będzie solidnym klubem w ekstraklasie.


Czujecie zawód po piątkowym meczu z Zagłębiem? Liczyliście pewnie na komplet punktów, a tu tylko remis i to wywalczony w doliczonym czasie. Zaskoczył was czymś zespół z Sosnowca?


Jakby nas nie zaskoczył, to nie strzeliłby nam dwóch goli. Bardzo dobrze wychodzili do szybkiego ataku, mieli fajnie opracowane schematy kontr, dzięki czemu dochodzili do sytuacji bramkowych. Nie mieli może ich zbyt dużo, jednak te, które mieli, były bardzo groźne. Zresztą takie było pewnie ich założenie, żeby zagęścić środek pola. Grali na wyjeździe, z zespołem, który zajmuje drugie miejsce w tabeli, więc trudno było oczekiwać, że zagrają tu otwartą piłkę. To jest bardzo dobry zespół, który postawił nam trudne warunki, dlatego myślę, że powinniśmy się cieszyć z tego punktu. Szczególnie, że został wywalczony w tak dramatycznych okolicznościach.

 

Wygląda na to, że wyścig o dwa miejsca premiujące grą w ekstraklasie będzie pasjonujący do końca sezonu. Też tak to widzicie?


Tak. Jest sporo mocnych drużyn i faktycznie zapowiada się trudna, ale i emocjonująca walka. Ogólnie ta pierwsza liga to taka liga specyficzna. I awans, wbrew pozorom, nie zdobywa się w meczach z drużynami walczącymi o niego bezpośrednio, tylko w spotkaniach ze słabszymi zespołami. Kto potrafi nie tracić punktów z drużynami z dołu tabeli, ten będzie się cieszył z awansu. Tu nie jest tak, że przykładowo Wisła Płock pojedzie do Grudziądza i z Olimpią, która jest przedostatnia, wygra 5:0. Nigdy tak nie będzie. Na jednobramkowe zwycięstwo będzie musiała ostro zapracować. Tutaj nie ma łatwych spotkań.

 

To jeszcze powiedz dwa słowa o tym Argentyńczyku, którego na razie wasz trener skrzętnie ukrywa. Gaston Sangoy to rzeczywiście piłkarz, który ma potencjał, by przyćmić całą pierwszą ligę i łupać tu gola za golem? Jak to wygląda na treningach?


Dla nas Gaston też jest jeszcze w pewnym sensie zagadką. Niedużo z nami ćwiczył, bo ostatnio dopadła go choroba i przechodzi rekonwalescencję. Ale po tych kilku treningach, jakie miał z nami, widać, że technikę ma znakomitą. Na małych gierkach czuje się świetnie. Z przyjemnością wymienia się podania z takim piłkarzem. Widać, że nie musi znać się ze wszystkimi, by z nimi dobrze współpracować. Myślę, że Gaston nie będzie potrzebował dużo czasu na aklimatyzację i jeszcze zdąży nastrzelać dla nas trochę goli.

 

ROZMAWIAŁ: Krzysztof Budka








Poprzedni Następny

 

 

 

 

 

 

SPONSORZY MŁODEJ ARKI

 

 

     

 

 

 

 

 

 

PARTNERZY MEDIALNI

 

 

Arka Gdynia Copyright Arka Gdynia