Aktualności
21.08.2014
Paweł Abbott: Bo trening treningiem, a mecz meczem..
Piotr Wiśniewski: Choć dla Arki zdążył już pan strzelić bramkę [z Sandecją Nowy Sącz 1:1 - przyp. aut.], to kibice wypominają panu głównie ostatni mecz, w którym nie wykorzystał pan bodajże pięciu stuprocentowych sytuacji. Też tak krytycznie ocenia pan siebie?
Paweł Abbott: Nie dziwię się kibicom, uważam, że słusznie wypominają mi te sytuacje, tym bardziej że sam mam o to do siebie pretensje. Dlatego zostaję po treningach i ćwiczę strzały do upadłego. Przez te zmarnowane okazje na boisku niepotrzebnie zrobiło się nerwowo.
Obserwowałem trening z boku i widziałem, że piłka po pana strzałach często wpadała do bramki. To dobry prognostyk?
- Aż tak dobrze to nie było, nie wszystkie strzały siedziały mi na nodze...
Ale ta efektowna przewrotka zakończona golem mogła się podobać.
- Jak dostaje się takie piłki jak ta od Kowala [Łukasz Kowalskiego], to nic tylko strzelać... Oglądałem powtórki meczu z GKS Tychy i widziałem, jak piłki mnie obijały. Chyba koledzy muszą lepiej mnie nabijać, bo coś nie chce wpadać w meczu (śmiech).
Z dwie, trzy z tych sytuacji w Tychach to były przysłowiowe "patelnie". Wystarczyło chyba tylko dobrze uderzyć?
- "Patelnie" to może nie, ale na pewno powinienem inaczej się zachować, zwłaszcza w pierwszej sytuacji, kiedy wychodziłem sam na sam z bramkarzem. Źle trafiłem w piłkę. Wynikało to z tego, że nie mam jeszcze odpowiedniej mocy w nodze. Bramkarz obronił tyłkiem i piłka nie wpadła tam, gdzie powinna. Pozostałe okazje były raczej sytuacyjne. Ale i tak przynajmniej jedną, dwie okazje powinienem zamienić na gola. Jest mi głupio z tego powodu. Ale na szczęście wygraliśmy. Czułbym się fatalnie, gdybyśmy przez moją nieskuteczność przegrali.
Ostatnio, jak pan strzelił, to zremisowaliście.
- Nie jestem typem napastnika, który nie wykorzysta kilku okazji i mimo że zespół wygrywa, to chodzi i się użala nad sobą czy też zamartwia się, że nie zdobył bramki. Liczy się dobro drużyny. Odwracając sytuację, nie raz strzelałem w meczach, które moja drużyna przegrywała. Nie chodziłem wówczas z głową w chmurach, czując, że swoje zadania wykonałem. Piłka to gra zespołowa. Nie mam nic przeciwko temu, gdybym ja nie strzelał, a Arka by wygrywała (śmiech). Oczywiście od napastnika wymaga się bramek i ja to wiem. Nie zamierzam chować głowy w piasek i załamywać się. Dalej będę ćwiczył strzały na treningach, aby podczas meczu też wpadało. Dla mnie ważne jest to, że w ogóle znajduję sobie sytuacje.
No właśnie. Daje się pan poznać jako napastnik, którego piłka szuka w polu karnym. Wydaje się, że to już połowa sukcesu?
- Dlatego nie załamuję się aż tak bardzo niewykorzystanymi sytuacjami. Nie wmawiam sobie: "Kurczę, nie strzeliłeś, co teraz będzie?". Gram dalej, licząc na swoją szansę, którą w końcu wykorzystam. Z drugiej jednak strony, gdy już strzeli się jedną bramkę, chciałoby się drugą i trzecią. Nigdy nie można wpaść w samozadowolenie. Swoją dobrą grę muszę jednak pokazać na boisku, a nie mówić nie wiadomo jak pięknie wywiadach (śmiech).
Z pana przyjściem do Arki wiązało się spore ryzyko. Ostatni mecz rozegrał pan w sierpniu zeszłego roku. Rozbrat w futbolem był bardzo długi. Nie było obaw, jak to będzie w Arce?
- Teoretycznie po tak długiej kontuzji lepszy byłby powrót na boiska ekstraklasy, gdzie nie gra się tak topornie jak w I lidze. Żadnych obaw jednak nie miałem. Pod koniec poprzedniego roku zakończyłem rehabilitację. A na początku tego roku normalnie biegałem. Tak naprawdę poważne treningi mogłem rozpocząć w lutym. Tak się zresztą umówiliśmy z trenerem Tarasiewiczem [ówczesny trener Zawiszy Bydgoszcz]. Przez kilka miesięcy trenowałem z rezerwami Zawiszy. Potem z różnych przyczyn trener nie przywrócił mnie do pierwszego składu. Do gry gotowy byłem już w marcu. Wszystko było OK. Rozumiem jednak obawy innych. Nie każdy zna szczegółowo całą moją historię, o której teraz mówię. Arka zabezpieczyła się jednak na wypadek, gdybym nie był w pełni gotów. Przeszedłem tutaj szereg badań. Nic nie wskazywało na to, że może być źle. Fizycznie czuję się dobrze. Super będzie jak, strzelę kilka bramek.
Dwa sezonu temu strzelił pan dla Zawiszy 15 bramek. Teraz taki wynik pewnie wziąłby pan w ciemno?
- A zaskoczę pana - w ciemno nie... Mam sytuacje, to i bramki przyjdą. Jedyne, czego mi brakuje, to ogrania meczowego. Dlatego korzystam z każdej okazji do gry. Cieszę się - choć może źle to zabrzmi, biorąc pod uwagę wynik - że zagrałem z Gryfem Wejherowo. Dla mnie ważna jest każda minuta na boisku. A tam zagrałem cały mecz. Bo trening treningiem, a mecz meczem. Różnica jak między niebem a ziemią.
Piotr Wiśniewski
Copyright Arka Gdynia |