Aktualności
30.07.2009
Derby jak msza w kościele (Gazeta Wyborcza)
- Nie jestem bufonem, ale śledzę w internecie opinie kibiców. Ci ludzie wiążą olbrzymią nadzieję z tym, że tu jestem. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł ich zawieść - mówi dyrektor sportowy Arki Andrzej Czyżniewski.
Maciej Korolczuk: Jest pan w Arce od blisko trzech tygodni. W jakim stanie organizacyjno-sportowym zastał pan klub?
Andrzej Czyżniewski, dyrektor sportowy Arki: Nie będę komentował pracy moich poprzedników. Chciałbym tylko, aby zatrudnienie Czyżniewskiego świadczyło o mądrości ludzi, którzy zawiadują Arką. Bo to Arka jest najważniejsza, a Czyżniewski jest tylko jej pracownikiem. Jednym z moich obowiązków jest zmiana wartości sportowej drużyny. Zależy mi także na tym, aby obraz Arki, jako marki, zmienił się zdecydowanie, żeby w oczach kibiców był to klub szczególny. Życzyłbym sobie, abyśmy za wierność kibiców odwdzięczali się wysokim poziomem widowiska, zaangażowaniem, walką. Aby nawet po przegranym meczu kibice mogli nam zrobić "standing ovation".
Na czym ta "zmiana wartości sportowej drużyny" będzie polegała?
- Na kontraktowaniu i pozyskiwaniu zawodników, których potencjał jest zdecydowanie wyższy od tych, których aktualnie posiadamy.
Arka jest w gruntownej przebudowie, ale jakiś cel przed drużyną musi zostać postawiony?
- Zmiany, jakie nastąpiły w strukturach klubu, nie mają prawa mieć wpływu na piłkarzy i na wynik sportowy. Drużyna ma trenować. Rzeczywiście, w pewnym momencie wkradła się wątpliwość, jak ten zespół będzie wyglądał, czy zostanie trener Marek Chojnacki, jakich będzie miał piłkarzy. Teraz jesteśmy na etapie "łapania pewności". Nie będę ukrywał, że po sprowadzeniu nowych zawodników, z innymi będziemy musieli się rozstać.
Tadas Labukas jest już w Arce, Adrian Mrowiec jest bliski podpisania umowy. W takim razie będziecie musieli rozstać się z napastnikiem i obrońcą lub defensywnym pomocnikiem. Czy to będą Marcin Chmiest i Paweł Weinar?
- Dochodziły do mnie różne opinie na temat Marcina. Ale po spotkaniu z nim chciałbym zdementować wiele krzywdzących opinii na jego temat. Chmiest jest profesjonalistą. On nikomu nie wykręcał rąk i nie przykładał pistoletu do głowy, żeby podpisać kontrakt. Czasami tak bywa, że zawodnik w nowym miejscu po prostu nie funkcjonuje, bo na jego postawę wpływa wiele zewnętrznych i wewnętrznych czynników. Wiem, że Marcinowi jest trudno, nie cieszy się sympatią kibiców, jest obiektem kpin. Ale to jest tylko człowiek, który też przeżywa tę sytuację.
Zgoda, ale to także piłkarz, który ma w klubie do wykonania zadanie, z którego od dwóch lat nie potrafi się wywiązać.
- Nie może wykonywać swojej pracy z różnych względów. Rozumiem kibiców, którzy są z tego powodu niezadowoleni, ale to nie jest tak, że Chmiest jest upartym typem, który chce tylko i wyłącznie brać pieniądze z Arki. On zrobił już duży krok ku temu, aby rozwiązać ten kontrakt, np. zrezygnował z części poprzedniego wynagrodzenia.
Czyli rozwiązanie kontraktu z woli obu stron to tylko formalność?
- Wbrew pozorom - nie. To wiąże się z obciążeniem finansowym, jakie musi wziąć na siebie klub. Chmiest ma podpisany kontrakt i równie dobrze może go realizować aż do wygaśnięcia umowy. To jest biznes, jedne warunki są do przyjęcia, inne nie.
Nie żałuje pan, że trafił do Arki dopiero w lipcu? Cały czerwiec został zmarnowany.
- Jestem szczęśliwy, że mogę tu pracować. Kiedy rozstałem się z Arką po raz pierwszy, czułem, że odchodzę w poczuciu niespełnionego obowiązku. Powtarzałem sobie w myślach, nie jako groźbę, ale wyrażenie nadziei, że "ja tu jeszcze wrócę". Mam wobec Arki dług do spłacenia, który zaciągnąłem w 1976 r., kiedy klub podał mi rękę i wyciągnął mnie z III ligi. To, kim jestem dzisiaj i w jakim jestem miejscu, w dużej mierze zawdzięczam Arce. Przyszedł czas, żeby dług spłacić. Praca w Arce to do tej pory największe wyzwanie w moim zawodowym życiu, bo mam świadomość, jak dużo pracy mnie czeka. Nie jestem zarozumiałym bufonem, ale śledzę w internecie opinie kibiców na mój temat. I ci ludzie w olbrzymiej większości wiążą nadzieję z tym, że tu jestem. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł zawieść taką rzeszę ludzi.
Czy Arka ma pieniądze na transfery?
- Żeby pozyskać zawodnika nie zawsze trzeba mieć gotówkę. Tak jak w każdym innym interesie, dzisiaj ustępstwo zrobię ja, a jutro ty. Dyrektorzy ds. sportowych muszą ze sobą współpracować. To jest sfera biznesu, w której trzeba umieć się poruszać. Nie znoszę sytuacji, w której menedżer zawodnika usiłuje ode mnie wyrwać kasę. Wszyscy myślą, że pan Krauze i firma Prokom to dojna krowa, którą można cały czas doić, nie dając nic w zamian.
Tak było do tej pory.
- Nie wiem, jak było, ale dopóki będę pracował w Arce, na pewno tak nie będzie. Wszyscy ludzie, którzy są tutaj zatrudnieni, są również po to, żeby spowodować progres sportowy i finansowy. Musimy doprowadzić do sytuacji, żeby część środków dopływała z zewnątrz. Mogę w tym miejscu przytoczyć słowa Tadeusza Mazowieckiego, który mówił o tym, aby odciąć przeszłość grubą kreską. Nie wszystkim się to podobało, bo wielu chciałoby rozliczenia, krwi, sensacji, padliny. Tak w Arce nie będzie, bo okres pracy poprzedników został zamknięty. Mamy nowe rozdanie i będziemy się starali pracować inaczej.
W poprzednim sezonie pojawiały się głosy, że klub zalega piłkarzom z wypłatami pensji.
- Piłkarze zarabiają po kilkadziesiąt czy kilkanaście tysięcy złotych. Jeśli zdarzyło się, że zawodnik nie otrzymał na czas jednej pensji i to miało wpływ na jego postawę na boisku, to co ma powiedzieć człowiek, który zarabia 1,5 tys. zł i traci pracę?
Jest pan założycielem siatki skautingu w Lechu Poznań. Czy możemy się spodziewać, że podobny model powstanie w Gdyni?
- W tej chwili najważniejsze jest wzmocnienie drużyny. Inne rzeczy musimy odłożyć w czasie, bo zbudowanie sieci skautingu jest wielkim przedsięwzięciem i niemało kosztuje. Nie wyobrażam sobie, aby w modelu biznesowym, jaki chcemy stworzyć, mogło zabraknąć skautingu. Ponadto chcemy podpisać umowę o współpracy z satelickimi klubami np. Cartusią albo Orkanem Rumia, żeby były w regionie naszymi oczami i informowały nas o szczególnie uzdolnionej młodzieży, która może trafić do Arki. Taki model funkcjonował w Lechu.
W piątek inauguracja sezonu i od razu derby. Co się będzie działo w piątek przy Traugutta?
- Nie każdy ma taki przywilej, żeby otwierać sezon i to od razu takim meczem. Chciałbym, żeby derby to było święto w Trójmieście. Zdaję sobie sprawę, że kibice Lechii i Arki się nie pokochają, ale życzyłbym sobie i wszystkim, aby ten mecz odbył się w poszanowaniu tradycji obu klubów. Bo derby powinny być jak msza w kościele.
Rozmawiał: Maciej Korolczuk
Maciej Korolczuk: Jest pan w Arce od blisko trzech tygodni. W jakim stanie organizacyjno-sportowym zastał pan klub?
Andrzej Czyżniewski, dyrektor sportowy Arki: Nie będę komentował pracy moich poprzedników. Chciałbym tylko, aby zatrudnienie Czyżniewskiego świadczyło o mądrości ludzi, którzy zawiadują Arką. Bo to Arka jest najważniejsza, a Czyżniewski jest tylko jej pracownikiem. Jednym z moich obowiązków jest zmiana wartości sportowej drużyny. Zależy mi także na tym, aby obraz Arki, jako marki, zmienił się zdecydowanie, żeby w oczach kibiców był to klub szczególny. Życzyłbym sobie, abyśmy za wierność kibiców odwdzięczali się wysokim poziomem widowiska, zaangażowaniem, walką. Aby nawet po przegranym meczu kibice mogli nam zrobić "standing ovation".
Na czym ta "zmiana wartości sportowej drużyny" będzie polegała?
- Na kontraktowaniu i pozyskiwaniu zawodników, których potencjał jest zdecydowanie wyższy od tych, których aktualnie posiadamy.
Arka jest w gruntownej przebudowie, ale jakiś cel przed drużyną musi zostać postawiony?
- Zmiany, jakie nastąpiły w strukturach klubu, nie mają prawa mieć wpływu na piłkarzy i na wynik sportowy. Drużyna ma trenować. Rzeczywiście, w pewnym momencie wkradła się wątpliwość, jak ten zespół będzie wyglądał, czy zostanie trener Marek Chojnacki, jakich będzie miał piłkarzy. Teraz jesteśmy na etapie "łapania pewności". Nie będę ukrywał, że po sprowadzeniu nowych zawodników, z innymi będziemy musieli się rozstać.
Tadas Labukas jest już w Arce, Adrian Mrowiec jest bliski podpisania umowy. W takim razie będziecie musieli rozstać się z napastnikiem i obrońcą lub defensywnym pomocnikiem. Czy to będą Marcin Chmiest i Paweł Weinar?
- Dochodziły do mnie różne opinie na temat Marcina. Ale po spotkaniu z nim chciałbym zdementować wiele krzywdzących opinii na jego temat. Chmiest jest profesjonalistą. On nikomu nie wykręcał rąk i nie przykładał pistoletu do głowy, żeby podpisać kontrakt. Czasami tak bywa, że zawodnik w nowym miejscu po prostu nie funkcjonuje, bo na jego postawę wpływa wiele zewnętrznych i wewnętrznych czynników. Wiem, że Marcinowi jest trudno, nie cieszy się sympatią kibiców, jest obiektem kpin. Ale to jest tylko człowiek, który też przeżywa tę sytuację.
Zgoda, ale to także piłkarz, który ma w klubie do wykonania zadanie, z którego od dwóch lat nie potrafi się wywiązać.
- Nie może wykonywać swojej pracy z różnych względów. Rozumiem kibiców, którzy są z tego powodu niezadowoleni, ale to nie jest tak, że Chmiest jest upartym typem, który chce tylko i wyłącznie brać pieniądze z Arki. On zrobił już duży krok ku temu, aby rozwiązać ten kontrakt, np. zrezygnował z części poprzedniego wynagrodzenia.
Czyli rozwiązanie kontraktu z woli obu stron to tylko formalność?
- Wbrew pozorom - nie. To wiąże się z obciążeniem finansowym, jakie musi wziąć na siebie klub. Chmiest ma podpisany kontrakt i równie dobrze może go realizować aż do wygaśnięcia umowy. To jest biznes, jedne warunki są do przyjęcia, inne nie.
Nie żałuje pan, że trafił do Arki dopiero w lipcu? Cały czerwiec został zmarnowany.
- Jestem szczęśliwy, że mogę tu pracować. Kiedy rozstałem się z Arką po raz pierwszy, czułem, że odchodzę w poczuciu niespełnionego obowiązku. Powtarzałem sobie w myślach, nie jako groźbę, ale wyrażenie nadziei, że "ja tu jeszcze wrócę". Mam wobec Arki dług do spłacenia, który zaciągnąłem w 1976 r., kiedy klub podał mi rękę i wyciągnął mnie z III ligi. To, kim jestem dzisiaj i w jakim jestem miejscu, w dużej mierze zawdzięczam Arce. Przyszedł czas, żeby dług spłacić. Praca w Arce to do tej pory największe wyzwanie w moim zawodowym życiu, bo mam świadomość, jak dużo pracy mnie czeka. Nie jestem zarozumiałym bufonem, ale śledzę w internecie opinie kibiców na mój temat. I ci ludzie w olbrzymiej większości wiążą nadzieję z tym, że tu jestem. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł zawieść taką rzeszę ludzi.
Czy Arka ma pieniądze na transfery?
- Żeby pozyskać zawodnika nie zawsze trzeba mieć gotówkę. Tak jak w każdym innym interesie, dzisiaj ustępstwo zrobię ja, a jutro ty. Dyrektorzy ds. sportowych muszą ze sobą współpracować. To jest sfera biznesu, w której trzeba umieć się poruszać. Nie znoszę sytuacji, w której menedżer zawodnika usiłuje ode mnie wyrwać kasę. Wszyscy myślą, że pan Krauze i firma Prokom to dojna krowa, którą można cały czas doić, nie dając nic w zamian.
Tak było do tej pory.
- Nie wiem, jak było, ale dopóki będę pracował w Arce, na pewno tak nie będzie. Wszyscy ludzie, którzy są tutaj zatrudnieni, są również po to, żeby spowodować progres sportowy i finansowy. Musimy doprowadzić do sytuacji, żeby część środków dopływała z zewnątrz. Mogę w tym miejscu przytoczyć słowa Tadeusza Mazowieckiego, który mówił o tym, aby odciąć przeszłość grubą kreską. Nie wszystkim się to podobało, bo wielu chciałoby rozliczenia, krwi, sensacji, padliny. Tak w Arce nie będzie, bo okres pracy poprzedników został zamknięty. Mamy nowe rozdanie i będziemy się starali pracować inaczej.
W poprzednim sezonie pojawiały się głosy, że klub zalega piłkarzom z wypłatami pensji.
- Piłkarze zarabiają po kilkadziesiąt czy kilkanaście tysięcy złotych. Jeśli zdarzyło się, że zawodnik nie otrzymał na czas jednej pensji i to miało wpływ na jego postawę na boisku, to co ma powiedzieć człowiek, który zarabia 1,5 tys. zł i traci pracę?
Jest pan założycielem siatki skautingu w Lechu Poznań. Czy możemy się spodziewać, że podobny model powstanie w Gdyni?
- W tej chwili najważniejsze jest wzmocnienie drużyny. Inne rzeczy musimy odłożyć w czasie, bo zbudowanie sieci skautingu jest wielkim przedsięwzięciem i niemało kosztuje. Nie wyobrażam sobie, aby w modelu biznesowym, jaki chcemy stworzyć, mogło zabraknąć skautingu. Ponadto chcemy podpisać umowę o współpracy z satelickimi klubami np. Cartusią albo Orkanem Rumia, żeby były w regionie naszymi oczami i informowały nas o szczególnie uzdolnionej młodzieży, która może trafić do Arki. Taki model funkcjonował w Lechu.
W piątek inauguracja sezonu i od razu derby. Co się będzie działo w piątek przy Traugutta?
- Nie każdy ma taki przywilej, żeby otwierać sezon i to od razu takim meczem. Chciałbym, żeby derby to było święto w Trójmieście. Zdaję sobie sprawę, że kibice Lechii i Arki się nie pokochają, ale życzyłbym sobie i wszystkim, aby ten mecz odbył się w poszanowaniu tradycji obu klubów. Bo derby powinny być jak msza w kościele.
Rozmawiał: Maciej Korolczuk
Copyright Arka Gdynia |