Aktualności
19.01.2010
Samolotom bez pilotów mówimy nie. (Gazeta Wyborcza)
- Nadal uważam, że sprowadzenie Mrowca, Sieberta, Labukasa i Sakalieva to były wzmocnienia. Wystarczy porównać jakość gry zespołu w poprzednim sezonie i obecnie. Postęp nie wziął się znikąd - mówi Andrzej Czyżniewski, dyrektor ds. sportowych Arki Gdynia.
Maciej Korolczuk: Jest pan zmęczony? Pytam, bo jest środek gorącego okresu transferowego, a to czas wytężonej pracy wszystkich dyrektorów sportowych.
Andrzej Czyżniewski: Na razie nie odczuwam zmęczenia. Jest to praca, którą uwielbiam, więc nowe trudności napędzają mnie do dalszej pracy. Byłoby gorąco, gdybyśmy wszystkie sprawy transferowe zostawili na dziś. Większość pracy musi zostać wykonana wcześniej, by w czasie okna transferowego finalizować pewne sprawy, np. po to, aby kandydatów do letnich transferów mieć już np. w kwietniu. Nie mamy jeszcze w Arce takich struktur, by to funkcjonowało w 100 proc., ale jesteśmy na dobrej drodze.
A w tym okienku transferowym, oprócz Kameruńczyka Josepha Desire Mawaye i Mikołaja Rybaczuka, dołączą do was nowi piłkarze?
- Kibice będą na bieżąco informowani o negocjacjach i kontraktowaniu nowych zawodników. Moglibyśmy postępować jak inne kluby i zapraszać na casting 20 czy 25 piłkarzy i w ten sposób zaspokoić oczekiwania kibiców, tylko pytanie, ilu z nich ma szansę zostać w klubie na dłużej?
Ale do Arki też zapraszacie piłkarzy zupełnie anonimowych, choćby z ligi duńskiej?
- Dlatego powiedziałem, że nasze struktury nie funkcjonują jeszcze tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Już gorący okres w lipcu, kiedy zaczynaliśmy naszą pracę w Arce, pokazał, że piłkarze, których wówczas mieliśmy w kadrze, nie zabezpieczają naszych interesów.
Jest druga połowa stycznia, zaczynacie okres przygotowawczy, a trener Dariusz Pasieka pewnie wolałby mieć nowych piłkarzy już teraz.
- Takie jest życie, że trzeba dokonywać zakupów na miarę swoich możliwości. Jeśli nie uda nam się dokonać żadnego transferu, to będziemy musieli grać takim składem, jaki jest.
Czy 17 meczów w rundzie jesiennej to wystarczający okres czasu, by podsumować letnie transfery?
- Moim zdaniem jest za wcześnie. Całkowitą ocenę będziemy mogli wystawić po zakończeniu sezonu.
To niech pan wystawi ocenę połowiczną.
- Nie jesteśmy zadowoleni ze zdobyczy punktowej zespołu. Jeśli miałbym ocenić grę np. napastników, to ich rozlicza się przede wszystkim ze strzelonych bramek. Nie można im zarzucić, że brakuje im zaangażowania i nakładu ciężkiej pracy, jaką wykonują na treningach.
Ale zaangażowanie i ciężka praca na treningach to obowiązki każdego piłkarza. Za to biorą duże pieniądze.
- W zdecydowanej większości słowo profesjonalizm i wynikające z tego obowiązki są obce polskim piłkarzom. Z tym nie poradził sobie nawet tak doświadczony trener jak Leo Beenhakker. W tym względzie piłkarze z zagranicy przewyższają naszych zawodników zdecydowanie.
Czy może pan dać gwarancję kibicom Arki, że piłkarze, którzy dotąd mocno rozczarowywali, wiosną będą grać lepiej?
- Takiej gwarancji nie da nikt. Mogę jedynie zapewnić, że wszyscy pracują nad tym, by wróciła skuteczność. To naturalne, że niemoc strzelecka przytrafia się najlepszym napastnikom. Tak się dzieje w całej Europie. Dla skutecznego napastnika bramka jest wielkości wjazdu do stodoły, dla innych bramkarz zasłania całą bramkę. Jeśli taki stan będzie trwać dłużej, będziemy zastanawiać się nad przydatnością takiego zawodnika.
Przy podpisywaniu kontraktów ze Stojko Sakalievem i Tadasem Labukasem musieliście wiedzieć, jak wyglądają ich CV, w których na palcach jednej ręki można było policzyć ich bramki z ostatnich lat.
- Znaliśmy ich życiorysy. Usiłuje pan powiedzieć, że ja też prezentuję "polski profesjonalizm"? Podstawowym kryterium w momencie ich pozyskania była pozytywna opinia sztabu szkoleniowego i moja. Zadecydowaliśmy, że to będą wzmocnienia, i tak jak inne transfery również te były obarczone ryzykiem niepowodzenia. To są tylko ludzie, a nie zaprogramowane maszyny. Nie było tak, że oni w ogóle nie strzelali bramek. W ubiegłych latach nie mieli z tym problemów, a my wzięliśmy ich do siebie, ponosząc to ryzyko z pełną świadomością. Właśnie na tym polega różnica między władzami klubu a kibicami i dziennikarzami, że ci drudzy wiedzą o tym już po fakcie. W największych klubach w Europie też są procenty transferów nietrafionych. Tak było, jest i będzie. Problem polega na tym, aby więcej było tych trafionych.
To w takim razie jaki piłkarz, z tych, którzy przyszli do Arki przed sezonem, nie zawiódł?
- Gdyby żaden z nich nie grał w podstawowym składzie...
Źródło: Gazeta Wyborcza Trójmiasto
Maciej Korolczuk: Jest pan zmęczony? Pytam, bo jest środek gorącego okresu transferowego, a to czas wytężonej pracy wszystkich dyrektorów sportowych.
Andrzej Czyżniewski: Na razie nie odczuwam zmęczenia. Jest to praca, którą uwielbiam, więc nowe trudności napędzają mnie do dalszej pracy. Byłoby gorąco, gdybyśmy wszystkie sprawy transferowe zostawili na dziś. Większość pracy musi zostać wykonana wcześniej, by w czasie okna transferowego finalizować pewne sprawy, np. po to, aby kandydatów do letnich transferów mieć już np. w kwietniu. Nie mamy jeszcze w Arce takich struktur, by to funkcjonowało w 100 proc., ale jesteśmy na dobrej drodze.
A w tym okienku transferowym, oprócz Kameruńczyka Josepha Desire Mawaye i Mikołaja Rybaczuka, dołączą do was nowi piłkarze?
- Kibice będą na bieżąco informowani o negocjacjach i kontraktowaniu nowych zawodników. Moglibyśmy postępować jak inne kluby i zapraszać na casting 20 czy 25 piłkarzy i w ten sposób zaspokoić oczekiwania kibiców, tylko pytanie, ilu z nich ma szansę zostać w klubie na dłużej?
Ale do Arki też zapraszacie piłkarzy zupełnie anonimowych, choćby z ligi duńskiej?
- Dlatego powiedziałem, że nasze struktury nie funkcjonują jeszcze tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Już gorący okres w lipcu, kiedy zaczynaliśmy naszą pracę w Arce, pokazał, że piłkarze, których wówczas mieliśmy w kadrze, nie zabezpieczają naszych interesów.
Jest druga połowa stycznia, zaczynacie okres przygotowawczy, a trener Dariusz Pasieka pewnie wolałby mieć nowych piłkarzy już teraz.
- Takie jest życie, że trzeba dokonywać zakupów na miarę swoich możliwości. Jeśli nie uda nam się dokonać żadnego transferu, to będziemy musieli grać takim składem, jaki jest.
Czy 17 meczów w rundzie jesiennej to wystarczający okres czasu, by podsumować letnie transfery?
- Moim zdaniem jest za wcześnie. Całkowitą ocenę będziemy mogli wystawić po zakończeniu sezonu.
To niech pan wystawi ocenę połowiczną.
- Nie jesteśmy zadowoleni ze zdobyczy punktowej zespołu. Jeśli miałbym ocenić grę np. napastników, to ich rozlicza się przede wszystkim ze strzelonych bramek. Nie można im zarzucić, że brakuje im zaangażowania i nakładu ciężkiej pracy, jaką wykonują na treningach.
Ale zaangażowanie i ciężka praca na treningach to obowiązki każdego piłkarza. Za to biorą duże pieniądze.
- W zdecydowanej większości słowo profesjonalizm i wynikające z tego obowiązki są obce polskim piłkarzom. Z tym nie poradził sobie nawet tak doświadczony trener jak Leo Beenhakker. W tym względzie piłkarze z zagranicy przewyższają naszych zawodników zdecydowanie.
Czy może pan dać gwarancję kibicom Arki, że piłkarze, którzy dotąd mocno rozczarowywali, wiosną będą grać lepiej?
- Takiej gwarancji nie da nikt. Mogę jedynie zapewnić, że wszyscy pracują nad tym, by wróciła skuteczność. To naturalne, że niemoc strzelecka przytrafia się najlepszym napastnikom. Tak się dzieje w całej Europie. Dla skutecznego napastnika bramka jest wielkości wjazdu do stodoły, dla innych bramkarz zasłania całą bramkę. Jeśli taki stan będzie trwać dłużej, będziemy zastanawiać się nad przydatnością takiego zawodnika.
Przy podpisywaniu kontraktów ze Stojko Sakalievem i Tadasem Labukasem musieliście wiedzieć, jak wyglądają ich CV, w których na palcach jednej ręki można było policzyć ich bramki z ostatnich lat.
- Znaliśmy ich życiorysy. Usiłuje pan powiedzieć, że ja też prezentuję "polski profesjonalizm"? Podstawowym kryterium w momencie ich pozyskania była pozytywna opinia sztabu szkoleniowego i moja. Zadecydowaliśmy, że to będą wzmocnienia, i tak jak inne transfery również te były obarczone ryzykiem niepowodzenia. To są tylko ludzie, a nie zaprogramowane maszyny. Nie było tak, że oni w ogóle nie strzelali bramek. W ubiegłych latach nie mieli z tym problemów, a my wzięliśmy ich do siebie, ponosząc to ryzyko z pełną świadomością. Właśnie na tym polega różnica między władzami klubu a kibicami i dziennikarzami, że ci drudzy wiedzą o tym już po fakcie. W największych klubach w Europie też są procenty transferów nietrafionych. Tak było, jest i będzie. Problem polega na tym, aby więcej było tych trafionych.
To w takim razie jaki piłkarz, z tych, którzy przyszli do Arki przed sezonem, nie zawiódł?
- Gdyby żaden z nich nie grał w podstawowym składzie...
Źródło: Gazeta Wyborcza Trójmiasto
Copyright Arka Gdynia |